In vitro: Propozycja premiera wyrazem arogancji!

Zapowiedziany przez premiera program zdrowotny dla in vitro budzi poważne obawy dotyczące jakości prawa, czy wręcz psucia prawa - mówi KAI Ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier, znany prawnik i członek Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.

Czy jednak intencją Premiera i Ministra Zdrowia nie jest wprowadzenie in vitro w taki pokrętny sposób do polskiego prawa i - wbrew zapowiedziom autorów - może okazać się to rozwiązaniem trwałym, nie mającym żadnych podstaw ustawowych?

- Propagowanie procedury in vitro w ramach programu zdrowotnego faktycznie wprowadza in vitro do polskiego prawa. Nie bezpośrednio, ale jednak: uznaje przecież dopuszczalność stosowania tej procedury. Dotąd prawo o niej nie mówiło i właśnie wokół tej kwestii toczą się dyskusje najpoważniejsze, najbardziej podstawowe. Pojawia się istotne zagadnienie prawne: tym programem będzie się próbowało właśnie w prawie zdefiniować procedurę in vitro jako świadczenie zdrowotne. Powtórzmy: nasze prawo dopuszcza takie zdefiniowanie tylko w ustawie. Spryt propozycji wyraża się w owym pośrednim działaniu – niby się nie definiuje in vitro jako świadczenia zdrowotnego, a jednak wprowadza się i finansuje jej stosowanie.

Czy tak ważna kwestia i budząca spory natury etycznej nie wymaga zgody najwyższych organów ustawodawczych, czy nie jest to wyraz pogardy rządu Tuska dla Sejmu, Senatu oraz Prezydenta?

- Najbardziej uderza jednak brutalnie arbitralne potraktowanie dotychczasowych dyskusji o in vitro. Publiczna debata w tej sprawie to nie węzeł gordyjski, aby ją przecinać mieczem władcy; a i nie ma Aleksandra Wielkiego. Kto wprowadza tak jednostronnie in vitro, ponosi pełną osobistą odpowiedzialność w każdym wymiarze: nie tylko politycznym i prawnym, lecz przede wszystkim moralnym. Wszelkie dotychczasowe rozważania dotyczące etycznych aspektów uzgodnienia stanowisk biorą w łeb. Cała tocząca się o czterech lat debata zostaje podeptana. Zyskuje natomiast na wyrazistości stanowisko sprzeciwiające się prawnemu uznaniu procedury in vitro jako poważnie niemoralnej. Bez wątpienia zaś odpowiedzialność moralna spada na jedną osobę. Co najwyżej rozłoży się jeszcze na osobę drugą – ministra zdrowia. Każdego bym przed takim stawianiem sprawy ostrzegał i przestrzegał. Nie widzę tu specjalnie okoliczności łagodzących.

Wedle obietnic sposób regulacji in vitro przez program zdrowotny ma „załatwiać” problem.

- Propozycja jest przewrotna, gdyż czyni pozory, iż każdą ze stron sporu w jakimś zakresie usatysfakcjonuje. W istocie zaś planowana regulacja jest bardziej niż wyrywkowa. Gdyby rzeczywiście chodziło w niej o uregulowanie kwestii in vitro, przewidziano by cały szereg rozwiązań, których – o ile mi wiadomo – wcale się nie planuje. Sprawdzianem właściwej regulacji jest np. uprawnienie organów, które mają nadzorować wykonywanie in vitro, także do odbierania licencji na wykonywania tej procedury. A o tym, jak mi się zdaje, cisza.

Wiemy, że istnieje potężne lobby za in vitro ze strony tych, którzy na tym zarabiają krocie, czyli całego systemu klinik, które są znakomitym i przez nikogo nie kontrolowanym źródłem zysku. Czy przypadkiem nie chodzi tu o "przepompowanie" państwowych pieniędzy w trybie refundacji to kieszeni tego właśnie lobby?

- Wynika z tego, że tak naprawdę jedynym celem grożącego nam rozwiązania jest finansowanie procedury in vitro. Czy nie oznacza to wpompowywania publicznych pieniędzy do prywatnych kieszeni? Nie kieszeni bezdzietnych małżeństw przecież, lecz przemysłu in vitro.

Ksiądz Profesor zdecydowanie ostrzegałby więc przed wprowadzaniem in vitro poprzez program zdrowotny?

- Ostrzegam nie tylko przed samym in vitro, ale też przed wprowadzaniem regulowania tej procedury tylnymi drzwiami. Rodzi to poważne konsekwencje prawne i moralne. Może zostać uznane za wyraz arogancji ze strony władzy. Nie wystarczą bowiem dobre intencje, bo nie liczy się tylko cel: nie mniej ważne są środki, które do niego prowadzą.

«« | « | 1 | 2 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg