Podnosząc pluszaki

Trafiły tu wszystkie dzieci odnalezione w ostatnich latach w dwóch warszawskich oknach życia. Oprócz nich – prawie tysiąc innych. Niemal wszystkie odnalazły nową, kochającą rodzinę.


Maskotka wypada z łóżeczka


Środa to dzień obchodu. Wszyscy specjaliści z placówki po kolei badają wszystkie dzieci. Cieszy każdy postęp i oznaka zdrowienia. Przy każdym z 20 łóżeczek wisi karteczka: z imieniem, datą urodzenia, przy główce leży pluszak z imieniem dziecka, nad nim – karuzela.
– Normalnie jest tak, że dziecko poznaje to, co ma najbliżej: skupia uwagę na piersi mamy lub smoczku, potem zaczyna dostrzegać rodziców, dopiero na końcu jakąś zabawkę. My musimy tę kolejność sztucznie odwrócić: to pluszak jest pierwszy, bo mama zdecydowała się odejść. I często bywa, że dzieci traktują te zabawki tak samo jak zostały potraktowane: wyrzucają je z łóżeczek – mówi psycholog.


Janek nie dożyje


Piotruś ma szczęście. Już czeka na niego rodzina, która adoptowała jego starsze rodzeństwo. Ale w IOP są dzieci, które prawdopodobnie nigdy nie znajdą nowych rodziców. Janek ma genetyczną wadę jelit. Karmiony jest pozaustrojowo, prawdopodobnie nie dożyje wieku szkolnego. Jego starszy brat zmarł jako niemowlę – tak jak wszyscy mężczyźni w rodzinie jego matki. Tomek urodził się w 42. tygodniu ciąży, ale ważył tyle, co półtorej torebki cukru. Rodzice go nie pokochali. Chociaż był rozpieszczany, całowany i noszony na rękach przez opiekunki, miał chorobę sierocą i koszmary senne. Cały czas żył w swoim świecie. Było mu wszystko jedno, kto go weźmie na ręce, a łóżeczko w ośrodku było jedynym miejscem, w którym potrafił zasnąć. Trafił do adopcji, kiedy miał cztery miesiące. Pierwszy raz przytulił się, kiedy skończył rok.


– To nie zaburzenia i dysfunkcje są najgorsze. Tu nie ma dzieci ze świetnych, dobrze prowadzonych ciąż. Największe cierpienie tych dzieci to choroba sieroca, która nie objawia się – jak się powszechnie myśli – jedynie kiwaniem się dziecka w łóżeczku. My obserwujemy ją na wiele innych sposobów, i to już u najmłodszych dzieci. Bo potrzeba przywiązania jest większa niż potrzeba jedzenia – mówi psycholog Mirosława Romanowska. I przyznaje, że żadna nawet najlepsza instytucja nie zastąpi mamy. Choćby sądy rodzinne, które zwlekają z uregulowaniem sytuacji prawnej dziecka, łudziły się, że jest inaczej.


Nie znają nawet daty urodzin


Dzieci, które trafiają do IOP w Otwocku, mają od kilku dni do kilku miesięcy. Przebywają tu najwyżej do ukończenia pierwszego roku życia. W tym czasie pracownicy: od pani Jadzi, która prasuje tu codziennie stosy dziecięcych śpioszków, po fizjoterapeutę, neurologa i pracownika socjalnego robią wszystko, żeby dobrze przygotować dzieci i znaleźć im rodzinę adopcyjną. Maluchy są w ośrodku kompleksowo badane. NFZ nie refunduje diagnostyki w kierunku HIV, żółtaczki zakaźnej czy toksoplazmozy. Ale IOP pragnie, żeby jak najszybciej przystąpić do leczenia ewentualnych schorzeń. Dlatego na własny koszt wykonuje nawet takie badania, jak USG głowy, brzucha czy stawów.


– Dzieci, które trafiają pod naszą opiekę, mają bardzo różną historię. Są też takie, co do których nie jest pewna nawet data ich narodzin. Dlatego chcemy, żeby ośrodki adopcyjne, które kierują do nas potencjalnych rodziców, miały pełną wiedzę o stanie zdrowotnym dziecka. Dzięki temu chętni do przyjęcia ich pod swój dach unikają rozczarowań – mówi Dorota Polańska. I podaje przykłady wielu dzieci, które mimo trudnej diagnozy, w kochającej rodzinie świetnie się rozwijają i zdrowo rosną.


Bieda nie wyrzuca. 
Więc co?


Wbrew powszechnej opinii, to nie bieda popycha matki do oddania do adopcji czy porzucenia swoich dzieci. – Choć taką motywację matki podają najczęściej, bo to argument społecznie akceptowany. Z reguły powodem jest zwykła samotność, brak bliskich osób, które powiedzą: poradzimy sobie – mówi dyrektor ośrodka.
Porzucenie jest największą raną, jaką można zadać małemu dziecku. Także takiemu, które nie jest jeszcze świadome braku najbliższych. – Gdy dziecko, które przez 9 miesięcy słuchało głosu swojej matki, zna jej sposób chodzenia i zwyczaje, przestaje słyszeć jej głos, zerwane zostają najważniejsze dla niego więzi. W jej miejsce pojawia się 
20 innych osób, które na 20 swoich sposobów przewijają je i karmią. Nie jesteśmy w stanie zastąpić matki, ale możemy zrobić wszystko, żeby czas spędzony bez niej był jak najkrótszy, a „jakość tego czasu” najlepsza – mówi Dorota Polańska.


Pod okiem aniołów


W Interwencyjnym Ośrodku Preadopcyjnym pracują ludzie, którzy pokochali dzieci i tę pracę. Może dlatego w ciągu 7 lat, gdy kieruje nim Dorota Polańska, odeszło zaledwie dwóch pracowników. – Pracuję z tymi dziećmi już tyle lat, ale wczoraj, gdy okazało się, że jakieś dziecko straciło szansę na nową rodzinę, znowu płakałam jak bóbr – mówi psycholog.
 W każdym pomieszczeniu ośrodka wisi ten sam obrazek. Oko na wszystko mają tu święci archaniołowie: Michał, Gabriel i Rafał. – Nie można stąd wyjść o 16.00 i „wyłączyć się”. Myślę, że jeśli przyjdzie dzień, gdy przejdę obojętnie obok tego, czy dziecko będzie tu dzień dłużej, czy krócej, powinnam przestać tu pracować – mówi Dorota Polańska.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg