Po zachodnim stoku

O przygotowaniu do śmierci, umieraniu i rzeczach ostatecznych z o. Andrzejem Chorążykiewiczem, dyrektorem kamiliańskiego Domu Pomocy Społecznej w Zabrzu

W ogłoszeniach kościelnych można czasem usłyszeć, że kogoś odprowadzimy na miejsce wiecznego spoczynku.

To nie tak, cmentarz jest miejscem oczekiwania. W starych katechizmach jest jasno powiedziane, jakie są rzeczy ostateczne człowieka.

Śmierć, sąd Boży, niebo albo piekło.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której nie mówimy, a to jest zmartwychwstanie.

Tak jakby przy okazji, po drodze...

Nie po drodze. Ono jest częścią tego misterium, które Pan Bóg dla nas przygotował. Owszem, jest śmierć, sąd ostateczny, ale musi nastąpić jeszcze ożywienie, ponowne zjednoczenie ciała i duszy. Dopiero wtedy stanę w obliczu Boga, niezależnie od tego, czy później pójdę do nieba czy piekła, odpowiadając za moje czyny. Tak to przekazujemy naszym mieszkańcom i od tego nie uciekamy. Pokazujemy drogę życia, która często u osób, które do nas przychodzą, jest zakryta. Nieraz wstydzą się jej, bo nie zawsze była dobra. Ale tutaj jest moment przebudzenia. Nasi mieszkańcy często buntują się przeciwko swojej starości i chorobie, nie myślą o swojej śmierci i umieraniu, mimo lat i doświadczenia życia. A umieranie jest wpisane w strukturę naszego domu. My służymy nie tylko chorym i cierpiącym, ale umierającym, także po ich śmierci. Na korytarzu mamy tablicę z wypisanymi nazwiskami osób, które u nas zmarły, dbamy też o groby naszych mieszkańców. Wierzymy, że ich dusza wróci do ciała i ona powinna wrócić do jakiegoś godziwego miejsca, po ludzku patrząc – zadbanego.

Macie u siebie zwyczaj wstawania w nocy, gdy ktoś umiera. Jak potem funkcjonujecie w ciągu dnia?

Ojciec Mariusz Kwiatkowski, mój nowy młody współbrat, zamieszkał z nami w sierpniu tego roku. Ktoś powiedział, że ma pecha, bo od tego czasu mieliśmy już sześć zgonów, trzy z nich były w nocy. A on to odczytał jako szczęście, bo będąc kamilianinem, mógł nareszcie być przy umierających. W ciągu 18 lat mojej posługi w tym domu odeszło około 400 osób, w tym przynajmniej 40 proc. w nocy. Czyli wstawałem do prawie 200 osób. Dyżurujący personel wie, że bez skrupułów ma nas, zakonników, budzić, gdy potrzebuje pomocy, a zwłaszcza wtedy, gdy ktoś odchodzi.

Wstajecie na zmianę?

Nie, w dwójkę jak tu jesteśmy. Czasami wsadzamy zapałki w oczy w ciągu dnia. Ale skoro nie wstajemy do swoich dzieci, bo ich nie mamy, to możemy do naszych mieszkańców.

Czy to prawda, że ludzie nawracają się w ostatnich chwilach?

To jest święta prawda. Jest to tajemnica sakramentu, którą zabiera ksiądz, który w tym momencie posługuje. Na czterysta osób, które u nas umierały, może dwie, trzy osoby nie chciały się pojednać. Niestety, ludzie generalnie nie robią bilansu życia, a o tym trzeba myśleć.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg