Zbudź się, masz braciszka!

- Poród to przeżycie rodzinne, bardzo naturalne i intymne. Nasze dzieci rano wstawały i przybiegały przywitać się z nowym rodzeństwem - opowiadają Ania i Tomek Chyrowie.

Mają piątkę dzieci. Czworo z nich na świat przyszło w domu rodzinnym. Ania w swoich czterech ścianach chciała urodzić również najstarszego syna Tobiasza, ale poród trwał zbyt długo i w efekcie swój finał miał w szpitalu. Dziś Tobiasz ma 13 lat. Po nim na świat przyszły Maja, Ula i Dominika, a półtora roku temu Michał, nazywany przez rodziców i starsze rodzeństwo „Prezesem”. – To dlatego, że rządzi nami i naszymi zwyczajami. Przykład? Bardzo lubimy całą rodziną grać w gry planszowe. A teraz jedna osoba grać nie może, bo musi zajmować „Prezesa”, żeby nie strącał pionków – śmieje się Ania.

Przecieranie szlaków

O porodzie domowym zaczęli myśleć przy początku trzeciego trymestru. Ania chętnie sięgała po fachową literaturę, wczytywała się w relacje rodziców, których dzieci rodziły się w domach. Rozważała, jakie są zagrożenia, jakie korzyści. W końcu podjęła decyzję, w której Tomek ją wspierał od samego początku. Gdy trafili do szkoły rodzenia, zaczęli szukać położnej, która podejmie się czuwania nad narodzinami ich pierworodnego potomka w domu.

Łatwo nie było. Śmiało można powiedzieć, że w środowisku opolskim należeli do pionierów. – Spotykaliśmy się z różnymi reakcjami, ale w książce o porodach domowych, napisanej przez S. Kitzinger, znaleźliśmy adresy położnych z całej Polski. Wysyłaliśmy listy, a z tych listów zrodził się kontakt do Ewy Janiuk, która już przyjmowała poród domowy – opowiada Ania. – Ewa postawiła sprawę jasno: „Musicie mnie przekonać, że chcecie rodzić w domu”. Ale jak? Spotykaliśmy się z nią, rozmawialiśmy. Chciała nas poznać, przekonać się, czy jesteśmy dojrzali w naszej decyzji, czy nie jesteśmy fanatykami, których w przypadku komplikacji musiałaby siłą wypychać do szpitala. Ten odsiew przeszliśmy pozytywnie, przeszliśmy też wymagane badania medyczne, a i tak wylądowaliśmy w szpitalu – zaznacza Ania.

Między obiadem a kawą

Całkiem inne wspomnienia zachowali z porodu Mai. Oprócz Ewy Janiuk, położnej, do której zapałali wielką sympatią, zaprosili do uczestnictwa w tym pięknym wydarzeniu przyjaciółkę Ani, wówczas studentkę medycyny. – Gdy rozpoczęła się akcja, przygotowałam sałatkę i obiad, poprosiłam mamę, by zabrała do siebie Tobiasza, zadzwoniłam do męża, żeby szybciej wrócił z pracy. Zjedliśmy obiad, a nim wypiliśmy kawę, okazało się, że już czas – wspomina Ania. Maja urodziła się tuż po 16. – „Ona jest dziewczynką” – powiedziałem, jak tylko zobaczyłem twarzyczkę rodzącego się dziecka – wspomina Tomek. – Pamiętam jedyny w swoim rodzaju zapach noworodka, śliskość i delikatność skóry, bezbronność – opisuje z kolei Ania. Ten czas wspominają tak dobrze, że kolejną trójkę również przyjmowali w domu.

– Kiedy ktoś pyta nas, dlaczego wybraliśmy poród w domu, odwracamy to pytanie i pytamy: A dlaczego w szpitalu? Przecież człowiek do szpitala idzie wtedy, gdy jest chory – wyjaśnia Tomek i dodaje: – W domu jesteśmy u siebie. Przyjeżdża położna, która nam towarzyszy, pomaga Ani jak kobieta kobiecie. Atmosfera jest domowa, wszystko dzieje się naturalnie. Poród w szpitalu wiąże się z wyprawą, pakowaniem torby, podporządkowaniem się personelowi. W szpitalu po prostu jesteśmy u kogoś i ten ktoś rządzi. Narodziny w domu to i dla dziecka całkiem inne przyjście na świat. Ula, Dominika i Michał rodzili się w nocy. Światła były przygaszone, wokół cisza i spokój. Czekaliśmy na konkretną osobę, którą chcieliśmy zobaczyć.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg