Dom miłości dla dzieci

Anię matka rzucała o kaloryfer i biła kablem od żelazka. Jej siostry molestował ojczym. Weronikę, Piotrusia i Pawła policja znalazła nagich. Leżeli na pijanych rodzicach. U boromeuszek dzieci te dostały zastrzyk miłości. 
Ktoś je wreszcie przytulił…


Zapada cisza. 17-latka ociera łzę z policzka. Matka wyparła się jej, wyzywała od najgorszych. Od kilku lat milczała, ale teraz pojawiła się znowu, bo za rok Sylwia dostanie mieszkanie socjalne, szykuje się też praca. To może i ona skorzysta. Sylwia myśli o tym ze strachem. Dziewczyna kończy szkołę fryzjerską i jest już na praktykach. Dużo czyta. – „Tam, gdzie spadają anioły” Doroty Terakowskiej to o dziewczynie, która widziała walkę czarnych i białych aniołów. Jej Anioł Stróż nagle zginął. I zachorowała na białaczkę. Śniła cały czas, że on się odnajdzie… – opowiada mi. – Albo „Ono”. O niechcianym dziecku i matce, która nie potrafiła go przyjąć. Codziennie chodziła na strych, gdzie widziała inny świat, wszystko, czego nie mogła w życiu mieć… Jest też opowieść tej samej autorki o dziecku z zespołem Downa. „Poczwarka”. Niech pani przeczyta. 
Sylwia trafiła do boromeuszek, jak miała 4 latka. Rzadko szła do domu. – Ci, co nie mają gdzie iść, są z siostrami. Jedziemy na basen, w góry, na ciuchy – opowiada Sylwia. Zwija kant obrusa. – Czasem się też posprzeczam z siostrą Wandą. I wykrzyczę, że nie chcę tu być. Ale chyba tak jest też między matką i córką. Chyba… nie wiem…
Kiedy wychodzimy, Sylwia mocno się przytula. Do s. Wandy też. – Przyjdź do mnie – mówi siostra. – Porozmawiamy. I pomodlimy się. Bez tego ani rusz…



Straszne domy dla dzieci?


„Śląscy urzędnicy nie wyciągnęli wniosków po historii siostry Bernadetty. Godzą się na to, by wysyłać do Specjalistycznych Ośrodków Wychowawczych dzieci porzucone przez rodziców. (…) wychodzą stamtąd pokaleczone, nieprzygotowane do życia” – pisze Dominika Wielowieyska w „Gazecie Wyborczej”. W tekście pt „Straszne domy dla dzieci” (14–15 lutego) zarzuca sędziom, że umieszczają małe dzieci w ośrodkach, gdzie nie powinno ich być. Przy czym, w domyśle, straszne domy to te prowadzone przez zakony. Dwa dni później na tych samych łamach kolejne teksty i „przy okazji” zapowiedź książki pt. „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie” ilustrowana odrażającą karykaturą zakonnicy. Autorka przypomina historię boromeuszki z Zabrza, którą oskarżono o znęcanie się nad dziećmi. Fakt, że chłopak, który twierdził, iż gwałcił inne dzieci, przyznał się do wymyślenia opowieści, nie przeszkadza GW prowokować tytułem: „Mali niewolnicy w strasznych domach dzieci”. Gazeta insynuuje, że ośrodki wychowawcze to miejsca tortur, których sprawczyniami są zakonnice. 
Trudno nam milczeć wobec serii tych paszkwili. Ich autorki, odnoszę wrażenie, nie odwiedziły żadnego z ośrodków, które mieszają z błotem. Faktem jest, że dzieci poniżej 7. roku życia trafiają do Specjalistycznych Ośrodków Wychowawczych, a nie powinny – tak mówi ustawa o pieczy zastępczej. Ich miejsce, według ustawy, jest w domach dziecka lub w rodzinach zastępczych. Ale domy dziecka są przepełnione, a rodzin zastępczych też brak. Gdzie mają trafić maluchy z nocnej interwencji? 
Kolejny problem. SOW-y podlegają Ministerstwu Edukacji. Czemu? Bo to MEN jest odpowiedzialny za edukację dzieci, a taki jest główny, obowiązek SOW. SOW-y zgubiły się gdzieś w systemie w 2010 r. Domy dziecka przeszły wtedy pod kuratelę ministra pracy i polityki społecznej, a te jednostki pozostały w edukacji. Minister Kluzik-
-Rostkowska twierdzi, że MEN nie ma takich możliwości kontrolnych, jak ma ministerstwo pracy. SOW ma też zastąpić dziecku rodziców w opiece i wychowaniu oraz przygotować je do dorosłego życia. Trafiać powinny tu dzieci z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego. 
Pod MEN podlegają 43 SOW-y. 29 z nich to ośrodki prowadzone przez zakony żeńskie. Przebywa w nich blisko dwa tysiące dzieci, w tym prawie sto liczących poniżej 7 lat. Kontrola MEN ujawniła, że umieszczane są w nich również dzieci z rodzin o niskich dochodach (gdzie nikt nie pracuje, pobiera zasiłki z MOPS i przepija je), 
a także dysfunkcyjnych. Czemu dzieci zabrane z takich domów 
miałyby nie trafić do SOW? 
Minister edukacji wolałaby, by SOW podlegały pod ministerstwo pracy, bo wtedy MEN pozbędzie się ciężaru finansowania ośrodków. Zasłania się na razie tym, że nie ma narzędzi, by kontrolować 
ośrodki. A to nieprawda. Boromeuszki na przykład mają 
kilkanaście kontroli w ciągu roku. 
Po publikacjach GW boromeuszki boją się, że ministerstwo odbierze im dzieci. Nikt nie wie jednak, dokąd je wyśle. Niewykluczone, że MEN będzie teraz cofać dotacje na dzieci poniżej 7. roku życia. 
Na dziecko na miesiąc przysługuje 2,8 tys. złotych. To niedużo 
– bo z tego trzeba opłacić lekarzy, kupić ubrania, przybory szkolne, pościel, leki, trzeba też opłacić pracowników i świadczenia. Tylko że nie o pieniądze tu chodzi, a o dzieci. Jeśli trafiły pod skrzydła sióstr wyrwane ze skrajnych warunków, doznały dobra i miłości, nabrały zaufania, dlaczego nagle miałyby być przenoszone? 
Co uprawnia GW do nazywania SOW-ów prowadzonych przez zakony „strasznymi domami?” Czemu przez historię s. Bernadetty z Zabrza wrzuca się wszystkie, a szczególnie śląskie domy, do jednego worka? „Na Śląsku urzędnicy tkwią jeszcze w klatce starych przyzwyczajeń. Zakony też nie do końca rozumieją, że stary model wielkich biduli trzeba odesłać do lamusa” – pisze „Gazeta”. Zapraszam GW do takiego „bidula” – może po wizycie przestanie 
pisać takie brednie. Pojechaliśmy do jednego z tych „strasznych” domów. Czy faktycznie tam straszy? 


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg