Pacjent zawsze szefem

– Musisz być silny – powtarzał Markowi dr Michał Magiera z hospicjum św. Tomasza w Sosnowcu. – Kilka takich mocnych słów potrafi zmienić wszystko – jest pewien Marek, zarażony wirusem HIV. Dzięki pomocy hospicjum wstał z łóżka jak ewangeliczny paralityk i zaczął chodzić. 


Pamiętając to, zaczęła 1 października organizować domową opiekę paliatywną dla chorych z Sosnowca. Od początku do pomocy zgłosiła się dr Maria Hanuszkiewicz. W ciągu dwóch lat otoczyli opieką 18 pacjentów. Dziś 20 lekarzy, 18 pielęgniarek, dwóch rehabilitantów, trzy psycholożki i kilkunastu wolontariuszy posługujących chorym oraz kilkudziesięciu wolontariuszy tzw. akcyjnych zajmuje się ponad 130 chorymi z Sosnowca i okolic. W 1997 grupa inicjatywna z dyr. Czaplą założyła Stowarzyszenie Hospicjum św. Tomasza i etapami zatrudniała członków zespołu. Dobierali ich, czując, komu z pracowników naprawdę zależy na chorych.

– Kiedy się spotykamy w każdy piątek rano, i, gdy na przykład jak ostatnio Kasia Bogacka, rehabilitantka, dr nauk medycznych w katedrze nauk o zdrowiu, mówi o postępach podopiecznych, chce nam się żyć – opowiada dyr. Czapla. – Podstawą funkcjonowania takiego przedsięwzięcia są dobre relacje między pracującymi. My się po prostu lubimy i szanujemy. Kiedy o 1 w nocy zadzwonię do kogokolwiek z prośbą o pomoc, to wiem, że zareaguje. Niedawno telefonowałam tak do dr. Magiery. Mama Marka mówi, że doktora nazywają Judymem, bo poświęca się bezgranicznie swojej pracy. – Gdyby wszyscy lekarze byli tacy, to wokół byliby tylko zdrowi, bo on wie, jak leczyć – jest pewna Agata Musiał.

Doktora Magierę dyr. Małgorzata Czapla wymodliła sobie specjalnie. Bo wszystkich pracowników wyprasza modlitwą. Przedtem był zastępcą ordynatora w szpitalu zakaźnym w Chorzowie, miał też stałe zajęcia w Śląskim Uniwersytecie Medycznym. – Zaoferowałam mu pensję dwa razy mniejszą, ale się zgodził – mówi pani dyrektor. Zaraz zrobił specjalizację z medycyny paliatywnej. – Wcześniej więcej czasu spędzałem nad wypełnianiem dokumentów chorych – opowiada. – Tu widzę, jak moje działania przynoszą skutek, że u pacjenta zmniejszają się duszność albo bóle. No i uczę się, że chory w stanie terminalnym może jakiejś terapii nie chcieć i trzeba to uszanować. 


2 cm w pół roku


– Po pół roku leżenia w szpitalu nie miałem siły w rękach, żeby wykręcić numer telefonu do mamy – wspomina Marek. – O wstawaniu nie było mowy.
Urodził się z neurologiczną wadą genetyczną, dlatego dobrze znał szpitale. Kiedy miał trzy latka, przeszedł pięć operacji i podczas przetaczania krwi w trakcie jednej z nich zaraził się wirusem HIV. Nikt jednak nie potrafił zdiagnozować, dlaczego stale traci siły. Raz – rok, drugi raz – pół roku bez rezultatów przeleżał w szpitalu. Miał 18 lat, kiedy z powodu osłabienia zaczął tracić kontakt z otoczeniem. – Przy swoich 180 cm wzrostu ważył 30 kilo. – Rehabilitacji nie było, bo bali się mnie dotykać, żebym się nie połamał – pamięta. – Mówili mi potem, że wtedy ważyły się godziny mojego życia.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg