Więcej niż „Jacek i Agatka”

– Przełom następuje po narodzinach czwartego dziecka. Traci się w sensie konsumpcyjnym, ale ile się zyskuje, to jest nawet nie do opowiedzenia – mówi Krzysztof Biegała, ojciec szóstki dzieci.

Elżbieta Domińczak z córką Karoliną   Magdalena Szymańska-Topolska /Foto Gość Elżbieta Domińczak z córką Karoliną
Ograniczenia i wyzwania

Jak udźwignąć ciężar wychowania dzieci i choroby męża? Jak nie poddać się, nie mając znikąd pomocy? – Nie wiem, skąd biorę siłę, ale od zawsze mam przeświadczenie, że Bóg nas nie opuści – odpowiada Elżbieta Domińczak, która wraz z mężem i 10 dzieci od 23 lat mieszka w Łowiczu. Wiara w to, że w końcu będzie lepiej, że uczciwość i praca po prostu popłacają, dają jej siłę, by zmagać się z życiowymi wyzwaniami. Dla pani Elżbiety najważniejsze jest to, by ciągle patrzeć przed siebie, nie tracąc z oczu tego, co jest tuż obok. By dzieci nie chodziły głodne, by miały się w co ubrać, by nikt się z nich nie śmiał – to były i nadal są jej priorytety. Dziś większość z nich jest już dorosła. Pani Ela ma też sześcioro wnucząt. – Cieszę się, że moje dzieci dobrze radzą sobie w życiu, są pracowite. Nigdy nie miałam z nimi problemów wychowawczych, bo zawsze starałam się wpajać im podstawowe wartości: szacunek dla innych i do siebie nawzajem, wzajemne zrozumienie i miłość. Wszyscy w rodzinie wiemy, że gdyby któremuś działa się krzywda, to inni pomogą – zaświadcza Elżbieta Domińczak.

O przywiązaniu i miłości dzieci do ich mamy świadczy fakt, że mają z nią codzienny kontakt, jeżeli nie osobisty, to przynajmniej telefoniczny. Jeden syn pani Eli mieszka w Warszawie, drugi – w Niemczech, trzeci – w Zielkowicach, a pozostałe potomstwo – w Łowiczu. – Nie ma dnia, żeby nie zadzwonili albo nie wpadli na kawę do mamy – mówi. Teraz rodzinie jest lżej, ponieważ większość dzieci usamodzielniła się. W domu mieszka tylko czworo najmłodszych. Pani Elżbieta mówi, że najciężej było, kiedy mąż zachorował, a ona musiała się nim opiekować. Stało się to 14 lat temu. Renta, którą mu przyznano, była bardzo niska, ona nie pracowała wcześniej poza domem, ponieważ wychowywała dzieci. – Pieniędzy zawsze było mało, ale ja nie bałam się pracy. Nie biegałam do MOPS po zapomogę. Jak trzeba było, szliśmy w pole, by tam coś zarobić. Swego czasu mieliśmy też własną małą plantację truskawek. Później miałam pracę na etat, ale kiedy nie przedłużono mi umowy, postanowiłam udać się do burmistrza. W końcu on też ma dużą rodzinę. „Może coś pomoże” – pomyślałam – wspomina. I tak się stało.

Burmistrz Łowicza Krzysztof Jan Kaliński z żoną Alicją mają pięcioro dzieci. Rozumie problemy wielodzietnych rodzin. Choć o pieniądze na życie nie musiał się tak martwić. – Może dlatego, że pracowaliśmy oboje. Bardziej kłopotliwe było dla nas pranie pieluch i załatwianie mleka Bebiko. A wieczorami marzyliśmy, żeby choć „Dziennik” móc w spokoju obejrzeć – dodaje. Jest zdania, że najważniejsze w wychowaniu młodego człowieka są pierwsze lata dzieciństwa. Wtedy dzieci poznają świat i chłoną go jak gąbka, nabierając określonych przyzwyczajeń. Jedyne, na co burmistrz może narzekać, to ciągły brak czasu. – Kiedy się pracuje i ma rodzinę, to jest to pewne ograniczenie, ale i wyzwanie zarazem – uważa. Przyznaje również, że kiedyś w pewnym sensie młodym ludziom łatwiej było założyć rodzinę, ponieważ tradycjonalizm był im bliższy niż współczesnym młodym. – Model dużej rodziny da się współcześnie obronić, ale tylko przy wsparciu państwa i samorządów – konkluduje burmistrz. Taką politykę – przyjazną rodzinom, stara się prowadzić w Łowiczu.

W Łowiczu od 18 do 21 czerwca trwał III Ogólnopolski Zjazd Dużych Rodzin.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg