Naprotechnologia naprawdę leczy

Światowa Organizacja Zdrowia określiła ją jako „medyczno-kliniczną metodę leczenia niepłodności”. NaProTechnologia to ekologiczna amerykańska gałąź medycyny. Co tak naprawdę kryje się pod tym szyldem? Czym różni się to leczenie i diagnostyka od ginekologii?

Model Creightona – baza

Do poradni naprotechnologii zgłasza się para. Nie mogą począć dziecka od przynajmniej dwóch lat. I co? Trafiają do instruktora. Nie musi być lekarzem. Najpierw omawia z parą anatomię narządów rodnych, wyjaśnia, jak funkcjonuje biologia rozrodu. To element ważny i nie zawsze oczywisty. Tłumaczy, na czym polega model Creightona, czyli baza naprotechnologii. To także patent Hilgersa. Nazwę zaczerpnął on od Creighton University w Omaha (uczelnia należy do Towarzystwa Jezusowego). Hilgers w latach 1976 –1980 zbadał tam trzy tysiące kobiet. Nauczył je obserwować cykle miesięczne, wzorując się na metodzie Billingsów (system obserwacji śluzu wymyślony przez brytyjskie małżeństwo służy planowaniu rodziny; Hilgers go udoskonalił). Tak powstała największa na świecie baza danych dotyczących owulacji. Na jej podstawie zespół Hilgersa określił najczęstsze przyczyny niepłodności i wskazał błędy przy ich wykrywaniu. – Dostrzegliśmy ogromną liczbę kobiet z niepłodnością, z samoistnymi poronieniami, z długimi i nieregularnymi cyklami, nawracającymi torbielami jajników – mówi Hilgers w rozmowie rzece Tomaszowi Terlikowskiemu.

Przez 15 kolejnych lat Hilgers z zespołem badał przyczyny tych dolegliwości. Wszystko opisał w swoim 1250-stronicowym podręczniku. To jest podstawa do pracy z małżeństwem. Lekarz, instruktor, który nie zna podręcznika, tzw. biblii Hilgersa, nie może pracować pod szyldem naprotechnologii.

Model Creightona jest dla zgłaszających się do poradni małżeństw niczym odprawa na lotnisku, bez której nie wejdą do samolotu w rejsie po dziecko. Obserwacja według wytycznych Hilgersa na tym etapie pozwala wykryć także schorzenia. Wtedy małżonkowie przechodzą do dalszego leczenia u ginekologa albo chirurga.

Ale według badań Instytutu Pawła VI, aż 90 proc. poczęć u par długo starających się o potomstwo jest wynikiem pracy tylko według modelu Creightona. Przygniatająca większość kobiet nie musi więc nawet trafić do ginekologa (dopiero kiedy pocznie się dziecko), nie musi być poddana żadnej farmakologicznej terapii (w programie in vitro np. bez agresywnej dawki hormonów nikt nie ruszy z miejsca; przy czym polega ona na tym, że przez krótki czas kobieta musi sama szprycować się zastrzykami w brzuch, nawet do 50 nakłuć w ciągu dwóch tygodni).

Przy modelu Creightona małżonkowie pracują z instruktorem przez kolejnych sześć miesięcy. Pacjentka dostaje specjalną kartę, gdzie będzie nanosić za pomocą nalepek i symboli oraz kolorów obserwacje z kolejnych cykli. Wykresy i system obrazkowy – instruktor szybko nauczy, jak je stosować – pomagają mężczyźnie, kobiecie i ich lekarzowi mówić jednym językiem. Nie ma takiej kobiety, która nie mogłaby prowadzić obserwacji za pomocą modelu Creightona. – Uczyliśmy jej osoby niepełnosprawne, niewidome, kobiety o różnych cyklach. Obserwacje można prowadzić w ciąży i w czasie karmienia piersią – mówi Hilgers w „Nadziei na dziecko”. Już po trzech cyklach obserwacji instruktor może odczytać czy kobieta ma wysokie ryzyko niepłodności i poronień. Wtedy pacjentka musi już trafić do lekarza.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg