Bez paliwa nie ruszę

– Jestem staroświecki, bo uważam, że prawdziwy mężczyzna musi być odpowiedzialny – mówi Zbigniew Rudnicki. – Moja odpowiedzialność to utrzymanie żony, pięciorga dzieci i doprowadzenie ich do Chrystusa.

Widząc, jak wielu jednoczy się wokół tej sprawy, wpadliśmy z ks. Marcinem na pomysł przekształcenia naszej ekipy w duszpasterstwo rodzin. Już wcześniej modliliśmy się z żoną, żeby znaleźć miejsce w jakiejś wspólnocie. Na pierwsze spotkanie przyszło 30 osób, a na kolejnych przybywało ich coraz więcej. – Widzę, że Pan Bóg chce naszej wspólnoty – mówi. – Gdybym tylko ja ją wymyślił, już dawno bym się z kimś pokłócił, bo jestem nerwus i gwałtownik. Taki „Sojuz-Apollo”, co to szybko potrafi odpalić. A tu udaje nam się dogadywać i razem z innymi rodzinami ewangelizować siebie oraz innych.

Gdy jedzie do pracy do Poznania, pakuje się do drugiej w nocy. Wstaje o piątej rano, żeby dojechać samochodem do Leszna, i tam przesiada się na pociąg. – Żeby nie usnąć w drodze, intensywnie nad czymś myślę – opowiada. – Kiedyś wymyśliłem w ten sposób Salezjański Kociołek Kultury, na który zapraszamy ciekawych ludzi z całej Polski. Na pierwszym spotkaniu ktoś zadał zaproszonej dziennikarce Marzenie Nykiel pytanie: „Skąd pani bierze siłę do robienia tylu rzeczy?”. Odpowiedziała, że od Jezusa Chrystusa. Aż mnie ciarki przeszły po plecach.

Teraz, kiedy ktoś mi stawia podobne pytanie, odpowiadam śmiało to samo. Ważne, żeby swoimi ustami wyznać, że Jezus Chrystus jest moim Panem, bo bogiem może być też Kriszna czy Sziwa. Nie lubię rozmawiać o religii ogólnie, ale zawsze konkretnie o Panu Bogu. Kiedyś kolega mnie sprowokował, więc go zapytałem, kim jest dla niego Jezus Chrystus. Wymigiwał się, mówiąc, że absolutem. „Dopóki nie uwierzysz, że jest twoim Panem, to będziesz wszystko oglądał przez szybę” – wypaliłem. Przestał ze mną rozmawiać, a ja stwierdziłem, że musiałem trafić w sedno.

Basia woła: „mamo”

– Na początku znajomości pisałem żonie wiersze romantyczno-reumatyczne – śmieje się. – Dziś leżą gdzieś na strychu. Moja Halinka chciałaby, żebym jej dwadzieścia razy na dzień mówił „kocham cię”. A przecież powiedziałem jej to raz i na zawsze – dodaje. Zawsze zwraca się do niej po imieniu. A do dzieci, jak mu się coś nie podoba – „łosiu, osiołku”. – Nie chcę ich poniżyć, nie mówię „świnio”, ale muszę im zwrócić uwagę – argumentuje. – Bardzo je kocham, ale potrafię też okrzyczeć, aż huczy. Jeśli córce nie chce się ścielić łóżka, to czy w przyszłości mąż jej nie powie, że jest flejtuchem? Chcę ją przed tym uchronić.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg