Całowałem jej czoło

– Przy łóżku mamusi w ostatnią noc jej życia dokonała się przysięga małżeńska moich rodziców – mówi Zosia, 
córka Anny Zabrzeskiej. – Ich miłość to dla mnie dowód 
na istnienie Pana Boga. Jej Stwórca jest silniejszy niż śmierć.

Kogo się bać?

Magda opowiada, że jej mama w każdą lekcję wplatała elementy wychowawcze. Wiedziały to z Zosią, bo były jej uczennicami w podstawówce. – Miałam trudniej niż inne dzieci – wspomina Magda. „Jeżeli ty doprowadzasz do sytuacji, że muszę ci zwracać uwagę, to jak dla innych będę autorytetem?” – dyscyplinowała córkę. Była wymagająca, ale kiedy uczeń nie dawał rady, pierwsza go wspierała. Miała najlepszy kontakt z tymi najsłabszymi, na których grono pedagogiczne postawiło kreskę. Magda: – Pamiętam, jak pytała kolegów w pokoju nauczycielskim: „Co chcecie od Daniela? On tak pięknie pracuje na moich zajęciach”. Tadeusz: – Żona lubiła muzykę symfoniczną i raz w miesiącu szła z uczniami do filharmonii w Katowicach. W jednej klasie był chłopak, straszny rozrabiaka, którego nikt z nauczycieli nie chciał nigdzie zabierać. Hania poświęciła mu czas, opowiedziała, co tam będzie, i chłopak przyszedł na koncert spokojny i na dodatek w białej koszuli. Kiedy już chodził do gimnazjum, odwiedzał Hanię z płaczem, że była jedyną nauczycielką, która go rozumiała.

Już po 1989 r., z nieliczną grupą koleżanek z grona pedagogicznego, chodziła z uczniami do kościoła na rekolekcje. Pilnowała, żeby się wyspowiadali, bo czasem kilka lat nie przystępowali do tego sakramentu. Córki przygotowywały na kartkach formułę spowiedzi dla przypomnienia uczniom mamy. Stopniowo przekonywała nauczycieli i młodzież, żeby piątkowe dyskoteki przenieść na czwartek albo sobotę. W minionym ustroju nosiła na szyi krzyżyk, który był widoczny na bluzce. Nakłaniającej ją do wstąpienia do partii dyrektorce odpowiedziała, że nie państwo ludowe ją wykształciło, ale rodzice swoją ciężką harówką. Kiedy inni nauczyciele wpisywali w ankietach światopogląd naukowy, bez wahania przyznawała się do katolickiego. W czasach kiedy bano się publicznie celebrować święta katolickie, z uczniami śpiewała kolędy, rozmawiała o zmartwychwstaniu Pańskim. Wycieczki szkolne obmyślała tak, żeby odwiedzać sanktuaria. Najczęściej jeździli na Jasną Górę. – Kogo mam się bać? – odpowiadała pytana przez koleżanki, czy nie obawia się konsekwencji. – Tylko Pana Boga.

Zasługi

Tadeusz: – Miała sukcesy jako nauczycielka, przygotowała wielu olimpijczyków, ale na konferencjach chwalili innych. Raz po przyjściu z pracy spytała go: „Dlaczego mnie nie doceniają?”. „Pewnie tak jak w Ewangelii masz odebrać nagrodę w niebie” – pocieszał ją. Na jej pogrzeb przyszli dawni uczniowie z rodzicami.

Magda:
– Ktoś z nich przysłał mi esemesa, że jeszcze nie był na pogrzebie, na którym wszyscy mieli taką pewność, że zmarła jest w niebie. Tadeusz: – Tyle razy Hania mi mówiła, że ten czy tamta to święci. „Ja nie mam zasług, z czym pójdę na drugi świat?”. A przecież do kogo poszła, tam apostołowała. Kiedyś poproszono ją na naszą plebanię, żeby obierała ziemniaki, bo miał być obiad dla większej liczby osób. Gdy inni narzekali na zmęczenie, zaoponowała: „Przecież robimy to dla Pana Boga”. Gdy 20 lat temu do ich parafii pw. Najświętszego Zbawiciela w Sosnowcu przyszedł ks. Stanisław Straż, zaprosiła go na obiad i z czasem stał się niemal członkiem ich rodziny. Podobnie było z ks. Markiem Spyrą i księżmi zaprzyjaźnionymi z zaangażowanymi w duszpasterstwo akademickie córkami. Wpadali, żeby porozmawiać, posilić się. Niektórzy przynosili też coś do przeprania. Zosia dostała pracę w spółce inwestycyjnej w Warszawie i kilka lat temu wyprowadziła się z domu. Miała łączność z rodzicami także przez smakołyki przywożone od mamy. Zosia: – Moi warszawscy koledzy znają smak jej tortu orzechowego i kotletów mielonych. Magda, mama 6-letniego Mateusza i 3-letniego Marka, którymi babcia na zmianę z nią się zajmowała, bardzo sobie ceni rady mamy dotyczące wychowania: – Mamusia nauczyła mnie miłości uprzedzającej. Upominała: „Nie możesz robić dzieciom jedzenia i picia, kiedy będą się domagały, ale zrób to wcześniej. Tak planuj dzień, żeby znaleźć czas dla innych”. Zosia: – „Ja mam w głowie czas” – powtarzała.

Nie jestem Bogiem

Wiadomość o chorobie przyszła nagle, 18 sierpnia tego roku. Natychmiast przeprowadzono operację. 1 września wykonano kolejne USG. Zosia: – Lekarz powiedział, że cały brzuch mamusi jest zajęty. To obraz człowieka w agonii, tylko nie wiadomo, jak długo będzie trwać. Stwierdził, że kolejny zabieg poprawi wyłącznie komfort umierania.

Tadeusz:
– 1 września wziąłem ślubną obrączkę Hani, którą zdjęła do operacji, i pojechałem do Częstochowy przed cudowny obraz Matki Boskiej na Apel Jasnogórski. Wiarę miałem do końca, nieraz słyszałem o cudach, że chory nie miał organów wewnętrznych, a wszystko wracało do normy. Po apelu przyjąłem Komunię św. i wróciłem do szpitala pełen optymizmu. Nazajutrz profesorowie zapytali mnie, czy wiem, w jakim stanie jest żona. Odpowiedziałem, że tak, ale mam silną wiarę. Rano
 2 września, w pierwszy piątek miesiąca, przyszedł kapelan szpitalny z Komunią św. Żona i chore leżące obok przyjęły ją. O 16.30 wywieziono Annę na salę operacyjną. Po powrocie zaczęła gasnąć. Zosia: – Leżała spokojnie. Zapytałam ją: „O czym myślisz?”. „Żeby nie bolało” – odparła. Potem zaczęła mieć trudności z oddychaniem i zapadła w sen. Poszłam do lekarza, który dopiero przyszedł na dyżur, prosząc, żeby ratował mamusię. Był na tyle szczery, że stwierdził: „Nie jestem Bogiem”. Nie mógł nam pomóc. Kiedy zabronił jej pozostania na noc w sali, gdzie obok mamy leżało kilka osób, stanowczo powiedziała, że muszą z tatą teraz przy niej być.

Tak być razem

Zosia: – Noc odejścia mamusi to była błogosławiona, mistyczna chwila. Do dwudziestej trzeciej czułam, że wchodzę w ciemną dolinę. Ja, która czytałam tego dnia Ewangelię o wskrzeszeniu Łazarza, prosiłam wtedy, żeby mamusia przestała się męczyć. Modliłam się słowami, które podpowiedziałam jej, gdy już nie miała sił modlić się na różańcu: „Jezu Chryste, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”.

Tadeusz: – Byłem w moją Hanię wtulony, całowałem ją po czole, policzkach, dłoniach. Jedną rękę trzymałem na jej policzku, a drugą przesuwałem paciorki różańca. Z drugiej strony przytulała ją Zosia. Kiedy Hania zaczęła mieć kłopoty z oddechem, siostry przyniosły parawan i odgrodziły nas od innych chorych. Nie wyszły, ale stanęły z drugiej strony. Wziąłem modlitewnik żony i szeptem, żeby nie budzić innych, zacząłem odmawiać modlitwy za konających. Widziałem, że pielęgniarki i lekarz też je mówili. Hania była podłączona do przyrządów monitorujących serce i ciśnienie. W pewnym momencie głębiej odetchnęła, a na ekranie w miejscu liczb pokazujących zapis tętna wyskoczyło zero. Zegar wskazywał czterdzieści jeden minut po godzinie szóstej.

Magda: – Towarzyszący umieraniu mamusi lekarz powiedział mi: „Tyle lat pracuję i jeszcze nie widziałem, że można w taki sposób być razem”. Zosia: – Przez te dwa tygodnie przeżyłam z rodzicami wyjątkowy czas dopełnienia życia mamusi.

Magda: – Tydzień wcześniej rozmawiałyśmy u mnie w domu. Mamusia powiedziała, że wszystko będzie dobrze. A potem dodała: „Zgodnie z wolą Bożą”. – Co to znaczy pogodzić się z wolą Bożą? – pytam. – Przyjąć, że Pan Bóg dał i Pan Bóg wziął – odpowiada Zosia. – Wziął mamusię z ziemi, ale ona żyje.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg