Inkubator brata Marka

Zaczęli od kupna butów dla narkomana. Dziś pod ich opieką znajduje się ponad 100 bezdomnych.

Nowy rozdział

W sierpniu 1994 roku przyszła kolejna zmiana. – Burmistrz przywiózł mnie w to miejsce, w którym dziś jesteśmy, i pokazał kompleks zdezelowanych popegeerowskich budynków, mówiąc, że chce je przekazać dla stowarzyszenia. Nie bez wahania, ale się zgodziłem – mówi prezes. Tak zaczął się nowy rozdział w działalności „Fidesu”. Budynki wymagały kapitalnego remontu.

– Tutaj nie było dosłownie nic. Ze ścian wisiały kable, nie było łóżek. Ja spałem na takim wielkim przedwojennym biurku. Zaczęliśmy oczywiście tylko od sprzątania, bo na remont nie było wówczas jeszcze wtedy pieniędzy – mówi Marek Kwaterski. Opłaciło się. Już najbliższej zimy do schroniska zgłosiło się 40 osób.

– Następnego roku na zimę miałem już 100 chętnych – wylicza prezes. I to właśnie około stu osobom niesie pomoc malborskie stowarzyszenie. – Dziś mamy do dyspozycji trzy budynki, ale na początku był tylko ten jeden. Wszyscy spali obok siebie na podłodze. Czasem nie było jak przejść. Do nowej lokalizacji zostały przeniesione stare zasady.

– Wciąż stawialiśmy modlitwę na pierwszym miejscu. Oczywiście nikogo nie zmuszaliśmy, bo to nie dawałoby żadnych rezultatów. Wszystko na zasadzie dobrowolności – wyjaśnia pan Marek. – Gdybyśmy kogokolwiek zmuszali, to mogłoby to przynieść wręcz odwrotny do zamierzonego efekt – dodaje Katarzyna Rusek-Siatka, asystent zarządu stowarzyszenia. – Byłam świadkiem w swojej pracy, że kiedy podopiecznych zmuszało się do jakichś konkretnych zachowań, wpędzało ich to wręcz w apatię. Dochodziło do sytuacji, że jeden nie znał imienia drugiego mieszkającego razem z nim w pokoju – wyjaśnia pani Katarzyna.

– My nie możemy być dla nich dozorcami – zauważa z kolei Ewa Cyran. – Czasem śmieję się, że to są nasze dzieci – uśmiecha się. – Bo przecież każdemu, kto potrzebuje naszej pomocy, musimy jej udzielić. Jednocześnie też musimy pokazać, że nam na nich zależy. To procentuje. Do tego służą nie tylko pochwały za wykonaną pracę ze strony opiekunów, ale również np. wspólne wyjazdy. – Swego czasu, kiedy głównie zajmowaliśmy się narkomanami, wyjeżdżaliśmy na różne koncerty, organizowaliśmy wernisaże, mówiono wtedy, że nasze schronisko to taki mecenas sztuki – uśmiecha się pan Marek.

Bliżej Pana Boga

– Ale najbardziej zaowocowały wspólne pielgrzymki do Częstochowy – dodaje pani Ewa. Kilka razy w roku część podopiecznych wraz z opiekunami wyjeżdża samochodami na Jasną Górę. – Nie da się bowiem nawrócić ludzi mówieniem. Trzeba to robić własnym przykładem – podkreśla. Dodaje, że atmosfera jasnogórskiego klasztoru potrafi zdziałać naprawdę cudowne rzeczy.

– Pan Stasiu, jeden z naszych podopiecznych, dziś już niestety nie ma go z nami, zdążył przed śmiercią pojednać się z Panem Bogiem. A poszedł do spowiedzi po ponad 20 latach przerwy – opowiada Ewa Cyran. – A chyba to sprawia, że atmosfera tutaj jest inna niż wszędzie – zauważa pan Zygmunt z Rypina. Jak mówi, w swoim życiu mieszkał już w paru schroniskach i domach opieki. – Ale na to, jak zajmują się mną tutaj, to brak mi słów. Nawet nie muszę sam chodzić po leki, tylko mam je za każdym razem dostarczone do pokoju – mówi wyraźnie wzruszony. Jest bowiem niepełnosprawny i przejście dłuższego dystansu stanowi zawsze dla niego duże wyzwanie.

– Bez tej mocy modlitwy i bez formacji, którą tu otrzymujemy, niemożliwe byłoby stworzenie takiego ośrodka – zauważa pani kierownik. – Samo założenie, że modlitwa jest na pierwszym miejscu, sprawia, że inaczej się pracuje. Pracowałam w różnych domach pomocy potrzebującym, ale tutaj poczułam się naprawdę bliżej Pana Boga. – Bo nam nie chodzi o to, żeby nasi podopieczni u nas wegetowali, ale żeby wzrastali. Także duchowo – mówi Katarzyna Rusek-Siatka.

Dlatego w ośrodku prowadzonym przez „Fides” jest mnóstwo możliwości rozwoju. – Przede wszystkim przez pracę. A jej rodzajów jest mnóstwo. Można pomagać przy pielęgnacji ogrodu, przy naszym drobiu, można sprzątać i dbać o wygląd wokół ośrodka. Jeśli ktoś chce, to zawsze znajdzie się dla niego zajęcie – wylicza pan Marek. Do najnowszych pomysłów, w które mogą zaangażować się podopieczni, należy wylęgarnia drobiu. – Kupiliśmy takie małe inkubatory i już wykluwają się w nich pierwsze pisklęta. Jak dobrze pójdzie, to postaramy się rozszerzyć tę działalność, by być w przyszłości samowystarczalni – mówi pan Marek.

W wylęgarni pracują Piotr i Jan. – Ta praca wymaga cierpliwości – mówią. – Zwłaszcza kiedy dochodzi do wyklucia. Tak jak to miało miejsce wczoraj. Nie spaliśmy całą noc, żeby ich dopilnować – mężczyźni z dumą prezentują pisklęta. – Na razie wykluły się kurczaki, zaraz powinny pojawić się także gęsi. Ale największe nadzieje wiążemy z bażantami – mówi pan Marek.

Jak wyjaśnia, zakupił w tym roku kilka ptaków, które na początku wiosny zniosły około 100 jaj. Także one trafią wkrótce do inkubatorów. – Bażant jest ptakiem wymagającym w hodowli. Nie trzyma się go bowiem z myślą o tym, żeby trafił do rosołu. Potrzebuje więc pewnej swobody w klatce i odpowiedniej opieki. Jest to ptak dziki, tęskniący za naturą. Otaczamy go dużą uwagą. On zostanie za jakiś czas wypuszczony na wolność i tam powinien radzić sobie sam.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg