Nie jest mi ciężko

Andrzej Kerner; GN 44/2011 Opole

publikacja 07.11.2011 07:00

Czy miałam dość? – Nie miałabym sumienia powiedzieć czegoś takiego – mówi Urszula Schütze.

Nie jest mi ciężko Andrzej Kerner/ GN Urszula i Patryk Schütze wyjeżdżają z domu do szkoły.

Lekarze mi powiedzieli, że jak będę cały czas z nim, jak będę chodzić do inkubatora i dotykać, to może coś będzie z dzieciątka. I tak chodziłam, dotykałam go – wspomina Urszula Schütze. Do dziś nie opuszcza swojego syna Patryka właściwie ani przez chwilę. Chyba, że na czas meczu KS Cisowa. Ale kiedy mecz się kończy, mama wraca do Patryka, żeby towarzyszyć mu w powrotnej drodze do domu. – Skrzyżowanie tu jest niebezpieczne, dużo samochodów z autostrady jedzie do Kędzierzyna – tłumaczy.

Autobus

– Jestem cały czas przy nim, bo się boję o tę zastawkę, którą ma w głowie. Muszę być przy nim, gdyby coś się działo – tłumaczy mi Urszula Schütze i pcha wózek, na którym siedzi Patryk. Kilkaset metrów dość wąskim chodnikiem do przystanku miejskiej komunikacji mama z synem pokonują w tempie, jak mi się przynajmniej wydaje, szybszym od zwykłego kroku marszowego. Z Cisowej dziewiątką dojeżdżają do centrum Kędzierzyna i tam przesiadka na jedynkę albo dwójkę – żeby dojechać do Zespołu Szkół Specjalnych im. Jana Brzechwy w Kłodnicy.

Dojazdy miejską komunikacją mają już dobrze przetrenowane, bo do przedszkola, podstawówki, a teraz do gimnazjum dojeżdżają już od 10 lat. – Proponowali mi, żeby wziąć indywidualny tok nauczania dla Patryka. Nauczyciele dojeżdżali by do domu. Ale nie chciałam tego, niech on będzie między ludźmi – mówi pani Urszula. Dwa razy w tygodniu dojeżdża z synem także do środowiskowego domu samopomocy „Promyczek” w Kędzierzynie – na zajęcia rehabilitacyjne. Czasem przesiadka w centrum miasta trwa dłużej, bo kiedy przyjedzie autobus z wysokim podwoziem, trzeba czekać na następny – niskopodwoziowy. – Ale to najwyżej pół godziny, nie ma żadnego problemu. Wszędzie jeździmy, tu czy nad morze. Na wózku, bo na wózku, ale dajemy radę – mówi pani Urszula.

Szkoła

W szkole Urszula Schütze spędza lekcje na ławeczce na korytarzu. Porozmawia z nauczycielami, którzy są pełni podziwu dla jej oddania synowi, z pielęgniarką, woźną, z innymi rodzicami. Albo rozwiązuje krzyżówki. Na przerwach pomaga synowi w przechodzeniu do innej pracowni. Patryk ma osłabione nogi. – Ale kiedyś z przystanku przyszliśmy do domu pieszo! – cieszy się Urszula Schütze. Chłopiec nie włada też lewą, sparaliżowaną ręką. Wszystkie czynności musi wykonywać prawą, co trochę utrudnia pracę szkolną, ale kiedy pokazuje mi swoje wypracowanie z języka polskiego, a ja pokazuję mu swoje notatki – śmiejemy się. Jak na współczesnego gimnazjalistę ma bardzo staranny charakter pisma. W ubiegłym roku jako jedyny w szkole otrzymał świadectwo z paskiem. Często reprezentuje szkołę w turniejach i olimpiadach wiedzy.– Kiedy był turniej o Janie Pawle II, w naszym zespole wiedziałem najwięcej – cieszy się Patryk. Na pytanie, który nauczyciel jest najbardziej wymagający znów się śmieje. – Nie mogę narzekać! – mówi. Pani Urszula o szkole: – Wszyscy go tu chwalą, więc jestem bardzo zadowolona – mówi.

Pasja

Mama towarzyszy Patrykowi także na meczach ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. – Tylko trąbić mu nie pozwalam, bo bym ogłuchła! – śmieje się pani Urszula i cieszy się, że syn ma sportową pasję, wykrzyczy się, przeżyje wielkie emocje na meczu siatkarskim. – To całe kibicowanie to dla niego dobra rehabilitacja i wielka radość –mówi. Marzeniem Patryka jest wyjazd z zespołem na mecz Ligi Mistrzów.

Szpital

– Jak się urodził miał 1100 gramów i zleciał na 900. 40 centymetrów miał. Ale ja byłam zdrowa w ciąży, nie brałam żadnych lekarstw, nic złego się nie działo, tylko te wody mi niespodziewanie odeszły w szóstym miesiącu. O wpół do piątej to było – opowiada Urszula Schütze, która pracowała w szpitalnej kuchni. – Miał bezdechy po porodzie, a po miesiącu dostał zapalenia opon mózgowych i wtedy zaczęły się te wszystkie choroby, paraliże, wodogłowie. Trzy miesiące byłam z nim po porodzie w szpitalu, żal mi było go zostawić. Początkowo miałam lekkie załamanie, ale potem się przyzwyczaiłam. Najgorzej było, jak zastawka, którą wstawili mu w głowie, nie chciała się przyjąć. I ledwo przyszliśmy do domu, a już trzeba było wracać. Wtedy miałam przechlapane. Ale wszystko się uspokoiło, ułożyło. Lekarze w Opolu powiedzieli, że ja się najlepiej znam na jego chorobie i jak będę widzieć, że coś się dzieje, to od razu mam przyjeżdżać – opowiada. W ciągu 16 lat swojego życia Patryk Schütze przeszedł 30 operacji. 10 razy miał wymienianą zastawkę regulująca odprowadzanie drenami płynu mózgowo-rdzeniowego do otrzewnej. – Nigdy mnie nie pytał: dlaczego tak jest? Nie słyszałam od niego jeszcze słowa skargi na to, że jest niepełnosprawny. Są chwilowe trudności, że gdzieś chciałby pojechać, a nie może. Ale to szybko mija – mówi Urszula Schütze.

Pytania

Czy miała kiedyś tego dość? – Nie, bo nad dziećmi człowiek ma większą taką… litość. Nigdy mu nie powiedziałam, że nie pójdę, albo nie pojadę z nim. Nigdy tak nie powiedziałam. Nie miałabym sumienia powiedzieć czegoś takiego. Nie jest mi ciężko. Ludzie czasem mówią, że boso pójdę do nieba, ale ja tylko chcę, żeby on był zdrowy – odpowiada Urszula Schütze. Patryk ma troje starszego rodzeństwa: Mariusza, Mariolę i Adriana, wszyscy się usamodzielnili. Czy Patryk daje mamie coś więcej niż inne dzieci? – Nie wiem. Może więcej siły. Jak go wyciągam z wanny, to nie czuję, że on jest taki ciężki. A jak siedzę sama w domu, to mi go brakuje – mówi. Czego się obawia? – Tego, co będzie, jak mnie zabraknie. Jak siedzieliśmy całą rodziną na święta, powiedział: Mama, a ja nie chcę iść do domu dziecka ani żadnego ośrodka. I córa, i syn powiedzieli, że nie ma się czego obawiać, że zostanie z nimi. I on się uspokoił. Aż się wtedy rozpłakałam. Tak mi ulżyło – odpowiada pani Urszula.