Miś w reklamówce

Marcin Jakimowicz

GN 51-52/2011 |

publikacja 22.12.2011 00:15

„Nie pójdę do przedszkola z misiem – szlochał sześcioletni Filip – przecież to taki obciach!” A ośmioletni Łukasz rzucił: „Tato, kup mi tę grę na PSP. Tam naprawdę nic takiego złego nie ma. Tylko seks i przemoc”. Dlaczego nasze dzieci nie chcą być dziećmi?

Miś w reklamówce canstockphoto Jeśli dzieci przeskakują w życiu jakieś etapy (relacji, przytulania, zabawy, lęków), to emocje z tym związane wrócą i będą się ciągnęły w dorosłości, realizowane w infantylny sposób

Supermarket. „Tatooo, kup mi tę grę. No wiesz, GTA. Po prostu kradnie się samochody” – mój syn rozpoczął swą litanię. „Ale przecież ona jest od 18 lat – wskazałem na znaczek na okładce – a ty masz dopiero 8”. „Ale tam naprawdę nic takiego złego nie ma – nie dawał za wygraną – tylko seks i przemoc”. Hmmm, może ten ośmiolatek nie wie, o czym mówi? – moje myśli galopowały w szalonym tempie. Po półgodzinnej rozmowie stwierdziłem, że jednak wie. Z detalami. Było troszkę jak w tym kawale: – No dobra tato, to co jeszcze chciałbyś wiedzieć?

Gdzie kończy się dziecięca niewinność? Z moich obserwacji wynika, że na etapie starszaków. Potem mali dorośli w za długich rękawach garniturów, z telefonami dotykowymi, na których odciskają swe lepkie od soku łapki, stają się kopiami Britney Spears, Justina Biebera, Seleny Gomez i Lady Gagi. Dlaczego? Bo tak robią wszyscy wokół. W domu po cichu oglądają Baranka Shauna i czekają na Mikołaja, ale za Chiny nie przyznają się do tego przy kumplach. Nie wiedzą, jak wiele tracą.

Baza w krzakach? Nie rozumiem…

5 grudnia Łukasz po powrocie ze szkoły oświadczył, że już nie wierzy w Mikołaja. Koledzy (druga klasa podstawówki) puścili parę, że to rodzice, że supermarket, przedświąteczne promocje i tak dalej. A jednak gdy jego starsza o dwa lata siostra rzuciła rankiem, że nie mogła zasnąć i zobaczyła, jak Mikołaj przynosi jej prezent (tu puściła do nas oko), Łukasz z wypiekami na twarzy zaczął pytać: I jak wyglądał? Wleciał oknem?

Więc niby nie wierzymy, ale wierzymy. Te dwa światy znakomicie pokazują sytuację, w jakiej znalazły się dzieciaki nad Wisłą. Czy warto za wszelką cenę przedłużać ich dzieciństwo i rozpoczynać akcję „aby dziecko było dzieckiem?”. Warto. Boże Narodzenie to niezwykły dzień, w którym sam Bóg przyszedł na świat jako niemowlę.

Sześcioletni Filip, syn naszego szefa promocji, obudził się z płaczem. „Nie pójdę do przedszkola!” – szlochał. „Czemu?” „Bo dziś jest Święto Misia i musimy przynieść nasze maskotki. A to przecież taki obciach!" „Nie martw się – ratował sytuację tata – zapakujemy misia w jakąś reklamówkę. Może nikt nie zauważy?”

Iza Paszkowska odpowiedziała na tysiące dziecięcych maili. Unikała w nich smrodków dydaktycznych. Jej odpowiedzi nie były nigdy wyssane z palca. Od lat pracuje w szkole.

– Często czytając maile przychodzące do „Małego Gościa”, miałam wrażenie, że jestem o wiele młodsza od ich nadawców – uśmiecha się smutno. – Od lat widzę, że dzieci zaczynają wstydzić się swej dziecięcości. Udają dorosłych. Dlaczego? Bo tak im podpowiada kultura masowa. Taki świat widzą w reklamach. Spotykam się z tym na każdym kroku. W szkole od lat przerabialiśmy z dziećmi temat: „Moja arkadia”. To były zawsze najfajniejsze lekcje, w czasie których dzieci wspominały kultowe miejsca swego dzieciństwa: tajemnicze bazy w krzakach czy na drzewach, pikniki pod trzepakami. Pisały o tych miejscach cudowne wspomnienia. Sama się w to wciągałam (śmiech). Od trzech lat nie prowadzę już tych zajęć. Powód? Wiele dzieciaków nie wiedziało, o co mi chodzi. Nie miały swego miejsca szaleństw, zabaw. Żadnej tajemniczej bazy. Bo „mama nie wypuszczała mnie na podwórko, bo to niebezpieczne”, bo „siedziałam godzinami przed monitorem czy ekranem”. Zauważyłam zdumiona, że te dzieci nie miały miejsca, gdzie byłyby niewidzialne dla babci, która zawsze czeka z obranym jabłuszkiem, czy mamy przypominającej: „umyj zęby!”. Zabraliśmy dzieciakom ich bezpieczną przestrzeń dzieciństwa. Zrobiło mi się ich żal. One szybciej opowiedzą o swej ulubionej stronie w necie, czy programie na Cartoon Network. Oglądałam go przez pewien czas z wnuczką. I choć myślałam, że mnie, belfra, niewiele rzeczy zaskoczy, byłam przerażona. Wszystko było tak brzydkie, paskudne, wulgarne, odarte z tajemnicy.

Dzieci tęsknią za niewinnością. Jestem tego pewna. Ale wstydzą się o tym opowiedzieć kolegom w klasie. Wracają do domów i po cichu wierzą w Mikołaja. Ale udają wszystkowiedzących sceptyków. Ostatnio moja koleżanka usłyszała na lekcji od „chłopaka z bardzo dobrego domu”: „Mikołaj? Pani wierzy w te bzdury?”. Prysł tajemniczy nastrój świąt. A to przecież wina rodziców, którzy postanowili: „Wychowamy cię tak logicznie, że zatracisz swą dziecięcą ufność”.

Johny z Gliwic z luksusową furą

– Jest jeszcze jedna kluczowa rzecz, która przewartościowała pojmowanie świata przez maluchy. Od lat prosiłam dzieciaki w szkole, by opisały coś, co jest ładne. Od kilku lat zauważam, że słowo „ładne” znaczy dla nich tylko i wyłącznie „bogate”. Nie jest już ładna książka, jezioro, góry czy jakiś magiczny przedmiot. Ładny jest luksusowy dom z basenem, wodnym łóżkiem, systemem kina domowego i garażem z szybką furą. A przecież to przewartościowanie nie jest winą dzieci!

– Czy warto ratować dzieciństwo? – przerywam opowieść nauczycielki. – Przecież te dzieciaki będą żyły w jakimś schizofrenicznym rozdwojeniu, w dwóch światach. W domu będą oglądały Muminki, pójdą do kina na Smurfy, ale dla kolegów w klasie będą mieli inną opowieść. O „Włatcy móch” czy grze na PSP od 18 lat. Czy to nie jest walka z wiatrakami?

– Róbmy swoje – odpowiada Iza Paszkowska. – Noe miał rację. Jego synowie robili to, co kazał tata, i dobrze na tym wyszli. Co z tego, że dzieci nie opowiedzą o świecie dzieciństwa kumplom? Szkoła to poligon. Tam od razu zakłada się maski. Ale nawet ona nie odbierze dziecku tego, że wzruszało się na Smurfach czy Muminkach! Moje doświadczenie podpowiada mi jedno: pragnienie niewinności jest we wszystkich dzieciach. Trzeba to wykorzystać i utwierdzać je w ich zachwycie nad światem. Nie można jednak (a często widzę to w rodzinach wierzących rodziców) wychowywać ich w nieufności i wrogości do świata. Nie można im mówić, że wszystko jest złe. Bo te dzieci się pogubią i staną się makabrycznie samotne. – Jak reagować, gdy dzieci, wracając ze szkoły, zaskakują dorosłych listą wulgaryzmów, których nie powstydziłby się sam reżyser Pasikowski? – Trzeba wziąć dziecko na kolana i powiedzieć o tym, jak strasznie biedny jest ten kolega, który o seksie opowiada w tak ohydny, wulgarny sposób – odpowiada Paszkowska. – Jak bardzo jest biedny, bo odarto go z wielkiej tajemnicy. Zauważyłam jedną prawidłowość. Nasze wychowane na telewizji, komputerze i grach PSP dzieci przestały być twórcze, kreatywne. Mają ogromne problemy ze stworzeniem swojej własnej historii. Ich fantazja została brutalnie stępiona. Wszystko już w życiu widziały i odtwarzają sytuacje ze Scooby Doo czy seriali. Nie potrafią niczego wymyślić. Żywcem zżynają z reklam. Dziś czytałam opowiadanie czwartoklasisty. Akcja rozgrywa się w Gliwicach – to było polecenie nauczycielki. I w tych Gliwicach żyje sobie rodzina, w której… wszyscy mają angielskie imiona. Nawet pies wabi się z angielska.

Relacje, głupcze!

Czy nie jesteśmy bezradni wobec kultury masowej, która nakłada na nasze dzieci zbyt duże garnitury i wkłada im w ręce telefony? Czy warto w ogóle kopać się z koniem? – Warto – odpowiada Agata Rusak, psycholog. – Natury nie oszukamy. Ona zawsze będzie się ścierała z kulturą. Uczestniczymy w tej walce, ale w żadnym wypadku nie możemy pozwolić, by kultura z naturą wygrała. Myślę przede wszystkim o emocjonalności dziecka. Jeśli ta część natury jest oszukiwana, a dzieci przeskakują w życiu jakieś etapy (relacji, przytulania, zabawy, lęków), to, nie oszukujmy się, te emocje wrócą i będą się ciągnęły w dorosłości, realizowane w infantylny sposób. Serwujemy dziecku rozwarstwienie. Następuje w nim pewna dezintegracja tego, co jest jego prawdziwymi potrzebami, i tego, co nazwałabym jego sprawnością w życiu i umiejętnościami. I jeśli fundujemy dziecku takie rozwarstwienie, to pytam się: czyje potrzeby realizujemy? Naprawdę chodzi nam o dobro malucha? Nie bardzo w to wierzę. Płyniemy na wygodnej fali, zadowoleni, że dajemy dziecku to, co ono chce. Nie chodzi mi nawet o kupienie gry na PSP, by „mieć dziecko z głowy”, ale o poczucie rodziców, że dobrze się spisali, bo dali mu różne umiejętności. Przecież my nawet w najgłupszej grze doszukamy się jakiejś umiejętności, którą może w sobie wykształcić. Wszyscy są zadowoleni. Do czasu następnej zachcianki. Dziwi mnie ta naiwna radość rodziców. Bo nie chodzi przecież o to, by dawać dziecku to, co chce, ale to, czego potrzebuje. A to ogromna różnica. Ono będzie chciało tego, co zobaczy w reklamach. Tymczasem dziecko zgłasza swe potrzeby, pcha się na kolana i jeśli stworzymy mu przestrzeń, chce mówić o lękach. Myślę, że jeśli chodzi o przestrzeń gier i zabaw, rodzice powinni pójść trochę pod prąd. Głównym dylematem jest bowiem to, czy budujemy relacje, czy jedynie sprawności i umiejętności. Jasne, jedno i drugie jest ważne. Ale chodzi o proporcje. Nawet ta głupia więź z misiem jest niesamowicie ważna! Jeśli będziemy z nim chodzili na spacer czy do lekarza, to nauczymy dziecko budować relacje. Więzi są priorytetem. Intelekt, umiejętności, błyskotliwość są naprawdę w następnej kolejności.

Jak ocalić dzieciństwo? – Być obecnym – podsumowuje Agata Rusak. – Wciągnąć dzieci w zwyczajność popołudnia, w to, że nawet takie zwykłe przebywanie razem może być fajne. Bo buduje relacje! Cieszę się, że wróciły gry planszowe (oby nie była to jedynie moda). To naprawdę świetna rzecz. Dlaczego? Bo gra się razem.

Zbyt ciasne ubranko

Dzieci naśladują dorosłych, a dorośli zaczynają przymierzać małe ubranka. I tęsknić za niewinnością szczenięcych lat: – Znalazłem małe ubranko, białą szatkę, wśród starych ubrań zalegających dolne półki szafy – opowiada lider Armii Tomasz Budzyński. – Ninki? Nie. Stasia? Też nie... No to czyje? Nagle uświadomiłem sobie, że jest to moja biała szata chrzcielna, w którą ubiera się nowo ochrzczone dzieci. Mama przechowywała ją przez wszystkie lata. Teraz trzymam ją w swoich rękach i chce mi się płakać, bo nie mogę jej założyć. Jestem za duży, za gruby i urosłem. A to ubranie jest tylko dla mnie i tylko ja mogę je nosić. Uszyto je specjalnie dla mnie, w sam raz. Ale już wiem, co mam teraz robić. Muszę zmaleć, zmniejszyć się, maleć i maleć, abym stał się mały i pokorny, i ubogi, i cichy jak to dziecko, którym byłem. I wtedy założę znów moją białą szatę i wejdę do nieba.

Boże Narodzenie odsłania nieprawdopodobną tajemnicę. Bóg przyszedł na świat jako dziecko. Chciał pokazać, jak ogromną wartość ma niewinność? Wskazał na swą kompletną zależność od decyzji rodziców? A może – jak podpowiada Benedykt XVI – przyszedł jako dziecko, byśmy nie bali się mówić do Boga „Ojcze”?

– Dzieciństwo to dla mnie święty czas – podsumowuje Budzyński. – Dziecko poznaje świat w sposób bezpośredni, nie poprzez kulturę. My poznajemy świat tylko przez kulturę: przez telewizor, filmy, książki, internet, gazety. Poznajemy coś, bo ktoś nam już o tym powiedział. A dziecku nikt jeszcze tego nie zdążył powiedzieć. Dotyka trawy, kwiatów, widzi słońce takie, jakie ono jest naprawdę. Poznaje w sposób czysty. Widzi więcej. Widzi świat w całym swoim pięknie. Ono czuje, że Bóg stworzył dobry świat. Zazdroszczę mu. Wracam do wspomnień z dzieciństwa. Nie jest to sentymentalizm w stylu, że „kiedyś to było lepiej...”. Nie! Dziecko żyje w rajskiej krainie. A potem musi uczestniczyć w kulturze, bo każą mu dorośli. Tak, to jest chyba jakaś kara! A Bóg mówi: jeśli się nie staniesz jak dziecko, nie wejdziesz do królestwa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.