Jesteśmy z nimi do końca

GN 5/2011 Wrocław

publikacja 11.02.2012 07:00

Jednych choroba dopada w jesieni życia, innych wiosną lub „w pełni lata” – gdy dzieci małe, kredyty pozaciągane i tyle zaczętej pracy... Plany walą się w gruzy, a człowiek, jak nigdy dotąd, czeka na pomoc – fachową i serdeczną.

Jesteśmy z nimi do końca Agata Combik/ GN Od lewej: Małgorzata Siwko, Dorota Kucyniak – kierownik placówki i Anna Janiak – część ekipy oławskiego hospicjum, złożonej z 10 pielęgniarek, 4 lekarzy, 2 rehabilitantów, 2 psychologów, kapelana i wolontariuszy. Otacza ono opieką jednocześnie 120 pacjentów; w ciągu roku – ok. 300 osób.

Małgorzata Siwko z hospicjum domowego w Oławie swoimi pacjentami opiekuje się czasem kilka lat, a czasem zaledwie… kilka dni. Tak szybko odchodzą. Wkrótce pojawiają się kolejni. Jednorazowo troszczy się o ok. 15 osób, w większości chorych na nowotwór. – Niektórzy są jeszcze chodzący, inni obłożnie chorzy, wymagający zmiany opatrunków, podawania środków przeciwbólowych, kroplówek – opowiada. – Gdy spotykamy się, czasem jest śmiech (jak niedawno, gdy zrobiłam im kawał i przebrałam się za św. Mikołaja), czasem łzy. Często chcą, by ich po prostu potrzymać za rękę, pooglądać z nimi zdjęcia, powspominać młodość. Rozpoczynają zwierzenia, długie rozmowy – niektóre nigdy nie dokończone.

Pani Małgorzata podkreśla, że wiele rodzin niezwykle ofiarnie troszczy się o chorego. – Uczymy ich, jak go myć, jak zakładać pampersy, podawać leki, zmieniać pozycje – mówi. – Wypożyczamy sprzęt rehabilitacyjny, w miarę możliwości zaopatrujemy rodziny w leki, środki opatrunkowe, organizujemy pomoc żywnościową. Współpracujemy z MOPS-em, parafiami, policją. Czasem jesteśmy proszeni o pomoc w załatwieniu jakichś spraw urzędowych.

Nie zawsze jednak chory znajduje się w przyjaznym środowisku. – Trudno o dobrą opiekę w rodzinach patologicznych, wśród agresywnych zachowań – mówi pielęgniarka. – Bywa też, że człowiek pozostaje po prostu w zupełnym opuszczeniu. Nikt bliski nie przyjdzie, nie zadzwoni. Zdarza się i tak, że tuż za ścianą pokoju, w którym leży chory, słychać pełne wulgaryzmów dyskusje dotyczące podziału majątku po nim…

Pielęgniarki są do dyspozycji pacjentów cały czas, także w nocy. Zdarza się, że towarzyszą im w chwili śmierci. W miarę możliwości uczestniczą w pogrzebach, ułatwiają rodzinom przejście przez czas żałoby. Czasem po odejściu chorego ludzie dzwonią do nich, by umówić się na rozmowę, powspominać. Mogą też skorzystać z terapii prowadzonej przez psychologa z hospicjum.

– Na początku z pacjentem nie rozmawia się o śmierci – raczej o życiu, o samopoczuciu – tłumaczy pani Małgorzata. – W miarę pogarszania się jego stanu zdrowia zwykle sam zaczyna stawiać trudne pytania. Nie przytłaczamy go naraz dużą ilością złych informacji, ale nigdy go nie okłamujemy. Nie możemy zawieść jego zaufania.

Pielęgniarka zauważa, że starsi ludzie łatwiej godzą się ze śmiercią. Gorzej z młodymi, z apetytem na życie. – Część pacjentów przygotowuje się do odejścia, próbując np. rozwiązać zastarzałe konflikty, nieporozumienia – mówi. – Zdarza się, że pośredniczymy w doprowadzeniu do takich spotkań po latach, do pojednania się. Nie zawsze to się udaje… Często w rozmowach z chorymi pojawia się temat wiary. Niektórzy decydują się na pierwsze po wielu latach spotkanie z kapłanem. Najpierw tylko na rozmowę, potem na przyjęcie sakramentów. Czują się wtedy jakby „lżejsi”, spokojni. Twierdzą, że mogą już odchodzić.

Pani Małgorzata podkreśla, że chorzy nieraz przechodzą przez mękę. Niemal cudem wstając z łóżka, jeżdżą do Wrocławia na chemio- czy radioterapię. Kiedy rodziny odwożą ich potem do domu, robią czasem kilka przystanków, bo chory źle się czuje, wymiotuje. – Można się od nich uczyć wytrwałości – mówi. – Nasza praca to szkoła cierpliwości, szacunku do człowieka. I wielkiej pokory.

Wysłuchała Agata Combik