Ja schodzę na dalszy plan

Jędrzej Rams; GN 9/2012

publikacja 24.03.2012 07:00

– A jeżeli pani umrze i dzieci zostaną bez matki? – Hm, trudne pytanie. Ale z drugiej strony – jak miałabym żyć, gdybym świadomie zabiła dziecko żyjące pod moim sercem? – pyta retorycznie pani Iwona.

Ja schodzę na dalszy plan Jędrzej Rams/ GN Na zdjęciu od lewej: Alinka, Iwona, Staś i Joasia. No i oczywiście jeszcze Zosia. Chwilowo niewidoczna.

Kiedy Iwona Juzakiewicz dowiedziała się, że ma guza na wątrobie, była już mamą Alinki i Joasi, a od kilku tygodni pod jej sercem rozwijało się kolejne nowe życie. Mama czuła, że to będzie chłopczyk. Miał już nawet swoje imię – Staś. To w czasie rutynowych badań wyszło na jaw, że w wątrobie pani Iwony znajduje się jakiś guz. Lekarze powiedzieli, co mogą zrobić: leczyć mamę, ryzykując życie dziecka, albo ratować jego życie, być może kosztem wyniszczenia zdrowia mamy. Mama wybrała życie dziecka. Dlaczego? Żeby to zrozumieć, trzeba opowiedzieć historię pani Iwony i jej dzieci.

Żywa Alinka

Młodsza Joasia ma dziś 11 lat, a jej siostra Alinka 12. Ale nie ona jest pierwsza z rodzeństwa. Najstarsze dziecko – gdyby żyło – byłoby starsze od Alinki. – Ani przez chwilę nie miałam wątpliwości. Może dlatego, że poroniłam moją pierwszą i czwartą ciążę? No i po prostu cały czas myślę o tamtych moich dzieciach. To były bardzo wczesne ciąże. Wtedy jeszcze lekarze nie wydawali, jak mówią, „embrionu”. Nie pochowałam ich nawet… Jest mi przykro, że nie mam gdzie zapalić znicza. Jak chodzę na cmentarz, to zapalam pod takim dużym krzyżem – opowiada swoją historię Iwona. Pierwsze dziecko poroniła. Przy drugim dziecku znowu trafiła do szpitala. Szczęścia nie miała. Zaczęła krwawić w 8 tygodniu ciąży. I znowu pojawiło się to straszne orzeczenie lekarskie – martwa ciąża. – Doktor, który zrobił USG, stwierdził, że dziecko jest martwe i że trzeba je usunąć. Byłam już po pierwszym poronieniu. Wówczas traktowałam całą sprawę jako moją winę. Myślałam, że byłam za słaba i ten maluszek zmarł przeze mnie. Mimo wszystko następnego dnia poszłam do innego lekarza. I tam po drugim USG okazało się, że dziecko żyje! Gdybym posłuchała tego pierwszego lekarza, nieświadomie zabiłabym moje własne dziecko – opowiada kamiennogórzanka. Co czuje matka w takiej chwili? Po pierwsze złość na lekarza. Po drugie – zadaje sobie pytanie, czy przy pierwszym dziecku też popełniono błąd. – Nikt mi tego już dziś nie wyjaśni ani ja nikomu niczego nie udowodnię – mówi Iwona. W sprawie Alinki podała jednak lekarza do sądu. I wygrała, w pierwszej i drugiej instancji. Lekarz przysłał pani Iwonie list. Przepraszał za wszystkie szkody i krzywdy, jakie wyrządził rodzinie. Prosił, by mu kiedyś wybaczyli. Dzisiaj Alinka jest zdrowa. Po roku mogła się już cieszyć młodszą siostrzyczką – Joasią. Z tym że młodsza siostra nie lubi się czesać. Ale co zrobić – i tak ją kocha.

Trudne pytania

Rodzice dziewczynek postanowili mieć jeszcze jedno dziecko. Niestety, pani Iwona czwartą ciążę poroniła. I wreszcie pojawił się Staś. Tylko że gdy była z nim w piątym miesiącu ciąży, w jej wątrobie wykryto sporego guza. Nie było zbyt wiele czasu na jego leczenie. – A po urodzeniu Stasia nie miałam czasu zajmować się własnym zdrowiem. Wychowanie dzieci jest bardzo absorbujące – opowiada mama. Od kilku tygodni Alinka, Joasia i 5-letni zdrowiutki i uśmiechnięty Staś, mieszkańcy Kamiennej Góry wiedzą, że będą mieli rodzeństwo. Ich mama nawet wie, że to będzie Zosia. Iwona podjęła decyzję o wstrzymaniu się z leczeniem. – Nie mogłabym. Ja schodzę w tym momencie na dalszy plan – argumentuje kobieta.

Pytam panią Iwonę, używając koronnego argumentu zwolenników „wyboru”. – A jeżeli pani umrze i dzieci zostaną bez matki? Odpowiedź nie wybrzmiewa od razu. W końcu padają słowa mocne, ale takie normalne, swojskie. Jak babcine pierogi czy szalik zrobiony na drutach. – Hm, trudne pytanie. Ale z drugiej strony, jak miałabym żyć, gdybym świadomie zabiła dziecko żyjące pod moim sercem? – pyta mnie retorycznie pani Iwona. – Sama straciłam mamę, jak miałam pięć lat. Też przez chorobę. Nie miałam rodzeństwa, zostałam oddana na wychowanie do dziadków. Postanowiłam, że jeżeli będę miała kiedyś rodzinę, to będziemy mieli co najmniej trójkę dzieci. Powiem szczerze – ciężko jest żyć bez mamy. Dlatego rozumiem pana pytanie. Ale życie ze świadomością zabicia własnego dziecka jest chyba jeszcze grosze. Wiem przecież, że nasze dzieciątko żyje. Ma rączki, ma nóżki, ma serduszko. Kiedyś popatrzy na mnie z miłością… – wyjaśnia. Pani Iwona na razie czuje się dobrze. – Będę się leczyła – deklaruje jasno.

Można spokojnie leczyć

Nauczanie Kościoła katolickiego zawsze stało na straży świętości życia. Przykładów takich decyzji, jaką podjęła pani Iwona, jest sporo. – Wiele kobiet ofiarowało swoje życie za nienarodzone dziecko. Chociażby św. Joanna Beretta Molla, która przecież sama była lekarką. Na lekcjach katechezy posługuję się takim argumentem, że przecież każde urodzone dzieciątko daje kobiecie niebywałe siły życiowe. Fenomenem jest też to, że największy współczynnik zachorowań mają siostry zakonne, które przecież nie rodzą dzieci. Organizm młodej mamy jakby się odmładza, odradza. Dar życia daje siły duchowe i witalne. Trzeba pozostawić miejsce dla Pana Boga i dla Jego działania – mówi ks. Piotr Bizoń, kapelan Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy.

Niedawno jedno z renomowanych czasopism branży medycznej o tytule „The Lancet Oncology” opublikowało serię artykułów belgijskich onkologów. Naukowcy badali wpływ leczenia nowotworów przy zastosowaniu chemioterapii na zdrowie dziecka. To niezwykle ważna informacja dla pań, które życie stawia przed niesłychanie trudnym wyborem. Naukowcy przeanalizowali historię życia 68 dzieci, których matki były leczone chemioterapią w czasie trwania ciąży. Badano rozwój fizyczny i psychiczny dzieci aż do uzyskania przez nich pełnoletniości. Analiza doprowadziła do jednego konkretnego wniosku – nie ma żadnych wskazań do przerwania ciąży. Zabicie dziecka nie gwarantuje uratowania matki, a i chemioterapia wcale nie prowadzi do zagrożenia stanu zdrowia dziecka.

– Pan Bóg, stwarzając człowieka, dał mu wszelkie potrzebne formy obrony zdrowia. Dziecko jest przecież izolowane nawet od matki przez łożysko, które jest amortyzatorem i filtrem jednocześnie. Oczywiście są okresy, np. do 12. tygodnia życia dziecka, gdy nie jest wskazane stosowanie terapii, bo jest to czas intensywnego rozwoju najważniejszych organów dziecka. Ale poza tą fazą można spokojnie podejmować walkę – mówi dr Dorota Czudowska prowadząca Ośrodek Diagnostyki Onkologicznej Fundacji Solidarność w Legnicy. – Rozwój medycyny idzie w kierunku coraz lepszej ochrony życia. Lekarz poważnie traktujący swoje powołanie stara się stosować takie metody badawcze i medyczne, które potrafią ocalić życie i matki, i dziecka. Dzisiaj możemy już doprowadzać do wcześniejszego rozwiązania, bo ratujemy dzieci nawet w 6. miesiącu ciąży – opowiada lekarka. Jednocześnie podkreśla, że nie każdy nowotwór jest od razu śmiertelny. Nie każdy jest złośliwy, a na dodatek większość można spokojnie leczyć, gdy kobieta jest w ciąży. Nawet badania diagnostyczne, chociaż zapewne bolesne, można również przeprowadzać w tym czasie.

Nie jest tajemnicą, że takie trudne wybory, przed jakimi stają niektóre kobiety, będą się powtarzać. Naukowcy mówią otwarcie o nowotworach jako chorobie naszej cywilizacji. Dobrze więc, że pojawiają się badania naukowe potwierdzające nauczanie Kościoła.