Kiedyś się odważą

Justyna Jarosińska

GN 16/2012 |

publikacja 19.04.2012 17:00

Agnieszka ma 31 lat. Niedawno zdała maturę i ukończyła studium hotelarskie. Zna biegle język niemiecki. Szuka pracy. Choruje na schizofrenię paranoidalną.

Kiedyś się odważą Archiwum Misericordia Warsztaty plastyczne: Nie liczy się efekt, najważniejsze jest działanie

Schizofrenia oznacza „rozszczepienie umysłu”. Chorzy mają problemy z odróżnianiem fantazji od rzeczywistości, zachowaniem jasnego toku myślowego, panowaniem nad emocjami. Choroba zaczyna się najczęściej w młodym wieku, u mężczyzn między 17. a 30. rokiem życia, u kobiet między 20. a 40. Szacuje się, że ok. 30–40 proc. chorych udaje się wyleczyć. 60 proc. pacjentów wraca do pracy oraz do życia społecznego. W Lublinie, dzięki determinacji ks. Tadeusza Pajurka, 20 lat temu powstało Charytatywne Stowarzyszenie Niesienia Pomocy Chorym „Misericordia”. To ośrodek, w którym ludzie z zaleczoną schizofrenią po wyjściu ze szpitala otrzymują niezbędną pomoc rehabilitacyjną i terapeutyczną.

Kościół salą teatralną

Kaplica w domu stowarzyszenia Misericordia pełni kilka funkcji. Kiedy prezbiterium jest zasłonięte elektrycznie sterowaną kurtyną, staje się salą teatralną. Gdy krzesła zostaną ustawione nieco inaczej niż zwykle, można tu urządzić koncerty muzyki sakralnej, spotkania rodzinne lub przedstawienia teatralne. – Długo szukałem funduszy na budowę tego kościoła. Pojechałem do Niemiec. Tam na kaplicę nie udało się znaleźć ofiarodawców, ale udało mi się pozyskać 800 tys. marek z Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej na stworzenie ośrodka rehabilitacyjnego dla osób z zaburzeniami psychicznymi – opowiada założyciel i prezes stowarzyszenia ks. Tadeusz Pajurek. Kwota ta stanowiła 80 proc. potrzebnych środków. Pozostałą część ks. Tadeusz otrzymał od Fundacji Renovabis i ofiarodawców indywidualnych. Uzyskał też pomoc z PFRON-u. Przy szpitalu na Abramowickiej powstała więc kaplica wielofunkcyjna, a oprócz tego
8 pracowni rehabilitacyjnych, tworzących dzienny środowiskowy dom samopomocy.

By móc z kimś porozmawiać

Piotr 10 lat spędził w domu. – Nie wychodziłem dosłownie nigdzie. Brak kontaktu z ludźmi spowodował, że zacząłem żyć w jakimś zupełnie innym wymiarze. Trafiłem w końcu do Misericordii. Tu wszyscy są tak samo chorzy jak ja, wszyscy jesteśmy równi, nikt na nikogo nie patrzy jak na wariata. Codziennie rano budzę się, biorę swoje książki do angielskiego i przyjeżdżam tu jak do pracy. Mam ustalony rytm dnia. To daje poczucie obowiązku. Piotr, podobnie jak 60 innych osób przychodzących codziennie do domu samopomocy, korzysta z różnych form terapii. Są zajęcia z ceramiki, stolarstwa, muzyki, plastyki, gospodarstwa domowego. Jest pracownia dekoratorska, teatralna, komputerowa, muzyczna. Wszyscy zbierają się rano na wspólnym śniadaniu. Potem jest czas na wybrane zajęcia, obiad, terapia indywidualna, podwieczorek. Dzień kończy się o godz. 16. Po południu funkcjonuje także klub dla pacjentów ze szpitala. Mogą pograć w tenisa stołowego, wypić kawę czy skorzystać z internetu. – Każdy z nas chce czuć się potrzebny, akceptowany, kochany. Chcemy odnaleźć poczucie sensu i swej wartości – mówi dyrektor domu ks. Bogusław Suszyło. –

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.