Jak pocięty bambus

Marta Sudnik-Paluch; GN 19/2012 Katowice

publikacja 16.05.2012 07:00

Znajomym gratulują pociechy ze ściśniętym sercem. I szepczą: „Panie, Ty wszystko wiesz”.

Jak pocięty bambus Marta Sudnik-Paluch/ GN Katarzyna i Zenon Kostyrowie wierzą, że modlitwa to najlepsze uzupełnienie ich starań.

Kawa i dobre ciasto. Głośny śmiech. W gorące sobotnie popołudnie niezobowiązujące rozmowy o urlopach brzmią znajomo. Tylko czasem pada pytanie: „Jak efekty? Dalej chodzicie do tej lekarki?”. Potem rozmowa wraca na zwykłe tory. To spotkanie Duszpasterstwa Małżeństw Bezdzietnych.

Kiedy uczestniczą w Eucharystii czy rozmawiają między sobą, na pierwszy rzut oka nic nie zdradza, że mają powody do buntu przeciwko Bogu. Konkretnie jeden: brak dziecka. Czasem chcieliby wykrzyczeć: „Posyłasz je tam, gdzie nikt nie czeka, gdzie jest kolejnym problemem, a nie radością. Co złego Ci robimy? Za co nas tak karzesz?”.

Jako i my odpuszczamy

- Jest taki stereotyp: małżeństwo i zaraz dziecko – przyznaje s. Augustyna, boromeuszka, naprotechnolog i ginekolog z wieloletnim stażem w szpitalu w Rydułtowach. – Pojawia się presja tej standardowej sceny: obiad u teściowej i pytania o potomstwo, czy to już. Wtedy trudno jest się przyznać do problemu, bo automatycznie łączy się z etykietką „jesteśmy bezpłodni”. Młodzi zaczynają się wstydzić, milczeć, nawet sami przed sobą. Wtedy rodzinne porady, czasem dawane w dobrej wierze, są jak rozdrapywanie ran. Wiedzą o tym doskonale Katarzyna i Krzysztof Pajdowie z Siemianowic Śląskich. O dziecko starają się od trzech lat. – Słyszeliśmy: „Wszystko będzie dobrze, nie macie się czym martwić. Pojedziecie na urlop, wrócicie w trójkę”. A my wiedzieliśmy, że kolejny rok prób nie przynosi efektów. Wtedy te słowa bolały. Tak jak życzenia świąteczne, urodzinowe. Wiele nocy przepłakaliśmy z tego powodu – wspomina pani Katarzyna.

Przyczyny niemożności zajścia w ciążę są różne. Właściwie każda para to zupełnie inny przypadek – od typowych problemów zdrowotnych, po te zakorzenione w psychice. Od wielu lat głośno mówi się o tym, że problem bezdzietności staje się coraz poważniejszy. Pojawiają się głosy o zakwalifikowaniu go do chorób cywilizacyjnych. Wielu lekarzy nie radzi sobie z tą sytuacją. Bo kiedy brak dziecka da się wytłumaczyć chorobą, wiadomo, co i jak leczyć. A kiedy wyniki badań pokazują, że pozornie wszystko jest w porządku, wtedy pomoże tylko przekonanie, że to Bóg jest dawcą życia. Siostra Augustyna nieraz spotkała się z takim przypadkiem.

- Bardzo często w głowie dziewczyny tkwiła jakaś zasłyszana opinia, np. jej rodziny, że nie nadaje się na matkę. Ten bagaż został jej na całe życie. Mimo że potrafiła stworzyć szlachetny związek z mężem, zranienie nie pozwalało jej zajść w ciążę – opowiada boromeuszka. Dużo daje wtedy spotkanie z instruktorem naprotechnologii. – Najważniejsza jest wrażliwość instruktora. Trzeba czuć empatię do małżeństw – wyjaśnia Ewa Jurczyk, naprotechnolog z Mysłowic.

Bądź wola Twoja

- Pan Bóg wie od nas lepiej. To zrozumieliśmy właśnie dzięki modlitwie. Przez to, że borykamy się z tym problemem, odkrywamy, o ile bardziej możemy Mu służyć. Ile rzeczy więcej możemy zrobić. Czujemy, że Pan Bóg czegoś od nas oczekuje – zapewnia Katarzyna Pajda.

- Teraz nam jest łatwiej. Nasi przyjaciele nauczyli się, że ten temat jest drażliwy – dodaje Krzysztof Pajda. – Kiedyś bardzo mocno przeżywałem, gdy któraś z naszych znajomych par dzieliła się z nami informacją, że oczekuje potomstwa. Buntowałem się. Teraz to się zmieniło. Wiem, że to uczucie jest bezproduktywne, tylko zamyka moje serce na radość i działanie Bożej łaski.

Jednak nie zawsze państwo Pajdowie potrafili tak otwarcie mówić o swoim problemie. Dziś szczerze przyznają, że czuli się „dziećmi gorszego Boga”. Ze spotkań ze znajomymi wychodzili z płaczem, bo wszystkie tematy i tak spotykały się w jednym punkcie: dzieci. Wydawało im się, że świat ich opuścił. – Dopiero na ostatnich rekolekcjach w Krakowie zrozumiałam, że muszę wziąć swój krzyż i z nim iść przed siebie, choć chciałabym się go pozbyć na każdym kroku. Biskup Ryś zadał nam wtedy pytanie: „Jaki krzyż będziesz całować w Wielki Piątek?” i odpowiedział: „Swój. Nie Jezusowy, a swój”. Natomiast ks. Artur Ważny przedstawił nam na Drodze Krzyżowej opowieść o bambusie, który chciał służyć Bogu. Pan Bóg się na to zgodził i pociął drzewo, powiązał w różnych miejscach. Wszystko to sprawiało ból bambusowi, ale dzięki temu Bóg stworzył system nawadniający odległą ziemię, która w końcu po wielu latach się zazieleniła i wydała wielki plon. To były dla mnie słowa kluczowe. Postanowiłam, że nie mogę dalej siedzieć w swoim błocie żalu. Muszę z tego wyjść i działać dla innych – opowiada pani Katarzyna.

Lawina ruszyła i kilka tygodni później w michałkowickiej parafii św. Michała Archanioła pierwsze kroki postawiło Duszpasterstwo Małżeństw Bezdzietnych. – Pamiętamy, ile dały nam rekolekcje w Krakowie, i chcemy się tym podzielić. To jest potrzebne – przekonuje pan Krzysztof. Najpierw o pomyśle spotkań rozmawiał tylko z żoną i przyjaciółmi Agnieszką i Jarosławem Domańskimi. Postanowili, że zwrócą się o pomoc  do ks. Kazimierza Musioła. – Problematyką bezdzietności i nauczaniem Kościoła na ten temat interesowałem się już w seminarium. Dlatego, kiedy usłyszałem o pomyśle duszpasterstwa, aż zadrżało mi serce. Pan Bóg dał mi jasny znak, że trzeba coś z tym zrobić – kapłan nie kryje radości. W planach są comiesięczne spotkania na wspólnej Eucharystii, podczas której proszą o dar rodzicielstwa, oraz przy kawie i domowym cieście.  Pierwsze odbyło się w marcu, w przeddzień uroczystości Zwiastowania Pańskiego. Drugie, w którym uczestniczyło już kilkanaście małżeństw, przypadło również w wyjątkowy dzień. – Dziś razem z całym Kościołem wspominamy św. Joannę Berettę-Mollę – przypomniał zebranym ks. Kazimierz Musioł. – Przypadki są w gramatyce, to nasze spotkanie w tym właśnie dniu przypadkiem nie jest.

Inicjatywa powołania duszpasterstwa ucieszyła s. Augustynę. Dlatego postanowiła przyjechać na Mszę św., mimo że podróż z Rydułtów zajęła jej ponad dwie godziny. – Dostrzegłam, że coraz większa jest potrzeba takiego „omodlenia” sprawy, kiedy lepiej poznawałam pary przychodzące do mnie na leczenie. Tyle że odczytywałam to bardzo osobiście, że to ja powinnam się więcej modlić – wyznaje boromeuszka. – Przyszliśmy tu, by uspokoić nasze dusze. Pan Bóg widzi wasz trud starania się o cud narodzin i chce być jak najbliżej was – zwrócił się do zebranych na Mszy św. duszpasterz. – To może być także czas, kiedy żona poczuje większe wsparcie od męża. Czas, kiedy małżonkowie będą wspólnie odkrywać wartość sakramentu, który ich łączy. Po Eucharystii każda z par przyjęła indywidualne błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem. Znalazła się również chwila na nieformalne spotkanie przy kawie i ciastku, by wymienić doświadczenia. – To być może nie wpływa na skuteczność metod naprotechnologii, które wielu z nas stosuje. Jednak takie poczucie wspólnoty, wiedza, że nie jesteśmy sami z tym problemem, daje nam siłę. Jest lżej na duszy – przekonywała jedna z uczestniczek spotkania.

Daj nam dzisiaj

- Każda modlitwa umacnia. Co dopiero w takiej wyjątkowej grupie – uśmiecha się Katarzyna Kostyra. Na spotkanie duszpasterstwa z Michałkowic przyjechała z mężem aż z Tychów. – Dla nas, katolików, takie spotkania, wspólna modlitwa w tej intencji są szczególnie ważne. Pozwala nam to przez chwilę inaczej spojrzeć na problem – dodaje jej mąż Zenon. O dziecko starają się od 8 lat. Zapewniają, że ciągle nie tracą nadziei. Zdecydowali się na adopcję. Dodatkowo są prowadzeni przez instruktorkę naprotechnologii. – Właściwie czekamy już tylko na telefon z ośrodka adopcyjnego. Pomyślnie przeszliśmy kwalifikacje, skończyliśmy kursy – wylicza pan Zenon. – Nie braliśmy nawet pod uwagę sztucznego zapłodnienia, szukaliśmy czegoś innego. „Napro” pojawiła się niemal równocześnie z pomysłem adopcji. W ośrodku adopcyjnym, do którego się zgłosiliśmy, pani dyrektor skierowała nas do instruktora naprotechnologii. Wcześniej słyszałam o tej metodzie, ale trochę zniechęcały nas obiegowe opinie, że trzeba długo czekać na termin wizyty – mówi jego żona.

Ksiądz Kazimierz przyznaje, że ma nadzieję na coraz większą liczbę uczestników spotkań duszpasterstwa spoza Siemianowic Śl. Obecnie uczestniczą w nich nie tylko bezdzietne małżeństwa, lecz także instruktorzy naprotechnologii i psychologowie. – To znaczące, że ten ruch rozwija się w całej Polsce. Jest taka potrzeba i są osoby, które chcą się angażować – zauważa Ewa Jurczyk, naprotechnolog. Podobnym tropem idą także inne parafie na Śląsku – organizują Msze św., których intencją jest prośba o dar rodzicielstwa. – Chcemy pokazać, że bezdzietni małżonkowie też mają swoje miejsce w Kościele. Czasem w obiegowych opiniach powtarza się, że bezpłodność to kara Boża. To nieprawda! My chcemy pomóc im odkryć swoje powołanie. Są małżonkami i to naturalne, że pragną dzieci. Muszą jednak poznać odpowiedź na pytanie, czy Bóg chce, by było to ich biologiczne potomstwo czy adoptowane – podkreśla ks. Kazimierz.

Jego zdaniem ten samorzutny ruch w Kościele pokazuje, że Pan Bóg nie chce tych małżeństw zostawić. Wręcz przeciwnie – chce w nich działać, poprzez ich ból, cierpienie i starania o cud narodzin. Opiekun duszpasterstwa ma jedną receptę dla uczestników spotkań . – Bóg jest dawcą życia, więc trzeba Go prosić w modlitwach. Jednak musi być to podbudowane ludzkimi staraniami, np. poprzez podjęcie leczenia. Musimy robić wszystko, co w ludzkiej mocy, i jednocześnie zostawić tę sprawę Panu Bogu. To się nie wyklucza – przekonuje.

Kiedy i gdzie?

Msze św.

  • Siemianowice Śl.- Michałkowice – 19 maja, godz. 15.30, parafia św. Michała Archanioła. Więcej: michalkowice.ihs.pl.
  • Chorzów – pierwsza sobota miesiąca, godz. 18, parafia św. Jadwigi Śląskiej. Więcej: jadwiga.info

Rekolekcje