42 chętne mamy

Daria Kaszubowska; GN 19/2012 Gdańsk

publikacja 26.05.2012 07:00

- Spotkania są potrzebne zarówno rodzicom, jak i dzieciom, bo tutaj buduje się z dzieckiem więź inną niż w domu. A Oliwierek to wprost uwielbia. W każdy wtorek już od rana woła: „Do dzieci, do dzieci!” – mówi Dariusz Sobotoch, jeden z ojców.

42 chętne mamy Daria Kaszubowska/ GN Monika Nadolska z córeczkami: Zosią i Ulką. To one dbają, by klub się dobrze trzymał.

Przytulny pokoik, wzdłuż ścian półki z zabawkami i książkami pełnymi obrazków, w rogu wygodna kanapa. Na kanapie i krzesłach siedzą dorośli, ci młodsi w wieku 20 i 30 lat, ale i dojrzalsi, zbliżający się do pięćdziesiątki. Rozmawiają o domowych perypetiach, obowiązkach, sukcesach dzieci. Ale pogawędka nie przeszkadza im w pilnowaniu maluchów, które bawią się na kolorowym dywanie. Rodzice układają z nimi klocki i kręgle, podrzucają balony, podają pluszaki. Za chwilę będą wspólnie czytać książkę, potem śpiewać piosenki. Tak wygląda cotygodniowe wtorkowe spotkanie członków Klubu Mam z Gdańska-Moreny. Ale wbrew nazwie nie jest to tylko klub dla mam. W zajęciach aktywnie uczestniczą także ojcowie, babcie, a nawet opiekunki do dzieci. Klub jest otwarty na wszystkich, którzy większość dnia spędzają z dziećmi i chcieliby od czasu do czasu wyrwać się z domu. – Zwykle przychodzi tu około 10 osób, ale zdarzało się nawet, że przyszło 17, i wtedy w tak niewielkiej salce mieliśmy spory tłok. Większość z nas mieszka na Morenie, ale niektórzy dojeżdżają na zajęcia także z Wrzeszcza czy Jasienia, bo w tamtejszych dzielnicach takich klubów nie ma – tłumaczy Monika Nadolska, matka trójki dzieci: 6-letniego Mikołaja, 4-letniej Zosi i kilkutygodniowej Urszulki.

Irlandzki sposób na sukces

To właśnie pani Monika wpadła na pomysł, by założyć klub dla mam na Morenie. Ideę zaczerpnęła z Irlandii, gdzie przez wiele lat mieszkała i wychowywała dwójkę starszych dzieci – Mikołaja i Zosię. Na Zachodzie takie organizacje są bardziej popularne niż u nas. Młoda mama pomagała przy prowadzeniu jednego z takich klubów. Wzięła nawet udział w szkoleniu dla liderów. Kiedy wróciła do Polski w lipcu 2011 roku, niemal natychmiast zajęła się organizacją klubu dla mam w swojej dzielnicy. I już 27 września odbyło się pierwsze spotkanie. – Nie chciałam zakładać czegoś tak formalnego jak fundacja czy stowarzyszenie, bo nie wiedziałam, jak długo będę w stanie to prowadzić. Spotykamy się we wtorkowe przedpołudnia, dlatego przychodzą ci, którzy w tym czasie nie pracują, lecz zajmują się dziećmi, a mają potrzebę kontaktu z innymi ludźmi – wyjaśnia. Cała działalność jest bezpłatna. Uczestnicy wpłacają tylko składki na opłatę za salę, napoje i przekąski. Planują też kupić zabawki, bo na razie każdy przynosi własne. Najważniejsze jednak są samo spotkanie z ludźmi i wspólna zabawa z dziećmi. Co jakiś czas odbywają się zajęcia z zaproszonym gościem – dietetykiem, pedagogiem.

– Bardzo lubię tu przychodzić, to taka odskocznia po całym tygodniu siedzenia w domu – zapewnia Magdalena Żytkiewicz. Różni się od wizerunku matki Polki – opalona, zadbana, długie, ufarbowane na biało włosy. – Mój Emilek jest jedynakiem, dlatego cieszę się, że może tu nawiązać kontakt z innymi dziećmi. Rozważałam nawet założenie własnego klubu na Zaspie, gdzie mieszkamy, ale Emilek ma już 18 miesięcy i pewnie niedługo zapiszemy go do przedszkola – dodaje. Mały Emil podbiega z książką i po swojemu nalega, by mu poczytać. Brązowe oczy, bardzo podobne do oczu mamy, śmieją się radośnie. Pani Magda patrzy na niego z czułością.  – Dziecko przewraca cały świat o 180 stopni. Jestem przedstawicielem handlowym, a ta praca polega na ciągłych wyjazdach i spotkaniach z ludźmi. Lubiłam to i nie wyobrażałam sobie siedzenia w domu. Ale kiedy urodził się Emilek... Jestem z nim w domu już półtora roku i nie żałuję – mówi z delikatnym uśmiechem.

Tata na posterunku

Choć na spotkaniach dominują kobiety (o ile nie liczyć tych najmłodszych, kilkuletnich mężczyzn), zdarza się, że pojawiają się także ojcowie. Niektórzy przychodzą sami z dziećmi, inni wraz z żonami. Zajęcia stają się wtedy naprawdę rodzinne. – Kiedy tylko mąż pracuje na drugą zmianę, chętnie przyjeżdża tutaj ze mną i z Emilkiem. Wtedy bawimy się wspólnie albo też mąż się bawi z synkiem, a ja mam czas na plotki z innymi mamami – śmieje się pani Magda. – Oboje pochodzimy aż z województwa opolskiego i tutaj w Gdańsku nie mamy wielu bliskich. Takie spotkania są więc okazją, by poznać miłych ludzi – mówi.

Na wtorkowym spotkaniu jest jeden ojciec, Dariusz Sobotoch z Gdańska-Moreny. Młody, przystojny, uśmiechnięty. Troskliwie opiekuje się 2-letnim synkiem Oliwierem. Kiedy trzeba, podsadzi go na parapet okienny i pokaże, co słychać na ulicy, poszuka balonów porzuconych za kanapą, podmucha w małe kolano, gdy synek się przewróci. – Na spotkaniu jestem po raz drugi. Oboje z żoną pracujemy, ona tutaj, w Polsce, ja w północnej Walii. Ale chciałbym zmienić pracę, bo taka rozłąka z rodziną jest męcząca. Widzimy się wprawdzie z Oliwierkiem każdego dnia na Skypie, ale to nie to samo. Dlatego, gdy tylko przyjeżdżam na urlop, staram się poświęcić synkowi jak najwięcej czasu. Nawet przychodzę z nim do klubu – tłumaczy pan Dariusz. O Klubie Mam mówi w samych superlatywach, ale żałuje, że na spotkania nie przychodzi więcej ojców. – Wiadomo, że kobiety mają swoje tematy: zupki, pieluszki, zakupy. Oczywiście, dobrze jest tego posłuchać, ale chciałbym porozmawiać o wszystkim także z innym ojcem. Wiem, że większość z nich jest w pracy, ale zachęcam tych, którzy mają akurat wolny dzień, by przychodzili z dziećmi na zajęcia – mówi z uśmiechem. Bierze Oliwierka na kolana. – Ojcostwo zmienia mężczyznę – mówi.

Aktywne nawet w domu

W Trójmieście istnieją trzy kluby mam – dwa w Gdańsku i jeden w Gdyni. Być może już niedługo w Gdańsku jak grzyby po deszczu wyrosną kolejne. Fundacja Rozwoju Rodziny przygotowała projekt „Zakładamy Kluby Mam”, który otrzymał dofinansowanie z Urzędu Miasta. Zainteresowanie przeszło najśmielsze oczekiwania, bo wnioski złożyły... 42 mamy! Kilka z nich dopiero jest w ciąży ze swoim pierwszym dzieckiem. Jedna ma dziecko niepełnosprawne. – W projekcie przewidziałyśmy bezpłatne szkolenie dla liderek klubów oraz spotkania z liderkami najlepszych klubów mam z całej Polski. Wszystko potrwa od maja do października. Mamy nadzieję, że potem powstanie jak najwięcej nowych klubów w Gdańsku – wyjaśnia Elżbieta Krzysztoń, specjalista ds. promocji i kontaktu z mediami. – Jeden z radnych miejskich zarzucił nam, że projekt dyskryminuje mężczyzn, bo przeznaczony jest tylko dla mam. To nieprawda. Przecież tatusiowie także będą mogli aktywnie uczestniczyć w zajęciach – dodaje.

Na niektórych forach internetowych użytkownicy zarzucają, że kluby mam to tylko moda z Zachodu, która nikomu nie jest w Polsce potrzebna. Kobiety jednak stanowczo zaprzeczają. Mówią, że brakowało im w okolicy takiego miejsca, gdzie mogłyby się spotkać, porozmawiać, ale i pobawić z dziećmi. Ile można samotnie spacerować z wózkiem? Albo znosić pełen niezrozumienia i zdziwienia wzrok bezdzietnych znajomych, gdy opowiada się im o swoich dzieciach? A place zabaw nie zawsze spełniają wszystkie oczekiwania. – Należę do osób, które lubią być aktywne. Zależy mi też na aktywności moich dzieci. Nie pracuję zawodowo, więc prowadzenie klubu to moja forma realizacji siebie. Wprawdzie założenie takiego klubu to jednak trochę formalności i sporo poświęconego czasu wolnego, ale jednak nie żałuję. Widzę, że innym mamom ten klub jest potrzebny, i to mnie cieszy – zapewnia Monika Nadolska. Z wykształcenia jest matematykiem, ale poświęciła karierę pracownika naukowego, by zająć się dziećmi. Udowodniła, że mama siedząca w domu z dzieckiem nie jest kurą domową, ale wciąż tą samą kobietą, co przed urodzeniem dziecka.