Azyl za zieloną bramą

Karolina Pawłowska; GN 28/2012 Koszalin

publikacja 27.07.2012 06:34

Kaja miała wszystko: dom, męża, dobrą pracę, wczasy za granicą. Miała też czasami siniaki chowane pod długimi rękawami, spodniami i ciemnymi okularami. I całą litanię przygotowanych wyjaśnień. Bo kto uwierzy, że jest bita?

Azyl za zieloną bramą Karolina Pawłowska/ GN Potrzeba odwagi i wsparcia, żeby przełamać tabu przemocy domowej.

Dopiero niedawno dowiedziała się, że jest jedną z 800 tys. kobiet, które rocznie doświadczają w Polsce przemocy. Takie dane podaje Fundacja Feminoteka.

Świat iluzji

Zaczęło się jeszcze przed ślubem. Od drobnych kłamstw, które Kaja szybko nauczyła się ignorować. Żeby nie wszczynać awantur, za które zresztą potem Romka przepraszała. – Sztukę manipulacji ma opanowaną do perfekcji. Czemu wierzyłam? Nie wiem. Może dlatego, że go kocham – mówi, próbując nie zwracać uwagi na lekko drżące ręce. – Kochałam – poprawia się za chwilę.

Pierwszy raz uderzył ją kilka miesięcy po ślubie. Otwartą dłonią wymierzył siarczysty policzek. – Bo miał zły dzień – wyjaśnia kobieta. Potem złe dni miał coraz częściej. Bił mocniej. Coraz częściej też powtarzał, że jest brzydka, beznadziejna i głupia. I że bez niego zginie. Ale o pozory idylli małżeńskiej dbał do końca. Dlatego tak trudno było niektórym uwierzyć, że temu facetowi, który chodzi na spacery jak zakochany i obdarowuje kwiatami, zdarza się kopać Kaję w brzuch. – Czasami ściskał mi rękę tak, że bałam się, że połamie mi palce. Ale nie przestawał się uśmiechać do mijanych znajomych – stara się opowiadać spokojnie. Nie zawsze jej to wychodzi, chociaż zachowywanie pozorów ćwiczyła przez 5 lat. Potrafiła Romka usprawiedliwiać w najbardziej absurdalnej sytuacji. Przez ten czas kilka razy próbowała odejść. Wracała. Psycholog wyjaśnił jej, że jest ofiarą, znajomi dali kąt, znalazła pracę w innym mieście, zmieniła numer telefonu. Zerwała kontakty ze starymi przyjaciółmi, których i tak zostało niewielu. Zniechęcili się po kolejnych próbach niesienia pomocy.

Najpierw bezpieczeństwo

Danuta Rompa przez 7 lat szefowania koszalińskiemu Centrum Kryzysowemu „Nadzieja” słyszała wiele takich historii. Właśnie dla takich kobiet jak Kaja, dzięki współpracy duńskiej Fundacji Espersen, Urzędu Miasta oraz diecezjalnej Caritas, powstało w Koszalinie takie miejsce dla kobiet oraz kobiet z dziećmi. Za zieloną bramą budynku na ul. Harcerskiej azyl znalazło już ponad 300 osób – kobiet i dzieci. – Wchodzą tu z jakiegoś szalonego, chorego świata. Dostają swój pokój, wsparcie, informację. Nie załatwimy za nie ich problemów, ale robimy wszystko, by dać im do tego narzędzia, a przede wszystkim bezpieczeństwo – mówi pani kierownik.

Ofiary przemocy mogą pozostać w Centrum nawet 9 miesięcy. – To dużo i mało – jak mówią pracownicy Centrum. – Nikt „nie odkręci” na przykład 16 lat życia w kilka miesięcy. Niektóre panie wyprowadzają się szybko. Innym brakuje siły i pomysłu na życie. Niektóre mają  depresję, inne wpadły w uzależnienia, zdarzają się i kobiety z upośledzeniami – opowiada pani kierownik. – Im dłużej tu mieszkają, tym trudniej potem na nowo zmierzyć się im już całkiem samodzielnie z życiem. Wyrwanie się z kręgu przemocy jest najważniejszą rzeczą, jakiej dokonują, ale nie ostatnią. Nie mogą się na tym zatrzymać, bo problemy dopiero się zaczynają, choć są innego rodzaju. Najczęściej następuje dopiero konfrontacja z rzeczywistością. Kobieta widzi, jakie spustoszenia przemoc dokonała w nich, w dzieciach, do jakiej sytuacji to wszystko doprowadziło. Dopiero wtedy widzą, że ich dzieci się nie śmieją albo nie mówią, moczą się, histeryzują, niszczą.

Na pierwszy ogień idą sprawy formalne, sądowe i urzędowe. – Trudno uwierzyć, ile rzeczy muszą pozałatwiać. Takie zaświadczenie, tu ubezpieczenie, tam formularz, gdzie indziej brakuje jakiegoś druku, nie zabrała dokumentów z domu. Zaczyna się chodzenie po instytucjach. I wszystko zależy od tego, jak ją tam potraktują. Często mówią: nie wiedziałam, że policja może mi tak pomóc – przyznaje Danuta Rompa. Równolegle idzie praca ze specjalistami. Placówkę finansuje Urząd Miasta i Caritas. – Jest coraz trudniej. W tym roku nie dostaliśmy ani złotówki na specjalistów, bo jest sztab ludzi w mieście i można korzystać z ich pomocy. Ten sztab to kilka osób, zdecydowanie za mało na takie miasto jak Koszalin. Wszędzie są kolejki. W MOPS-ie jest dwóch psychologów na 100 tys. ludzi. Na wizytę u nich czeka się miesiącami – pani kierownik rozkłada bezradnie ręce.

Z pokolenia na pokolenie

– Często jest to powielanie schematów, które wyniosło się z domu. Taka była jej rodzina, jej matki, babki – wyjaśnia mechanizmy domowej przemocy pracująca w Centrum Małgosia Głowa. Taka „schematyczna” jest Natalia. Z syndromem dorosłego dziecka alkoholika, rozpaczliwie szukająca miłości, ze wspomnieniami o ojcu bijącym matkę. – Uciekłam z domu w małżeństwo. Mąż przepijał wszystko. Momentami nie miałam co dać dzieciom jeść. Chodziliśmy na obiad do koleżanek – opowiada. Wytrzymała 7 lat. W tym czasie pojawił się Tomek – książę z bajki. – Nie pił! Zabierał mnie do kawiarni, do kina. Wcześniej nikt mi nie mówił, że jestem ładna, że coś warta. Przy nim poczułam się kobietą. Owinął mnie wokół małego palca, a ja jak idiotka wszystko mogłam dla niego zrobić – ironizuje, chociaż przez łzy.

Zdradził ją po pół roku. „Bo była dla niego za mało czuła”, kiedy wracała po pracy i rzucała się do sprzątania, prania, gotowania i obsłużenia swojego księcia. O zdradzie opowiedział ze szczegółami. O następnych też. – Miałam być sprzątaczką, kucharką, namiętną kochanką i jeszcze zarabiać na niego. Kiedy zamieszkałam u niego, już się nie krygował. Wracał od innych i śmiał się ze mnie, ubliżał. Bolało bardziej niż siniaki – relacjonuje Natalia. Bo i „trzasnąć” Natalię Tomkowi też się zdarzało. Pękła, kiedy Tomek zaczął dręczyć córkę. Postanowiła, że następnego pokolenia przemocy domowej nie będzie. – Kiedyś Tomek uderzył mnie przy rodzicach. Mama powiedziała: „widocznie zasłużyłaś, córuś”. Dla niej, dla mojego bijącego żonę brata, dla znajomych – to normalne! Wiedziałam, że Paulinka stałaby się ofiarą jak ja, a Patryk – kopią Tomka. Już teraz się tak zachowuje. Poniża dzieci w szkole, ubliża nauczycielkom. Tak przecież zachowuje się facet – mówi Natalia.

Sama by się nie odważyła odejść. Pomogła znajoma z pracy. Zaryczaną wsadziła do samochodu i przywiozła na Harcerską. Od dwóch miesięcy Natalia walczy o siebie. – Muszę się nauczyć żyć sama. Muszę uwierzyć w siebie i w to, że nie potrzebuję byle kogo, żeby sobie radzić. On powtarza, że na kolanach jeszcze do niego wrócę. Ale Paulinka powiedziała, że jeśli to zrobię, to ona chce do domu dziecka. Szefowa też zapowiedziała, że wtedy mnie zwolni. Nie wrócę – mówi z przekonaniem.

Każda może być ofiarą

Dziewczyny z „Nadziei” wiedzą, że ofiarą może stać się każda kobieta. – Brak poczucia własnej wartości, podatność na manipulacje to dotyczy przeróżnych kobiet. Także tych pięknych, inteligentnych, które coś osiągnęły – wylicza Małgosia Głowa. Potwierdzają to policyjne statystyki. – Przemoc domowa pojawia się zarówno w rodzinach dysfunkcyjnych, jak i tych z pozoru „normalnych” – przyznaje kom. Urszula Tartas z zespołu prasowego koszalińskiej policji. Dane dotyczące skali przemocy w Koszalinie utrzymują się od pewnego czasu na stałym poziomie. Już w pierwszym półroczu tego roku wszczęto 68 procedur Niebieskiej Karty. Oprócz policji podmiotami, które inicjowały tą procedurę były MOPS, przedstawiciele oświaty, służby zdrowia oraz Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. – Wzrasta również świadomość społeczeństwa dotycząca praw ofiary przemocy domowej. Bardzo często wspomniane instytucje otrzymują anonimowe informacje dotyczące wspomnianego zjawiska, które po sprawdzeniu okazują się prawdziwe i dają podstawę do reakcji ze strony uprawnionych podmiotów – mówi kom. Tartas. – Trzeba dodać, że w ostatnich latach zmienił się charakter przemocy domowej. Nie jest ona skierowana już tylko wobec kobiet. Coraz częściej jej ofiarami padają osoby starsze i zależne od innych. Natomiast wśród sprawców mocno wyróżnia się grupa osób nieletnich.

Uciec z miłości

Przemoc fizyczna i psychiczna to nie tylko domena słabo wykształconych osiłków. Biją prawnicy, lekarze, inżynierowie. – Oni bardziej dbają o pozory. O to, żeby na zewnątrz nic nie zakłóciło pięknego obrazu wspaniałej rodziny z kochającym panem domu na czele. Nie musi być też alkoholikiem, co ważne. Robią to także na trzeźwo i z wyrachowaniem. Pięścią rozładowują frustracje i dowartościowują się – mówi Małgosia. Biją też dzieci, choć rzadziej. Iwona o takich domach jak „Nadzieja” nie miała pojęcia. Bo skąd? W jej świecie takie rzeczy się nie zdarzały. Że jednak się zdarzają, dowiedziała się kilka lat temu. Po tym, jak została dotkliwie pobita przez syna narkomana. – To, że bierze, odkryłam chyba niezbyt szybko. Nigdy nie miałam do czynienia z narkotykami, nie piłam, więc mogłam wiele rzeczy zbagatelizować. Zresztą, jak mogłam pomyśleć, że mój syn bierze? Przypadkiem znalazłam coś, co przypominało tytoń. Sam się przyznał – wspomina. Agresja narastała, aż w końcu ją pobił. Uciekła z domu do rodziny, żeby wyleczyć siniaki. O Centrum powiedział jej znajomy ksiądz.

– Na początku miałam poczucie winy, że to przeze mnie coś poszło w naszej rodzinie nie tak. Teraz mam inną perspektywę. Nabrałam dystansu, załatwiłam prawne sprawy umożliwiające mi kierowanie leczeniem syna. Wiem, że żeby mu pomóc, sama muszę być silna – mówi spokojnie. Łzy pojawiają się dopiero, kiedy rozmawiamy o wybaczeniu. – Można wybaczyć. Zapomnieć trudniej – uśmiecha się nieśmiało. Kilka miesięcy w Centrum pozwoliło jej stanąć na nogi, odseparować się od syna. Wspiera go teraz w wychodzeniu z nałogu i leczeniu zmian w psychice, których dokonały narkotyki. – Chciałabym, żeby więcej kobiet wiedziało o tym miejscu. Bo wiele z nich wstydzi się szukać pomocy albo nie wie, gdzie się po nią zwrócić. Tkwiąc w tym, nie pomagają ani sobie, ani temu, kogo kochają – dodaje.

Za ścianą milczenia

Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, dlaczego kobiety milczą o przemocy. Biorą na siebie odpowiedzialność (bo to jej wina), wstydzą się (bo co ludzie powiedzą), boją się niezrozumienia (widocznie tak jej dobrze). Pracownicy Centrum z radością przyjmują każdy przejaw zmian nastawienia społecznego do przemocy. Zmienia się podejście policji, prokuratury, sądów. – Czytałyśmy już takie kuriozalne wyroki, że oczy otwierały nam się szeroko ze zdumienia. Faktem jest, że oskarżony przekroczył taki a taki paragraf, że bił, że poniżał, że manipulował, cała litania tego, co sprawca robił ofierze, ale czyn ten nie nosi znamion czynu szkodliwego społecznie. To jest absurd. Sprawca otrzymuje sądowe potwierdzenie, że to, co do tej pory robił, nie jest niczym złym! Ale to się zmienia, na szczęście – mówią. – Niekiedy chronią też sprawcę. Nie siebie. Nie wyobrażają sobie, że mogą bez niego funkcjonować. Przez lata słyszą, że są nikim, że gdyby nie on, to dawno skończyłyby pod mostem. Po latach ofiara też tak o sobie myśli. Boją się również o dzieci. To częsty szantaż: udowodnię, że nie nadajesz się na matkę, że jesteś chora psychicznie i zabiorę ci dzieci.

Dla niektórych argumentem jest wiara – mówi Danuta Rompa. – W takich skrajnych przypadkach dotykamy kwestii prawa do godności i ochrony życia. Istotą węzła małżeńskiego jest jego nierozerwalność, ale prawo  kanoniczne w kan. 1151–1155 mówi o tym, że niekiedy potrzebna jest separacja, czyli zerwanie lub zaniechanie wspólnoty małżonków przy dalszym trwaniu zawartego przez nich małżeństwa – wyjaśnia ks. Krzysztof Włodarczyk, dyrektor Wydziału Duszpasterskiego kurii biskupiej. – Sprawa nigdy nie jest stracona, bo nie tracimy nadziei na nawrócenie, ale jeśli druga strona nie robi nic, żeby naprawić sytuację, to Kościół nie wymaga narażania życia i zdrowia, także psychicznego. Trwając w sakramencie małżeństwa, kobieta nie traci łaski sakramentalnej. Straci ją dopiero, wchodząc w nowy związek, a więc zrywając węzeł małżeński.

Czasami wracają

Praca w „Nadziei” wymaga odporności. Starają się też nie wpadać w przygnębienie, kiedy ich podopieczne wracają do prześladowcy. – Najbardziej nieprofesjonalne pytanie brzmi: „dlaczego?”. Nie można o to pytać, bo one same nie wiedzą, dlaczego się z kimś takim związały, dlaczego tak długo w tym tkwiły, dlaczego dopiero teraz, dlaczego wracają. Pytanie „dlaczego” sugeruje też, że to ona jest winna tej sytuacji – mówią. Tak działa uzależnienie. – Przychodzi kobieta w strasznym stanie. Zbiera się przez kilka miesięcy, dochodzi do siebie, staje na nogi, widzi bagno, z którego wyszła i… wraca do sprawcy. Nam zapiera dech w piersi, bo wiemy, co ją tam czeka. Ona też wie, co będzie się działo. Ale są kobiety, które muszą odejść i wrócić kilkakrotnie, jakby musiały się naprawdę przekonać – kiwa głową Danuta Rompa. – Niekiedy próbują kilkakrotnie ucieczki. Ale jeśli nie dostaną wsparcia od bliskich – łamią się i wracają. Dlatego to tak istotny element: rodzina, przyjaciółki, znajomi, instytucje.

Na szczęście tych, co wracają, jest niewiele. Przeglądając papiery, pani kierownik wylicza te, którym się udało. Pamięta wszystkie. – Najczęściej przychodzą do nas, kiedy sytuacja jest taka, że nie ma już do czego wracać. To chyba taka nasza mentalność polskiej kobiety, że będzie walczyć, poświęcać się do końca. Takie jesteśmy wytrzymałe i tak bardzo pragniemy mieć rodzinę i ją chronić. Nawet za cenę siebie – zamyśla się. Cieszą się z każdego happy endu. – Dostają mieszkania socjalne, poznają dobrego mężczyznę, znajdują pracę. Czasami przychodzą, czasami piszą. Na wiosnę dzwoniła dziewczyna, żeby powiedzieć, że wyszła za mąż. Sporo się przemieszczam po Koszalinie i spotykam „nasze” kobiety. Jedna pracuje w sklepie, inna w jakimś zakładzie, mijamy się na ulicy czy w autobusie. Kiedy trzeba, pomagamy im materialnie. Niektóre chcą porozmawiać, inne jak najszybciej zapomnieć o tym, że tu były. Bo Centrum kojarzy im się z najgorszymi momentami ich życia. Wymazują z pamięci, nawet dzień dobry nie mówią. Ale dla nas jest tylko ważne, że stanęły na nogi – mówi Danuta Rompa.

Imiona ofiar – bohaterów artykułu zostały zmienione.

Gdzie po pomoc?

Centrum Kryzysowe dla Kobiet i Kobiet z Dziećmi z Koszalina „NADZIEJA” im. bł. Jana Pawła II; ul. Harcerska 17, 75-073 Koszalin, tel. (94) 342 30 05