Nie chcemy żyć w pornolandzie

Piotr Legutko

GN 31/2012 |

publikacja 02.08.2012 00:15

Książka jest szokująca. I właśnie dlatego dostanie ją każdy poseł, senator i minister. Sędziowie i prokuratorzy. Dziennikarze i żona prezydenta RP. Wojnę pornografii wypowiedziała obywatelska koalicja od feministek po Frondę.

Nie chcemy żyć w pornolandzie Jakub Szymczuk Coraz trudniej uchronić dzieci przed pornografią

Książkę „Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność” napisała Gail Dines, a wydało dominikańskie wydawnictwo „W drodze”. Akcję wysyłania tej publikacji politykom, urzędnikom i liderom opinii wymyśliło Stowarzyszenie Twoja Sprawa. W ślad za książką idą tysiące mejli, w których internauci domagają się podjęcia stanowczych kroków przeciw pornografii. – Naszą akcję skierowaliśmy do osób, które mogą nam pomóc zadać pytanie, czy taka skala brutalności i dehumanizacji może mieć miejsce w cywilizowanym świecie – mówi Rafał Porzeziński, rzecznik STS. Odzew jest imponujący, pomagają portale społecznościowe, zarówno chrześcijańskie, jak i feministyczne. Tak szerokiego frontu sprzeciwu wobec pornografii jeszcze w Polsce nie było. – Wiele osób nie jest świadomych, co stało się z tą branżą w ciągu ostatnich 20 lat i jak swoimi brutalnymi treściami kształtuje ona relacje między kobietami i mężczyznami. Namawiam, aby nie być obojętnym wobec tego alarmującego zjawiska – mówi Gail Dines, która zajmuje stanowisko profesora socjologii w Wheelock College i jest aktywistką ruchu feministycznego w USA.

Nie ma wstydu?

Rzeczywiście coraz trudniej porównywać dzisiejszą pornografię nie tylko z tą sprzed 20, ale nawet kilku lat. Wspaniała akcja „Sklep bez pornografii”, zainicjowana w 2007 roku przez mieszkańców Józefowa, wydaje się dziś obroną za pomocą worków z piaskiem drzwi, podczas gdy tsunami zalewa nas oknami, kanałami i kominem. Internet wszystko zmienił. Fakt, że można oglądać w nim pornografię, zniósł barierę wstydu, którą wcześniej trzeba było pokonać, by zdobyć pisma czy kasety. Do korzystania z pornografii powyżej 5 razy w okresie ostatnich 30 dni przyznaje się już 28 proc. 14-latków i 35 proc. 15-latków.

W niektórych szkołach odsetek ten przekroczył 40 proc.! Codzienne korzystanie z pornografii w okresie ostatniego miesiąca zadeklarowało aż 16 proc. 14-latków i 11 proc. 15-latków. To wynik badań przeprowadzonych jesienią 2010 roku przez dr. Szymona Grzelaka (Fundacja Homo Homini im. K. de Foucauld) wśród młodzieży gimnazjalnej z 8 województw. Dzieciaki, nad którymi nie ma żadnej kontroli, mają do wyboru już 4,2 miliona pornoportali, a codziennie 68 milionów razy to hasło wpisywane jest w globalnych wyszukiwarkach. Gra toczy się o ogromne pieniądze. Nie afiszując się tym, z pornografii żyją dziś wielkie koncerny medialne i sieci hoteli. Wąski wycinek branży zajmujący się dostarczaniem obscenicznych filmów na telefony komórkowe przynosi już 775 milionów dolarów zysku rocznie. A przemysł porno zapowiada prawdziwą rewolucję związaną z interaktywnymi symulatorami.

Uprawianie nienawiści

Książka Gail Dines przeraża. Pokazuje wynaturzenie zachowań i języka, jaki jest w tych filmach używany. Ale gorsze od zniewolenia obrazem są spustoszenia dokonujące się w psychice ludzi nie tylko uzależnionych, także tych, u których nawet przypadkowy kontakt z pornografią pozostawił głębokie rany. „Dołącz do nas i doświadcz pełnej degradacji” – zapraszają producenci filmów porno i nie jest to deklaracja bez pokrycia. Prawie wszystkie zawierają sceny fizycznego i werbalnego znęcania się nad kobietami, często stylizowanymi na dziewczynki. Trwa wyścig w branży, kto posunie się dalej w perwersji. Pod wpływem takich obrazów tworzy się seksualna tożsamość kilkunastoletnich chłopców. Seks całkowicie pozbawiony intymności zamienia się w „uprawianie nienawiści”. Pornografia wypiera z młodej wyobraźni marzenia o miłości, intymności, bliskości. I bardzo trudno to podejście zmienić. Mężczyźni korzystający z pornografii nawet po latach skarżą się, że ich seks jest formą „masturbacji przy użyciu kobiety”. Problem polega też na tym, że nie mówimy jedynie o jakimś owocu zakazanym, który stał się zbyt łatwo dostępny, ale o zjawisku określanym przez Dines jako „kultura porno”, wszechobecnym, przenikającym do naszego języka i relacji. Przesiąknięte nim są muzyka, film, reklama i dynamicznie rozwijający się rynek gier. Dewastacja dosięga już całej kultury masowej, stanowiącej miękką otulinę przygotowującą i zachęcającą do odbioru twardej pornografii.

Unikać bliskości

Nie tylko chłopcy, także dziewczynki dojrzewają pod nieustającą presją seksualną. Kiedyś znajomość z chłopakiem mogła się rozwijać na różne sposoby, dziś w świecie kolorowych pism „albo uprawiasz seks, albo cię nie ma”. Seks na żądanie uznawany jest wręcz za warunek dobrego związku. Przypadkiem szczególnym takiej „edukacji” jest „Cosmopolitan”, zachęcający swoje czytelniczki, by „dały nura w pornografię”, bo doda to „pieprzyku” ich relacjom z chłopakami. Gail Dines zauważa, że ten magazyn, reklamujący się jako najbardziej wyzwolony, w gruncie rzeczy promuje model kobiety całkowicie zniewolonej, przepełnionej jedną myślą: jak zdobyć mężczyznę. Jedna z podpowiedzi w cyklu porad „Jak ukształtować tożsamość seksualną w kulturze porno?” dotyczy tego, by po pierwszym seksie szybko znikać. Wspólny poranek to bowiem zbyt duże wyzwanie. „On nie jest gotowy, by być z tobą TAK BLISKO” – ostrzega pismo. Seks i bliskość to jak widać w świecie porno dwa zupełnie różne światy. Także bohaterki „kultowego” serialu „Seks w wielkim mieście” nieustannie nawiązują do pornografii, jej promocja sączona jest czasem wręcz na zasadzie „lokowania produktu”. Pornografia jest bowiem tematem kilku odcinków. Partnerzy bohaterek są od niej w różnym stopniu uzależnieni, ale one same nie widzą w tym nic nadzwyczajnego. Fabuła serialu zawiera przesłanie, że oglądanie takich treści jest stałym elementem nowoczesnej obyczajowości. Wulgarny i brutalny język przeniknął nawet do z pozoru niewinnych romantycznych komedii. Dialogi bohaterów drastycznie kontrastują z nastrojem, jaki film ma wywoływać.

Pod przykrywką

Ale chyba najbardziej przerażające jest to, że granica pomiędzy pornografią dorosłą i dziecięcą staje się coraz bardziej umowna. Przełomowy w jej praktycznie całkowitym rozmyciu okazał się werdykt amerykańskiego Sądu Najwyższego z 2002 roku, który uznał, że definicja pornografii dziecięcej jest zbyt szeroka. Od tego czasu ścigane są jedynie obrazy i filmy z udziałem faktycznie nieletnich. Otworzyło to nieograniczone możliwości dla pornografii, w której występują aktorki o wyglądzie dzieci lub wystylizowane na dzieci. Badania pokazały, że efektem takiego obejścia prawa jest nie tylko gwałtowny wzrost zainteresowania takimi filmami, ale miękka legalizacja internetowej pedofilii. Wspomniany werdykt był wielkim zwycięstwem przemysłu pornograficznego, występującego tu pod przykrywką „Koalicji na rzecz Wolności Słowa”, organizacji założonej w 1991 i finansowanej przez branżę porno. Przez całe dekady właśnie pod wolnościowymi hasłami pokonywała ona kolejne bariery prawne, korzystając ze wsparcia lewicowych środowisk. Działalność ruchu feministycznego w USA, którego liderką jest Gail Dines, i akcje społeczne w rodzaju „Stop Porn Culture” powoli zmieniają myślenie amerykańskiej lewicy. Gorzej jest w Europie. Tym bardziej za cenną należy uznać inicjatywę Stowarzyszenia Twoja Sprawa, w której poparcie włączyło się m.in. Radio TOK FM, znane dotąd głównie z promowania mniejszości seksualnych.

Anglia daje przykład

Problem łatwego dostępu do stron pornograficznych zbywa się w Polsce jednym argumentem: to cena wolności panującej w internecie. Coraz powszechniejsze jest przekonanie, że nie ma żadnych możliwości, by coś tu zmienić. Ale nie jest ono wbrew pozorom podzielane wszędzie. Brytyjskie organizacje pozarządowe, mając polityczne wsparcie konserwatystów i części mediów, zażądały niedawno od firm internetowych, by wprowadziły automatyczne filtry blokujące treści pornograficzne. Ta pozornie techniczna korekta oznacza fundamentalną zmianę myślenia. W tej chwili bowiem interes branży porno i jej klientów stawiany jest wyżej niż ochrona nieletnich. Przyjmuje się bowiem (w całej UE) założenie, że wszystkie strony powinny być dostępne bez ograniczeń, odpowiedzialność zaś za blokowanie niepożądanych treści powinna spoczywać na rodzicach. Teoretycznie jest to słuszne, tyle że praktycznie niewykonalne. Dlatego Brytyjczycy chcą to zmienić i sprawić, by fani twardej pornografii musieli się zwracać się do administratorów z prośbą o odblokowanie konkretnych stron. Takiej opcji przeciwna jest nie tylko branża porno, ale firmy internetowe, także wyszukiwarka Google. „Weź udział w naszej akcji – wymagaj od osób publicznych, aby wypowiedziały się po dobrej stronie”, czytamy na www.twojasprawa.org.pl. Nie chodzi o święte oburzenie, ale podjęcie przez polityków, prawników i urzędników odważnych działań. Choćby takich, o jakie toczy się walka w Wielkiej Brytanii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.