Nie było ostatniego słowa

GN 30/2012 Wrocław

publikacja 09.08.2012 07:00

Dwa razy słuchała „Mazurka Dąbrowskiego”, stojąc na najwyższym stopniu olimpijskiego podium. W swojej karierze podczas igrzysk zdobyła również brąz. Z multimedalistką, żoną i mamą, wykładowcą dwóch uczelni wyższych i radną miejską Wrocławia – Renatą Mauer-Różańską – rozmawia Karol Białkowski.

Nie było ostatniego słowa Krystyna Pączkowska/ Archiwum prywatne/ GN Czekamy na kolejne medale polskich olimpijczyków. W 1996 r. Renata Mauer spełniła oczekiwania swoje i kibiców.

Karol Białkowski: Udział w igrzyskach to spełnienie marzeń?

Renata Mauer-Różańska: – Pewnie dla większości sportowców tak. Ja zawsze miałam marzenia, ale byłam też pełna nadziei, że zdołam dać z siebie wszystko. Gdybym miała świadomość, że jestem nieprzygotowana i bez większych szans na zwycięstwo, to chyba nie bardzo chciałabym startować. Przeżycia związane z porażkami i zwycięstwami są ogromne i bardzo skrajne. To wszystko było moim udziałem. Podczas pierwszego startu w Barcelonie w 1992 r. to, że nie weszłam do finału, było totalną porażką. Odbiło się to negatywnie nawet na moim zdrowiu. Dlatego nie życzę nikomu porażki na IO, bo wiem, z czym to się wiąże. Oczywiście idea olimpizmu mówi, że najważniejszy jest udział, piękna walka o zwycięstwo, a nie sama wygrana. Z drugiej strony wystarczy zwrócić uwagę na reakcję mediów, jeśli któremuś z naszych reprezentantów się nie powiedzie. Komentarze krzywdzą nie tylko zawodnika, ale również rodzinę, przyjaciół. To się odbija na psychice i ma swoje konsekwencje, które ciężko przezwyciężyć.

Cztery lata po Barcelonie był start w Atlancie. Z tych igrzysk są najpiękniejsze wspomnienia?

– Zdecydowanie. Pamiętam, jak rosła moja forma sportowa. Wyjeżdżając do USA, byłam jeszcze przemęczona, niedospana, więc różnie wychodziło mi strzelanie na treningach. Dwa dni przed wylotem miałam wypadek samochodowy. No i jeszcze ból rozstania. Moja córka Natalia miała wtedy 4,5 miesiąca i musiałam ją zostawić pod opieką mojej mamy. Ta rozłąka sprawiła mi dodatkową przykrość, ale miałam tę świadomość, że skoro poświęcam aż tyle, to nie chcę jechać na próżno. W Atlancie byliśmy 10 dni przed startem, dzięki temu miałam czas na aklimatyzację i na wypoczynek. Z każdym dniem czułam się lepiej fizycznie i psychicznie. Wierzyłam, że mogę zdobyć medal. I to się udało. Złoto w konkurencji karabinka pneumatycznego i brąz w strzelaniu z trzech postaw sprawiły, że osiągnęłam cel i byłam bardzo szczęśliwa.

W 2000 r. w Sydney była Pani murowaną faworytką. Z obrony tytułu niestety nic nie wyszło...

– Byłam 15. w eliminacjach. Zabrakło mi jednego lub dwóch punktów do wejścia do finału. Porażką nie był jednak brak kwalifikacji do ostatniej rundy, ale to, że uległam presji z zewnątrz. Strzelanie z karabinka pneumatycznego zawsze rozgrywane jest pierwszego dnia igrzysk. To już wtedy miał być medal. Balon był napompowany. Po nieudanym pierwszym starcie udało się opanować emocje i zdobyć kilka dni później złoto w strzelaniu z trzech postaw.

Ważnym elementem każdej olimpiady jest ceremonia otwarcia. Jakie wrażenia towarzyszą tym wydarzeniom?

– W ceremonii otwarcia i zamknięcia uczestniczyłam w... Seulu, w 1988 r. Byłam wtedy przez całe trzy tygodnie na obozie młodzieżowym wraz z 8 innymi nadziejami olimpijskimi. Mieliśmy bilety na stadion olimpijski i na część rozgrywanych konkurencji. Oprócz tego był osobny program sportowy i kulturalny dla młodzieży z całego świata. Tak jest przy okazji każdych IO. Śmieję się, że mój pierwszy sukces olimpijski był właśnie w Seulu. Z Ryszardem Sobczakiem (późniejszym dwukrotnym medalistą w drużynowym florecie, przyp. red.) na festiwalu kultur narodowych zaprezentowaliśmy krakowiaka. Otrzymaliśmy ogromną owację i srebrną nagrodę. W Barcelonie również uczestniczyłam w ceremonii otwarcia – dostałam bilet na trybunę, ale musiałam z niej szybciej wyjść, bo kolejnego dnia była rozgrywana już moja konkurencja. Wszyscy sportowcy marzą, by wyjść na płytę stadionu podczas ceremonii otwarcia, ale ja nigdy nie mogłam tego przeżyć. Ceremoniał olimpijski jest jednak przede wszystkim dla kibiców, a nie dla zawodników.

IO to również wioska olimpijska. Dla kibiców jest ona niedostępna. Jak więc wygląda tam życie?

– Cały czas dzieje się tam wiele. Jest dużo możliwości spędzania wolnego czasu: salony gier, dyskoteka, kino, pływalnie, punkty gastronomiczne. To jest piękne, że można się tam spotkać z zawodnikami innych dyscyplin sportu z różnych krajów, w tym z największymi gwiazdami. Zawiązują się przyjaźnie. Wszyscy chodzą w narodowych ubraniach. Każdy z dumą nosi koszulkę swojej reprezentacji. Pamiętam, w Atlancie pierwszych kilka dni IO mieszkałam sama w pokoju. Gdy już miałam swój złoty medal, przyjechała młodziutka wtedy Aneta Pastuszka (dziś Konieczna, trzykrotna medalistka olimpijska, przyp. red.), nasza kajakarka. Była w szoku, że mieszka z mistrzynią olimpijską. Ta znajomość przetrwała do dziś. W ostatnich latach coraz więcej federacji decyduje się na mieszkanie poza wioską. Ma to pomóc w skupieniu się tylko na zawodach. Tak było np. w przypadku Roberta Korzeniowskiego w Atenach.

Nie było Pani w Pekinie i nie będzie w Londynie. Jest żal?

– Przygotowywałam się do IO w Londynie, ale widocznie za słabo. Niestety, brak czasu spowodował, że nie mogłam sobie zorganizować takiego treningu, o jakim marzyłam – zabrakło treningu ogólnorozwojowego. Odpowiednie przygotowanie fizyczne jest istotnym elementem strzelectwa. To nie jest łatwy sport. Wysiłek jest bardzo duży, mimo że jest to sport statyczny. Trzeba panować nad swoim organizmem, nad emocjami i utrzymać ogromne skupienie przez cały czas trwania zawodów. Nieodpowiednie przygotowanie może prowadzić np. do kontuzji kręgosłupa. Ważne jest więc trenowanie ciała i psychiki. Konkurencja karabinku pneumatycznego trwa 75 minut. W tym czasie ocenianych jest 40 strzałów. Utrzymanie koncentracji tak długo jest niezwykle trudne. Przy obecnym poziomie zawodniczek można sobie pozwolić na trafienie najwyżej dwóch „9”. Reszta musi być w sam środek tarczy. Jeszcze dłużej trwa konkurencja strzelania z trzech postaw – aż 135 minut. Tutaj jednak po każdych 20 strzałach są przerwy na zmianę postawy i ustawień karabinu, co daje kilka chwil na regenerację organizmu. Było mi ciężko i, mimo kilku prób, nie udało się zakwalifikować do turnieju.

W konkurencjach strzeleckich możemy liczyć na medal w Londynie?

– Oczywiście. Moje koleżanki należą do faworytek, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że do tej grupy należy... ok. 15 zawodniczek. Poziom światowy jest bardzo wysoki.

Wybiera się Pani do Londynu jako kibic?

– Nie. Wyjeżdżam z rodziną na urlop, ale będzie tam telewizor, abym mogła śledzić zmagania sportowców. Od wielu lat układałam sobie życie pod kątem igrzysk. Zawsze czułam najwięcej energii, emocji, adrenalinę, po prostu mnie nosiło – to pozostało. Podczas IO w Pekinie TVP zaprosiła mnie jako eksperta do komentowania konkurencji strzeleckich. Nie potrafiłam spokojnie patrzeć na rywalizację koleżanek. Miałam ochotę sama tam być i strzelać. Teraz jest podobnie. Coraz bardziej żyję zbliżającymi się zawodami.

To może uda się jeszcze zmobilizować do przygotowań do kolejnych IO w Rio de Janeiro?

– Myślę, że jestem w stanie. Mój synek skończył już trzy lata i idzie do przedszkola. Będę miała dzięki temu więcej czasu na trening.

Mogę napisać, że Renata Mauer-Różańska nie powiedziała jeszcze ostatniego olimpijskiego słowa?

– Proszę napisać...