niePLANOWANE

Abby Johnson: niePLANOWANE

www.edycja.pl/ |

publikacja 10.10.2012 05:54

To co wydarzyło się w mojej historii, od chwili gdy wybiegłam z kliniki Planned Parenthood w otwarte ramiona Koalicji dla Życia, nie było planowane.

niePLANOWANE Abby Johnson: niePLANOWANE

Książkę można wygrać w naszym KONKURSIE.

To co wydarzyło się w mojej historii, od chwili gdy wybiegłam z kliniki Planned Parenthood w otwarte ramiona Koalicji dla Życia, nie było planowane – przynajmniej przeze mnie. I kiedy oglądam się teraz wstecz, dostrzegam w tym wszystkim dzieło Bożej opatrzności. Jeśli mogłabym zasiać jedno ziarnko w sercach tych, którzy mnie teraz słyszą, wyryta w nim prawda brzmiałaby następująco: Warto być posłusznym Bogu i zaufać Mu do końca. Kiedy stajemy się posłuszni, Bóg rozwija przed nami czerwony dywan! Co prawda, nie oznacza to wcale, że czeka nas łatwa droga, ale jest to z pewnością podróż przygotowana z myślą o nas.

Odnajduję głęboki pokój w słowach z Listu do Filipian 3, 13-14:
„…zapominając o tym, co jest za mną, a zwracając się ku temu, co przede mną, biegnę ku mecie po nagrodę, do której Bóg wzywa w górę w Jezusie Chrystusie”.

Wiedziałam, że „zapomnienie o tym, co za mną” nie będzie łatwe. Ciążyła mi świadomość tego, że tak długo dbałam o interesy Planned Parenthood. Czułam się wykorzystana i było mi głupio, że wcześniej nie dostrzegłam tej prawdy. Ale towarzyszyła mi także radość, ponieważ teraz biegłam już w dobrych zawodach. Ruszyłam przed siebie 5 października, kiedy to wybiegłam, i to dosłownie, ze swojego gabinetu i zatrzymałam się przed drzwiami Koalicji dla Życia, zupełnie nie wiedząc, co mnie czeka, z tą jedynie pewnością, że sam Bóg kazał mi tam iść. A teraz – kilka tygodni po tym, jak stałam się bohaterką niedzielnych wiadomości, i gdy wisiało nade mną widmo rozprawy w sądzie – uświadomiłam sobie, że mam w tym biegu widownię. I to pomimo moich starań, żeby nie nadawać całej sprawie rozgłosu. Bóg rozwinął przede mną czerwony dywan, wprowadzając mnie tym samym wprost na scenę publiczną! Przyznaję, że najbardziej rozbawił mnie fakt, iż Pan użył do tego taktyki Planned Parenthood.

Poniedziałek po moim telewizyjnym wystąpieniu, w którym opowiedziałam o przemianie swojego serca oraz o odejściu z Planned Parenthood i przyłączeniu się do Koalicji dla Życia, przyniósł lawinowe zainteresowanie ze strony mediów. W biurze Koalicji telefony rozdzwoniły się już z rana. I nie mam na myśli kilku telefonów, ale dosłownie setki.

Nie musiałam już utrzymywać w tajemnicy moich kontaktów z Koalicją dla Życia, więc z ogromną ulgą wyruszyłam rano do ich biura. Czułam się taka wolna! Tęskniłam za powrotem do nich już od tygodni. Byłam przyzwyczajona do aktywnego życia i tygodnie ukrywania się w domowym zaciszu stanowiły dla mnie nie lada wyzwanie, pomimo iż bardzo ceniłam sobie czas spędzany z Grace. Podjechałam pod biuro Koalicji około siódmej trzydzieści. Shawn, Bobby oraz Karen byli już na miejscu i rozmawiali o naszym niedzielnym wystąpieniu w wiadomościach telewizyjnych. Chwyciłam za mopa i zaczęłam myć podłogę, robiąc użytek z rozpierającej mnie energii. W biurze Jeffa mieliśmy się stawić z Shawnem dopiero przed południem, mogłam więc zakasać rękawy i trochę popracować.

Około ósmej do biura weszła Heather.
- Abby, o rany! – przerwała na moment. – Wyglądasz tak pięknie! Nigdy jeszcze takiej cię nie widziałam!

Zmywałam akurat podłogę, więc pomyślałam, że się ze mnie nabija. Ale po chwili uświadomiłam sobie, że jednak nie.
- Jesteś taka promienna! Tryskasz szczęściem.
- Masz rację! – dodała z uśmiechem Karen. – Nie musi się już ukrywać.

I wtedy zrozumiałam, co miała na myśli – nie chodziło jedynie o to, że właśnie dobiegło końca moje prawie dwutygodniowe ukrywanie się przed światem, to moja dusza została wyzwolona. Bóg uwolnił moje wnętrze, wyprowadził moją duszę z mroków poczucia winy, z którym zmagałam się tak długo. I radość, którą czułam, rzeczywiście ze mnie emanowała.

Obydwie serdecznie mnie uściskały.

Po chwili zadzwonił telefon. Odebrał Bobby i ledwie zdążył odłożyć słuchawkę, znowu rozległ się dzwonek. A potem telefon dzwonił już bez przerwy. Pomiędzy telefonami chwytali za kartki, żeby zanotować szczegóły. I wkrótce zaczęli wołać:

- To z O’Reilly Factor. Chcą przeprowadzić wywiad. Co mam im powiedzieć.
- Laura Ingraham jest na linii!
- Fox News prosi o wywiad!
- Mike Huckabee zaprasza cię do swojego programu!
- Chcą pokazać cię w Drudge Report.

Dzwoniono z różnych stacji, zarówno telewizyjnych, jak i radiowych. Kochana ekipa z Koalicji musiała szybko przyswoić sobie trochę nowej terminologii: „baza słuchaczy”, „prośba o wyłączność”… To było niepojęte, fascynujące i ekscytujące. Ale także uczące pokory. Czułam się taka mała w porównaniu z moim wszechmocnym Bogiem. Doskonale wiedziałam, że nie jestem żadną bohaterką. Wprost przeciwnie. Miałam na rękach krew tylu dzieci unicestwionych w trakcie aborcji, i do tego płacono mi za to. Prawdziwi bohaterzy pracowali w Koalicji. To oni czuwali przed ogrodzeniem kliniki zarówno podczas upałów, jak i śnieżyc. Stali tam i modlili się wiele, wiele godzin przez całe tygodnie, miesiące i lata. Ich słowa były przesycone troską i życzliwością, podczas gdy Planned Parenthood – w tym także i ja – szkalowało ich i wyśmiewało. A jednak to mnie Bóg postawił w świetle jupiterów. I wybrał, żeby na moim przykładzie przypomnieć, iż ocala niemądrych, zdruzgotanych i grzesznych, a potem używa do przeprowadzenia swoich odwiecznych planów.

Do biura Koalicji dzwonili nie tylko dziennikarze, ale także zwyczajne kobiety. Kobiety, które doświadczyły cierpienia związanego z aborcją, prosząc o wsparcie i dziękując za moje świadectwo. Opowiadały o traumie, przez jaką przechodzą, o poczuciu winy, żalu i wstydzie, a także o tym, że moja historia dała im nadzieję, iż mogą zostawić to wszystko za sobą. Dzwoniły także kobiety w stanie błogosławionym i mówiły, że po moim wywiadzie postanowiły nie usuwać ciąży. A kobiety, które korzystały z usług Planned Parenthood, twierdziły, że nigdy już tam nie wrócą, i prosiły, żebym nie ustawała w swoim świadectwie. Najwyraźniej moja historia poruszyła wiele serc. Bóg przypominał mi jednak, że to wcale nie o mnie chodzi. To dotyczyło właśnie Jego oraz Jego planów. To była Jego historia.

Nie wiedząc do końca, co robić, zaczęłam odbierać telefony i umawiać się na wywiady.

Kilka dni później, w środę, gdy szłam do biura Koalicji, zobaczył mnie pan Orozco, były policjant, wierny orędownik życia, któremu nigdy nie zdarzyło się ominąć godzin jego modlitewnego czuwania w środy oraz soboty.

– Abby! – krzyknął żywiołowo i podbiegł do mnie. – Och, Abby, przez tyle lat modliłem się za ciebie. Jak dobrze widzieć cię po tej stronie ogrodzenia! I jaką jesteś niezwykłą odpowiedzią na te modlitwy! – Uścisnął mnie serdecznie, a ja odwzajemniłam jego uścisk. Ten przemiły człowiek modlił się za mnie od lat. A Bóg odpowiedział na jego modlitwy. Brakowało mi słów, żeby wyrazić moją wdzięczność.

Pomyślałam o rozmowie z Elizabeth sprzed kilku tygodni, gdy jadłyśmy nasz pierwszy wspólny lancz. Powiedziałam jej wtedy, jak często myślałam o niej i oferowanej przez nią przyjaźni, a także o tym, że kartka od niej przez dwa lata zajmowała widoczne miejsce na moim biurku i tamtego pamiętnego dnia pomogła mi podjąć decyzję o szukaniu pomocy w biurze Koalicji. Nie ukrywałam przed nią, jak bardzo męczyły mnie wyrzuty sumienia i poczucie winy.

– Abby, aż nie mogę uwierzyć, że Bóg w tak cudowny sposób odpowiedział na nasze modlitwy za ciebie. Nikt z nas nawet się nie spodziewał, że to będzie aż tak wielkie dzieło!

– Sama nie mogę w to uwierzyć. A przecież ty masz o wiele większe doświadczenie w podążaniu za Bogiem. To wszystko trochę mnie przerasta i boję się, że coś popsuję. – Poczułam łzy na policzkach i nagle dotarło do mnie, że tęskniłam za nią i jej mądrością.

– Abby doświadczyłaś ogromnej przemiany w ciągu zaledwie kilku tygodni. – Jej łagodny głos wywołał we mnie jeszcze większy potok łez. – Mam wrażenie, że boisz się ciszy, a nie powinnaś. Bóg czyni w twoim życiu coś wielkiego. Musisz trwać przed Nim w ciszy i pozwolić Mu działać.

I chociaż wolałabym, żeby było inaczej, musiałam przyznać jej rację. Bałam się zbyt długo siedzieć w milczeniu, obawiałam się napadających mnie wczesnym rankiem wyrzutów sumienia. Bałam się ciszy. Wolałam być w nieustannym ruchu, dopóki cała moja przeszłość nie odejdzie w zapomnienie.

W ciągu ostatnich tygodni robiłam, co tylko w mojej mocy, żeby zastosować się do jej rady. Siedziałam w domu. A otaczająca mnie cisza wydawała się nie do zniesienia! Nie wiedziałam, co ze sobą począć. Wysprzątałam cały dom, od piwnicy po poddasze, poukładałam w szafach, bawiłam się z Grace, gotowałam obiady dla Douga, wypożyczałam filmy, a także odpoczywałam. I modliłam się, modliłam i coraz więcej modliłam. Czytałam Biblię. Kilka razy wpadłam do biura Koalicji dla Życia, ale tylko na krótko, Shawn i jego ekipa dawali mi delikatnie do zrozumienia, żebym wyszła. Ćwiczyłam się w trwaniu w milczeniu przed Bogiem – w moim przypadku to zupełnie nowa dyscyplina. Na początku czułam się bardzo dziwnie, ale Elizabeth zachęcała, żebym się nie poddawała.

I tak oto do 30 października, dokładnie do tego wieczoru, gdy dowiedziałam się o nakazie sądowym, robiłam wszystko zgodnie z sugestią Elizabeth. A teraz kiedy spotkałam się z panem Orozco, przypomniałam sobie rozmowę z nią i nagle dotarło do mnie, że Bóg po raz kolejny wszystko zaplanował. Potrzebowałam tamtego czasu, żeby odpocząć, ponieważ teraz gdy ze wszystkich stron płynęły prośby o wywiady, zupełnie nie było już na to miejsca! Elizabeth wciąż jest moją przewodniczką. Prawie codziennie rozmawiamy przez telefon. Podtrzymuje mnie na duchu, modli się ze mną i za mnie, nieustannie przypominając, że Bóg mnie kocha. Jest prawdziwym darem.

Zadzwoniłam do niej w tamten środowy wieczór.

– Abby! Słyszę, że telefony się urywają! Zamierzasz przyjąć te wszystkie prośby o wywiad?
– A mogłabym odmówić? To Bóg rozwinął przede mną ten czerwony dywan. I jedyne, co mogę zrobić, to iść tam, gdzie mnie poprowadzi, prawda?
– Tak, to twój czas, dziewczyno! Idź!

W międzyczasie Jeff informował mnie o przygotowaniach do rozprawy. Dopytywał, czy na pewno wszystko mu powiedziałam; wszystko, co mogłoby wytłumaczyć, dlaczego Planned Parenthood wysunęło przeciw nam tak bezzasadne – jego zdaniem – oskarżenia i pozwało nas do sądu. I chociaż zadręczałam się przeróżnymi wspomnieniami, niczego nie mogłam znaleźć. Jeff zastanawiał się wspólnie z Shawnem nad każdym szczegółem, który mógłby dać Planned Parenthood podstawy do nazwania nas współoskarżonymi, ale podobnie jak ja nie znajdywali żadnego punktu zaczepienia.

Nie tylko Shawn i Jeff byli bardzo zajęci. W biurze Koalicji dla Życia wciąż urywały się telefony od mediów, ale teraz kierowano już wszystkich do specjalistycznej agencji, którą wynajęłam za radą Shawna, żeby odpowiadała na prośby ze strony mediów. Cóż za ulga! Ci ludzie byli ekspertami w tej kwestii i od razu poczuliśmy się lepiej, gdy przejęli ten obowiązek.

Pozostałe osoby z zespołu także miały co robić – jako blogerzy. Blogerzy z pro-choice i pro-life nieźle sobie na mnie używali. Po obydwu stronach pojawiały się oskarżenia o spiskowanie. Niektórzy podejrzewali, że byłam wtyczką pro-life i świadomie zatrudniłam się w Planned Parenthood, żeby po ośmiu latach pracy zdyskredytować całą organizację. Inni znowu twierdzili, że moje odejście z Planned Parenthood to był zwykły podstęp, a ja jako niespełniony pracownik, udawałam skruchę, żeby zdobyć zainteresowanie mediów i społeczeństwa. Niektórzy sugerowali, że nie było żadnej aborcji monitorowanej przez ultrasonograf, że to zmyśliłam. Czytając wszystko po raz pierwszy, z trudem łapałam powietrze, ciskałam gromy i płakałam. Ale po kilku dniach nauczyłam się już radzić sobie z tym. Szłam drogą wytyczoną przez Boga i znałam prawdę, podobnie jak ci, którzy mnie otaczali. Nie byłam w stanie kontrolować tego lub choćby na to wpływać, więc modliłam się do Boga i prosiłam, żebym potrafiła to wszystko przyjmować. Przynajmniej nie ustawałam w modlitwie! I z dnia na dzień coraz bardziej uświadamiałam sobie, jak ważny jest czas, który spędzam sam na sam z Bogiem.

Moje konto na Facebooku i skrzynka mejlowa także pękały w szwach. W ciągu dnia otrzymywałam około dwustu mejli, przeważnie od kobiet w trudnej sytuacji życiowej, wdzięcznych za moje świadectwo, lub dawnych znajomych, cieszących się z mojego odejścia z Planned Parenthood i odważnego mówienia prawdy. Czułam, że powinnam odpisać każdemu z osobna i często przesiadywałam do pierwszej w nocy.

Jedne z najbardziej bolesnych ataków w mediach i na forach internetowych pochodziły z najmniej spodziewanej przeze mnie strony – od członków wspólnoty, do której z Dougiem należeliśmy od dwóch lat. Właściwie to była pierwsza wspólnota wyznaniowa, do której uczęszczaliśmy na nabożeństwa. W tej dominacji wierni reprezentowali postawę pro-choice, więc czułam się tam komfortowo, szczególnie po tym jak wykreślono nas ze wcześniejszej wspólnoty – w której zresztą bardzo nam się podobało – z racji mojej pracy w Planned Parenthood. To był dla mnie bolesny czas i kiedy po narodzinach Grace zaczęliśmy uczestniczyć w spotkaniach wspólnoty, głęboko przeżywałam wpisaną w liturgię spowiedź powszechną. Teraz rozumiałam już, jak zasadniczą rolę odegrało cotygodniowe jej recytowanie w sporach z Bogiem na temat mojego zaangażowania w Planned Parenthood.

Zaczęłam otrzymywać mejle od członków tej wspólnoty. Tylko kilkoro z nich pogratulowało mi mojej decyzji, natomiast reszta była na mnie zła. Przypominali mi, że nasza denominacja reprezentuje postawę pro-choice i sugerowali, że nie powinnam już przychodzić na nabożeństwa.

Pewnej niedzieli po którymś z moich wystąpień w mediach podeszło do mnie kilkoro znajomych.
– Świetnie się spisałaś – mówili, dodając mi otuchy.

Większość zachowywała się jednak bardzo powściągliwie. Wtedy zaczęłam odczuwać zarówno pozytywne, jak i negatywne konsekwencje przyjęcia konkretnego stanowiska, które odbiło się tak szerokim echem w społeczeństwie.

Jedna z parafianek – dobra znajoma – przysłała mi mejla w bardzo chłodnym tonie. Napisała, że nawet jeśli wydaje mi się, iż większość członków wspólnoty akceptuje mój wybór, to wcale tak nie jest. I przypomniała mi, że Kościół episkopalny – denominacja, do której należeliśmy – promuje postawę pro-choice, a nie pro-life.

Odpisałam jej, próbując wytłumaczyć swoją decyzję, ale i tak nie zbliżyło to nas do rozwiązania tego sporu. Przyznaję, że czułam się obiektem ataków. Do wrogości, jaką odczuwałam ze strony personelu Planned Parenthood, doszły jeszcze sprzeciwy i dezaprobata wyrażane przez niektórych znajomych ze wspólnoty.

Byłam załamana. Cóż za ironia, myślałam. Kiedy byłam pro-choice, odrzuciła mnie wspólnota popierająca ruchy pro-life. A teraz gdy przeszłam na stronę życia, odwracali się ode mnie znajomi z obecnej wspólnoty. Owszem, uważam, że każda wspólnota ma prawo do opowiadania się za swoimi wartościami, ale trudno mi zrozumieć te dwa przypadki. Nie potrafię, niestety, przedstawić jakiegoś doskonałego rozwiązania, mogę jedynie mówić o tym, jak to wszystko wpłynęło na mnie. I obawiam się, że takie same sytuacje spotykają także innych ludzi podobnych do mnie lub takich jak dawna Abby.

Kiedy pierwsza wspólnota w otwarty i nieco niezręczny sposób dała mi do zrozumienia, że nie mogę być jej członkiem, straciła szansę, żeby wpłynąć na moje poglądy. Żałuję, że nie próbowali wyjaśnić mi, dlaczego są tak zaangażowani po stronie pro-life i dlaczego moja praca w Planned Parenthood stanowiła przeszkodę w przyłączeniu nas do wspólnoty. Lub że nie okazali mi przynajmniej troski, pomijając już kwestię wyboru przeze mnie postawy pro-choice. A teraz z kolei niektórzy z mojej drugiej wspólnoty dawali mi odczuć, że nie jestem tam mile widziana. Kilkoro zasugerowało mi nawet, że powinnam odejść.

W obydwu przypadkach czułam się odrzucona. Dlatego tak bardzo doceniam modlitwę Koalicji przed ogrodzeniem kliniki i zachęcam inne wspólnoty oraz organizacje, żeby pomyślały o swoim świadectwie.

Postanowiliśmy z Dougiem, że musimy się spotkać z naszym pastorem i porozmawiać o sygnałach, jakie otrzymujemy od innych parafian. Przed spotkaniem się rozpłakałam.

– Doug, bardzo boli mnie, że gardzą mną w kolejnej wspólnocie. Tym razem za to, że robię coś, do czego zaprosił mnie sam Bóg! Podczas każdego niedzielnego nabożeństwa tak mocno przemawiały do mnie słowa spowiedzi powszechnej, wzywające do przyznania się do winy i odrzucenia grzechu. A kiedy w końcu to zrobiłam, już nie jestem tam mile widziana. To takie uwsteczniające i niesprawiedliwe.

Rozmowa nie była łatwa także dla naszego pastora. I gdy zdecydowaliśmy wreszcie, iż trwanie w takiej atmosferze jest zbyt bolesne, pastor zrobił dziwną uwagę.
– Chyba nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo ta wspólnota ukształtowała wasze duchowe życie.

Zrozumiałam, że chce nam przez to powiedzieć, iż powinniśmy dostrzegać mądrość promowanego przez wspólnotę stanowiska pro-choice.

– Oczywiście, że zdajemy sobie z tego sprawę – zauważyłam. Ponieważ wiedziałam, że to właśnie tutaj spotkałam się z Bogiem, który przemówił wprost do mojego serca nie poprzez porządek liturgii, ale mocą Ducha Świętego, gdy odpowiadając na wezwanie: „Pomódlmy się teraz wspólnie i żyjmy tymi słowami”, modliłam się tydzień po tygodniu wersami z Modlitewnika powszechnego:

„Miłosierny Boże zgrzeszyliśmy przeciwko Tobie w myślach, słowach i uczynkach; w tym, co zrobiliśmy, i w tym, co zaniedbaliśmy. Nie kochaliśmy Cię całym sercem; nie kochaliśmy naszych bliźnich tak jak siebie samych. Ubolewamy nad tym i wyrażamy nasz głęboki żal. Przez wzgląd na Twojego Syna Jezusa Chrystusa miej litość nad nami i przebacz nam; żebyśmy mogli radować się Twoją wolą i chodzić Twoimi ścieżkami na chwałę Twojego Imienia. Amen.”*

*The Book of Common Prayer, 454-455.