Drabina do nieba

ks. Rafał Starkowicz; GN 42/2012 Gdańsk

publikacja 23.10.2012 07:00

- Dwadzieścia minut wcześniej przechodziłam tam z psem – mówi Małgorzata, nie mogąc stłumić emocji. - Iza wyszła z domu odprowadzić koleżankę. Kiedy zbyt długo nie wracała, postanowiłam pójść jej poszukać. Przechodząc drogą przez pola, zobaczyłam jakiś rozkopany ślad. Później jej but...

Rodzice  po stracie dziecka doświadczają najgłębszego cierpienia, samotności  i poczucia pustki ks. Rafał Starkowicz Rodzice po stracie dziecka doświadczają najgłębszego cierpienia, samotności i poczucia pustki

Ich dom otaczają pola i lasy. W ubiegłym roku, 23 sierpnia, trzynastoletnia Iza została brutalnie zamordowana. – Na początku nawet nie płakałam. Ludzie nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Bali się, że postradałam zmysły. Ale dla mnie wszystko przestało się liczyć. Życie straciło sens – mówi o tamtych strasznych chwilach Małgorzata, mama Izy. Drążyło ją pytanie: dlaczego? Dlaczego ona? Dlaczego nie ja? I wreszcie najważniejsze, to skierowane do Boga: Dlaczego do tego dopuściłeś? Najgorsze było poczucie nieodwracalności tego, co się stało. I ta straszna bezradność. Mówi o sobie, że choć wcześniej chodziła do Kościoła, nie była osobą wierzącą. Dbała o dom, o siebie, o rodzinę. Śmierć Izy wszystko zmieniła. Małgorzata zapadła w obojętność. Pojawiały się natrętne myśli samobójcze. Chciała już być z Izą. Wszystko inne traciło znaczenie. Nie potrafiła przebaczyć mordercy swego dziecka. Spowiednik powiedział jej, że człowiek, który dopuścił się tej zbrodni, zaraził ich złem. Wtedy tego nie rozumiała. Nawet w głębi duszy oburzyła się na tego kapłana. Z czasem, gdy zauważyła, że nie tylko unika ludzi, ale ciężko jej patrzeć na szczęśliwe matki, cieszące się swoim potomstwem – zrozumiała. Szukała pomocy w Kościele. Spotykała się z księżmi, choć miała wrażenie, że oni tych spotkań się bali. Tak jakby przerastał ich ogrom tragedii. A ona chciała rozmawiać. Raz nawet jeden z księży odpisał jej na zaproszenie zawarte wSMS-ie: „a o czym my będziemy rozmawiać”. Dziś ma nadzieję, że go nie zrozumiała.

Wraz z koleżanką pojechała na Mszę o uzdrowienie duchowe. Później trafiła do działającej przy sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Gdańsku-Żabiance Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka. I od tego momentu, powoli wszystko zaczęło się zmieniać. Spotkała ludzi, których połączyło podobne doświadczenie. Oni rozmawiali. Dzielili się swoim bólem. I kiedy ktoś mówił „rozumiem cię”, wiedziała, że nie są to puste słowa. – Dzisiaj wiem, że po śmierci mojej córki na nowo się narodziłam. Zamknięcie jej oczu spowodowało otwarcie moich. Rzeczy, które kiedyś były ważne, stały się dodatkiem do życia – wyznaje. Ból pozostaje. Ale łagodzi go nadzieja na przyszłe spotkanie. – Modlę się, aby Iza tak nas prowadziła przez życie, byśmy mogli spotkać się z nią w niebie – mówi. Ta rzeczywistość jest dla niej całkowicie realna. Małgorzata wie, że Iza jest męczennicą. Zginęła, ale obroniła swoją czystość. Nadal do końca nie umie wybaczyć. Myśl, że człowiek, który tak strasznie skrzywdził jej córkę, żyje, chodzi po świecie, jest trudna. Ma jednak świadomość, że przebaczenie to nie to samo co odstąpienie od kary. Modli się, aby Bóg mu wybaczył, skoro ona nie potrafi. Mąż przeżywa to doświadczenie inaczej. Jak to mężczyzna. Stara się być dla żony oparciem. Jemu wybaczyć jest jeszcze trudniej. Ale podejmuje walkę. Chodzi wraz z Małgorzatą na spotkania wspólnoty. Po Mszy św. idzie wraz z nią do salki, gdzie odbywają się rozmowy. Mówi niewiele. – Czuję, że Iza jest zawsze z nami – mówi Malgorzata. – Teraz może nawet jest jej więcej, bo nie wychodzi do koleżanek – pozwala sobie na uśmiech mama. Iza rzeczywiście jest w tym domu. W pokoju wiszą jej zdjęcia. Spogląda ze ścian wzrokiem radosnej trzynastolatki, z nadzieją patrzącej w przyszłość. O tragedii, jaka ją spotkała, przypomina tylko zegar, który zatrzymał się na godzinie 20.38.

– Kiedy ostatnio czytałam Biblię, pomiędzy stronicami znalazłam kartkę pisaną jej ręką – mówi ściszonym głosem mama. – Musiała to pisać kilka lat temu, bo widać, że literki wyszły spod ręki dziecka. Na karteczce napisała „Druga Księga Machabejska 7, 1-41”. Nie wiedziałam, że czytała Pismo Święte. To zadziwiające. Sprawdziłam ten fragment. Mówi o męczeństwie siedmiu braci Machabeuszy i ich matki. Marzena nie bała się ciąży. Wcześniej urodziła dwoje dzieci. Nie podejrzewała niczego, gdy prowadzący ją lekarz wypisał jej skierowanie na badania prenatalne. Dopiero, gdy po badaniach weszła do gabinetu doktora i zobaczyła jego minę, struchlała. Zapytał, czy ma dzieci. Później, czy są one zdrowe. Po chwili zaczął relacjonować jej sytuację. Dziecko w jej łonie nie miało wielkich szans na przeżycie. Nie wykształciły się kończyny i część żeber. Świat w jej głowie zawirował. Miała jeszcze nadzieję, choć bardzo się bała. Nie o siebie. Ważne było dziecko. Kilka dni później dziecko w jej łonie umarło. Do dziś żałuje, że nie mogła go zobaczyć. Nie pozwolono jej. W szpitalu koleżanka, której dziecko zmarło po porodzie, otrzymała od pielęgniarek karteczkę z zaproszeniem do Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka. Zauważyła, że miejscem spotkań jest jej parafia. Podczas załatwiania formalności pogrzebowych, pani z biura parafialnego dała jej nawet numer telefonu do osoby, która koordynuje spotkania wspólnoty. Nie chciała tam dzwonić. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Poszła dopiero, gdy w ogłoszeniach parafialnych pojawiła się informacja o spotkaniu. Z lękiem. Ale wiedziała, że ktoś jej musi pomóc.

Że sama nie da rady. Że nie potrafi tego wszystkiego zrozumieć. – Mój świat się skończył – mówi. – Na nic się zdały tłumaczenia, że mam przecież starsze dzieci. Żadne dziecko nie zastąpi drugiego. Bliscy bali się o mnie. Mój syn dzwonił, kiedy tylko wyszłam za próg. Pytał, czy wszystko w porządku. Dzwonił też mąż – wspomina tamten czas. – Spotkanie ze wspólnotą ją zmieniło. Zmieniły się też relacje z mężem. – Teraz mogę powiedzieć, że jesteśmy prawdziwym małżeństwem. Inaczej też czuję Boga. Jego obecność. Ja wiem, że On jest.

Nieszczęścia jednak się nie skończyły. Była kolejna ciąża i kolejna śmierć. Tym razem już po porodzie. – Tę drugą śmierć przeżywałam już inaczej. Byli przy mnie ludzie ze wspólnoty. Choć ogrom cierpienia jest niewyobrażalny, to widzę, że można je znieść tylko z Bogiem. Patrzę czasem na Maryję i myślę, że Ona też przez to musiała przejść. Jej obecność dodaje otuchy. Dzisiaj, dwa lata po ostatnim bolesnym doświadczeniu, znów jest w ciąży. – Dziecko jest zdrowe. Wymodlone – mówi. – Choć skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nie boję. Mąż, gdy się dowiedział, rozpłakał się. On boi się podwójnie. O dziecko i o mnie. Podkreśla, że ma pięcioro dzieci. To, że Kacper i Karol umarli, nie ma znaczenia w rachunkach. Nadała im imiona, bo to przecież jej dzieci. Konkretni ludzie, którzy towarzyszą jej rodzinie. Kamila pamięta każdy, kto mieszka w tym bloku. Nikt, tak jak on nie potrafił się cieszyć. Radość wprost biła z jego oczu. Nawet wówczas, gdy już był chory. Ksiądz, który pracował na jego parafii mówi wprost – Kamil był święty.

Dorota, mama Kamila, lubi, kiedy ludzie go wspominają. Kiedy przypominają dobre rzeczy i jasne momenty z jego życia. Sama, kiedy o nim myśli, ma przed oczami szpitalną salę, łóżko i cierpienie. Morze cierpienia. Towarzyszyła mu w tym cierpieniu, podczas obu ataków nowotworowej choroby. Był taki moment, kiedy wydawało się, że będzie dobrze. Ale choroba powróciła. Dzisiaj otacza ją pustka. Jej rodzice nie żyją. Kamil był jedynakiem. Gdy umarł, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Szukała pomocy. Trafiła na forum internetowe, na którym starali się nawzajem wspierać ludzie o podobnych doświadczeniach. Ale to nie wystarczało. Wiedziała, że potrzeba czegoś więcej. Szczególnie bliska stała się jej jedna z dziewczyn piszących na forum. Okazało się, że też mieszka w Gdańsku. Razem z trzecią koleżanką postanowiły założyć wspólnotę. – Nie miałyśmy planu. Nie było programu. Nie było też wspólnoty, na której mogłybyśmy się wzorować – mówi Dorota. – To wszystko wydawało się być błądzeniem we mgle. Ale razem. Wiedziałyśmy, że musimy rozmawiać. Wiedziałyśmy też, że musimy trzymać się Kościoła, bo bez tego żadna terapia nie będzie możliwa. Bez wiary po prostu nie da się tego unieść – dodaje. Szczęśliwie poznanego na forum jezuitę o. Grzegorza przeniesiono właśnie z Hiszpanii do Gdyni. Był blisko. Obiecał pomóc. I swoją obietnicę spełnił.

Postanowiły, że spotkania zaczynać się będą Mszą św. w intencji zmarłych dzieci i ich rodzin. Reszta działa się sama. Pojawiali się ludzie. Niektórzy przyjeżdżali z daleka. Oprócz mieszkańców Trójmiasta i okolic w spotkaniach uczestniczą ludzie z Morąga, Szczecinka, Chełmna, Elbląga… – Bywali też ludzie z Tczewa. Dzisiaj, wzorując się na nas, założyli swoją wspólnotę. Czasem się odwiedzamy – mówi Dorota. – To niezwykłe, kiedy się patrzy na to, co Bóg robi z tymi ludźmi. Zaczynają z wielkim bólem. Boją się swoich reakcji. Boją się tego, co ich spotka. A z czasem Bóg ich leczy. Umacniają się. Zaczynają rozumieć cierpienie. Później sami służą innym. Mamy też wspaniałego psychologa, który pracuje z nami w ramach wolontariatu. Ale podstawą jest tu rozmowa. Nosimy nawzajem swoje ciężary – relacjonuje z zapałem. Dorota spotykała się czasem z zarzutem, że osoby ze wspólnoty celebrują swoje cierpienie. – To nieprawda – mówi stanowczo. – Często jest tak, że ci, którzy doświadczą już uzdrowienia, odchodzą w świat. I tam, służąc innym, robią swoje.•

Dla szukających pomocy

Wspólnota Rodziców po Stracie Dziecka działa w ramach Duszpasterstwa Rodzin Archidiecezji Gdańskiej. Spotkania odbywają się co dwa miesiące na Eucharystii w kościele Matki Bożej Fatimskiej w Gdańsku- -Żabiance. Jeśli masz pytania lub chcesz porozmawiać – napisz: kontakt@stratadziecka.pl lub zadzwoń: 660 893 654. Kolejna Msza św. Wspólnoty odbędzie się w sobotę 20 października. Po Eucharystii odbędzie się spotkanie w salce parafialnej. Od 9 do 11 listopada 2012 roku w Swarzewie, w Domu Rekolekcyjnym Zgromadzenia Misjonarzy Krwi Chrystusa odbędą się Dni Skupienia dla rodziców, którzy doświadczyli śmierci dziecka. Szczegóły na www.stratadziecka.pl.