Motyl, góry i wielki powrót

Agata Combik; GN 47/2012 Wrocław

publikacja 03.12.2012 07:00

Siostry z altówkami, brat perkusista, śpiewający zięć, tańcująca ciocia, kuzyni i siostrzeńcy... Gdy się spotkają, ściany drżą od melodii z tatrzańskich hal, z Dolnego Śląska, Ukrainy, Bałkanów. Wrocław znów gromadzi krewniaków z pasją.

Motyl, góry i wielki powrót Andrzej Mas Warzęgowianie występują w tradycyjnych dolnośląskich strojach

Państwo Ulatowscy jeździli na wakacje w Pieniny. Gdzieś tu w serca dzieci musiały wpaść pierwsze ziarenka miłości do muzyki z gór. Fascynacja ta miała poważne konsekwencje. – Od trzeciej klasy gimnazjum jeździłam z koleżankami w Beskidy – wspomina Asia. – Dołączałyśmy do góralskich kapeli i uczyłyśmy się od nich grania. Potem zaczęłyśmy wyruszać na Podhale. I tam właśnie poznałam Józka… – Jo grołek z przyjaciółmi w karcmie w Zakopanem, na Krupówkach – mówi Józek Gruszka. – Jo słysołek, ze som takie dziewcyny z Wrocławia, które grajom muzyke folkowom. Pewnego razu w taki letni dzień przychodzi Asia z kolezankami i pytajom nos, cy mogom dołoncyć do grania. „Na cym gros?” – pytom. Asia: „Na altówce”. Jo tyz na altówce. Pytom: „Na kontrabasie tez gros?”. „No tyz grom”. „No to musis być mojom babom” – mówiem. – Po tych słowach som my razem tsy lata, łod lipca już jako małżeństwo.

Tata łapie za kontrabas

Zespół Ulatowskich i Gruszków był uczestnikiem listopadowych Międzynarodowych Spotkań Muzykujących Rodzin, zorganizowanych w tym roku we Wrocławiu przez Polskie Stowarzyszenie Estradowe „POLEST” przy współpracy Instytutu Muzyki i Tańca. Historia spotkań sięga lat 70. XX wieku. Marek Rostecki, ich twórca i dyrektor artystyczny, wspomina z uśmiechem, jak pracując wówczas w Wojewódzkim Domu Kultury, usłyszał od swojego dyrektora: – Chcesz mieć urlop w lipcu? Jeśli tak, do tego czasu wymyśl imprezę, która będzie sztandarowa dla Wojewódzkiego Domu Kultury. Udało się – nie tylko z urlopem. Impreza gromadząca muzykujące rodziny rozmachem przeszła najśmielsze oczekiwania. To na niej pierwsze szlify zdobywali np. Steczkowscy czy Trebunie Tutki. – W historii mieliśmy słynną muzykującą rodzinę Bachów, Mozartów i szereg podobnych rodów w Czechach, Niemczech, Włoszech, Francji. Okazuje się, że w Polsce nie jesteśmy gorsi – mówił M. Rostecki, wspominając przyjeżdżające przez lata zespoły. Po przerwie spotkania wróciły w tym roku do Wrocławia. – W moim domu zawsze rozbrzmiewała muzyka – opowiada tato Asi, Piotr Ulatowski. – Mama grała na fortepianie, babcia też – raczej klasyczne utwory: Chopina, Beethovena. Najpierw zostałem nieco przymuszony do nauki gry na pianinie. Potem zacząłem grać już dla siebie, a z czasem zamiłowanie do muzyki przeniosłem do swojej rodziny. Dzieci wcześnie zaczęły uczyć się gry. Basia ukończyła szkołę średnią jako muzyk instrumentalista, Joasia – akademię muzyczną w klasie altówki, syn Paweł uczył się gry na gitarze klasycznej, potem przeszedł na perkusję. Najpierw trzeba im było towarzyszyć w ćwiczeniach, z czasem złapali takiego bakcyla, że już nic nie odciągnęłoby ich od grania. Córki w szkole nawiązały kontakt z koleżankami, które miały zamiłowanie do muzyki góralskiej, karpackiej, a ja… zaraziłem się od nich. Swoją przygodę z muzyką przeżywają bardzo intensywnie. Dzieci grywały i grywają w różnych kapelach. Tata Piotr pod ich wpływem zainteresował się kontrabasem. Spodobało mu się. W 2005 r. stworzyli rodzinny zespół.

Pieśni dalekich dróg

Gdy dołączył do nich Józek, jako narzeczony Asi, była to właściwie kapela prawie rodzinna. Po ślubie – który odbył się z góralską oprawą i zachowaniem wszelkich góralskich tradycji w Dzianiszu koło Zakopanego – jest już całkowicie rodzinna. A zespół zyskał prawdziwego górala. – Wykonujemy muzykę ludową, ale w naszych aranżacjach, starając się, by była jak najbardziej przystępna dla każdego słuchacza, nie tylko fana folku – mówi Basia. – Generalnie lubimy muzykę z różnych stron Karpat, góralską, romską. Czasem kręcimy się wokół Bałkanów i dalej – Romowie zresztą wędrują po różnych okolicach, więc „mieścimy się w temacie”. – Bardzo wspomaga nas moja żona – dodaje pan Piotr. – Choć pięknie śpiewa, nie chce występować na scenie, ale towarzyszy nam we wszystkich działaniach. Jej dziełem są haftowane na naszych koszulkach motyle i nazwa zespołu – Mitlos (choć dysponujemy także tradycyjnymi strojami góralskimi), W języku Romów „mitlos” to właśnie motyl. Nazwę wymyśliła Basia, która swego czasu dość dobrze poznała romski język. Bo muzyka tego narodu to kolejna fascynacja młodych Ulatowskich. Basia zresztą grywała razem z Romami, podhalańskimi i wrocławskimi, m.in. z zespołem Romani Bacht. Muzyczne podróże nie przeszkadzają jednak Mitlosowi grać całkiem blisko domu. Często można ich tu usłyszeć w okresie Bożego Narodzenia. – Mamy w repertuarze kolędy góralskie, klasyczne – mówi P. Ulatowski. – Nawiązaliśmy kontakt z proboszczem parafii w Krynicznie, do której należy nasza miejscowość – Ligota Piękna, gdzie przeprowadziliśmy się w 2006 r. Występujemy między innymi tam, choć nie tylko.

Klan Kyrczów i Opydów

Warzęgowianie, nazywani również Rodziną Kyrczów-Opydów, szczycą się długą muzyczną historią. Ich zespół – odziany w tradycyjne dolnośląskie stroje, z czepcami, zapaskami i niebieskimi żupanami – po latach przerwy przeżywa renesans. Warzęgowo to miejscowość w pobliżu Wołowa. – Łączy nas dziadek Stanisław Kyrcz – mówi szef zespołu, Eugeniusz Opyd, opowiadając o członkach kapeli. Wywodzą się głównie od potomków dziadka Stanisława, jego 6 córek i syna. W rodzinnych wspomnieniach przytaczanych przez córkę S. Kyrcza, Marię Pałys, odgrywa on kluczową rolę. Był krawcem z powiatu limanowskiego, a z rodziną przeniósł się na zachód, bo – jak wspomina pani Maria – „zachciało mu się ziemi i konika”. A rodzinka od zawsze była muzykująca. Ponoć jak wracali drogą z majówki w kościele, to tak śpiewali, że co niektórzy wychodzili na drogę, by ich słuchać. Eugeniusz Opyd, szef zespołu, opowiada też o swoim tacie, nauczycielu (obaj, ojciec i syn, swego czasu byli dyrektorami warzęgowskiej szkoły). – Grał na skrzypcach. Ja jako chłopak chodzący do IV klasy SP zacząłem uczęszczać do ogniska muzycznego, żeby grać na akordeonie. I tak już zostało – opowiada E. Opyd. – W 1974 r. zaczęliśmy tworzyć rodzinną kapelę w Warzęgowie, powstał zespół pieśni i tańca.

Przeszliśmy w Oleśnicy przez eliminacje do Spotkań Muzykujących Rodzin we Wrocławiu i w 1976 r. wystąpiliśmy tam po raz pierwszy. Jesteśmy jednym z nielicznych zespołów, które uczestniczyły we wszystkich tych spotkaniach. Warzęgowianie zresztą występowali w niezliczonych miejscach, w tym u Jana Pawła II w Rzymie, i otrzymali wiele przeróżnych nagród. Nie tylko zresztą śpiewali, ale i tańcowali. W 1998 r. zespół zawiesił działalność, na rodzinnych spotkaniach nie brakowało jednak muzyki, więc po latach mogli się znów skrzyknąć. Stało się to pod koniec 2009 r., gdy Marek Rostecki rzucił hasło, że chce znów zgromadzić muzykujące rodziny. Pierwsze po przerwie spotkania odbyły się w Oławie – oczywiście z udziałem warzęgowian. – Potem kuzyni przyszli, pytają: „Gienek, wy śpiewacie, gracie, a przecież myśmy też tańczyli…”. Ja na to: „A będzie miał kto tańczyć?”. „Będzie miał!”. Zrobiliśmy próbę i okazało się, że rzeczywiście, wszyscy tańczą z radością. Dziś członków zespołu jest ok. 20, w różnym wieku. – Dobrze, że i młodsi zaczęli grać, dzieciaczki śpiewają – podkreśla pan Eugeniusz. W repertuarze mają tańce dolnośląskie, piosenki z tego regionu, ale też i trochę z okolic Nowego Sącza czy Rzeszowszczyzny. Po swoim wskrzeszeniu już zaczęli zbierać kolejne nagrody na festiwalach, a w tym roku śpiewali nawet na Ukrainie. W listopadzie do Wrocławia przyjechało więcej muzycznych pasjonatów – choćby trzy siostry z okolic Puszczy Białowieskiej, śpiewające piękne piosenki o miłości, Bugajscy spod Babiej Góry – co to przekonywali, że u nich, a nie w Tatrach, byli prawdziwi zbójnicy (i dowiedli tego muzycznie). – Kiedy urodziło nam się trzecie i czwarte dziecko, pomyśleliśmy z żoną, że trzeba coś wymyślić, żeby nam na głowę nie powchodziły. I tak postanowiliśmy nauczyć je grać – tłumaczył z uśmiechem szef góralskiego zespołu. Że muzyka to świetny pomysł i na wychowanie dzieci, i na cementowanie więzi rodzinnych, widać gołym okiem. Organizatorzy zapowiadają, że za rok zaproszą do Wrocławia jeszcze więcej rozśpiewanych krewniaków. Czekamy.

TAGI: