Pomocnicy Pana Boga

Karina Grytz-Jurkowska; GN 47/2012 Opole

publikacja 28.11.2012 07:00

W tej pracy zostają tylko ludzie o mocnych nerwach. Wchodzą w środek ludzkich dramatów, bywają bezsilni, rzadko słyszą „dziękuję”, a mimo to czerpią radość z tego, co robią.

 Widok podopiecznych, którzy rozwijają swoje pasje, np. ćwiczą w chórze, wynagradza trudy codziennej pracy Karina Grytz-Jurkowska Widok podopiecznych, którzy rozwijają swoje pasje, np. ćwiczą w chórze, wynagradza trudy codziennej pracy

Choć pod opieką pracowników socjalnych pozostają tysiące ludzi, zwykle słyszymy o nich przy jakimś nieszczęściu, np. znalezieniu zwłok dzieci w beczce. Media grzmią wtedy: „Gdzie byli ludzie z pomocy społecznej?”. – Takie oceny są bardzo krzywdzące, ludzie nie wiedzą, co możemy zrobić, albo mylą pojęcia. Otrzymywanie zasiłku nie zawsze idzie w parze z byciem pod opieką pomocy społecznej. Oskarżać łatwo – mówi Marta Wojtas, pracownik socjalny z Opola. Potwierdzają to jej koleżanki. – My przecież nie wiemy, co dzieje się za murami, nie śledzimy każdego. Dlatego tak ważny jest np. telefon od sąsiadów. Liczymy na sygnały od otoczenia, sprawdzamy każdą informację.

Wolna wola

Druga strona musi jednak chcieć przyjąć pomoc. Czasem dzwonią sąsiedzi, mówiąc: „Musicie coś zrobić”. Pracownik idzie, widzi, że na przykład dana osoba powinna trafić do szpitala, ale słyszy: „Nie zgadzam się”. I nie może nic zrobić wbrew jej woli. – Często słyszymy potem oskarżenia otoczenia o brak reakcji. A my przecież nie zostawiamy człowieka samego, przekonujemy go, ale trzeba uszanować jego decyzję – tłumaczą. Kiedyś z opieki społecznej korzystali głównie ludzie starsi. Dziś – ludzie bez wykształcenia i po studiach, rodziny wielodzietne i samotni, niepełnosprawni i chorzy psychicznie.

Na ciepły posiłek i schronienie czekają też bezdomni. – Spektrum problemów jest bardzo szerokie: choroby, dramaty rodzinne, kredyt sprzed lat, przemoc i alkoholizm – opowiada Anna Dobrowolska z Kędzierzyna-Koźla, asystent rodziny. Bywa, że trzeba nauczyć, jak ugotować obiad, że należy się umyć, założyć czyste ubranie i przyjść do urzędu trzeźwym. – Czasem ktoś przychodzi po pomoc finansową, a naprawdę potrzebuje się wygadać. Są sprawy tak zagmatwane, że trzeba je konsultować, bo nie możemy przekraczać ustaw – wskazuje Krzysztof Banach z kędzierzyńskiego MOPS-u. – A przy konfliktach coraz częściej pomagają mediatorzy. Pozwala to dojść do porozumienia bez rozprawy sądowej – dodaje Agnieszka Cetnar, kędzierzyński mediator. Ludziom należy pomagać, ale nie wolno ich wyręczać. Bywa, że potrzebujący chce czegoś innego, niż mogą dać pracownicy socjalni, albo nie zgadza się na stawiane mu warunki. – Uważa, że utrudniamy mu życie. Dopiero po czasie widzi, że chcemy pomóc – opowiada M. Wojtas.

Dla odpornych

Korzystanie z pomocy społecznej to dla części osób trauma, więc starają się nas nie angażować. Ale zdarzają się sytuacje nagłe, gdy jesteśmy proszeni o interwencję. Na przykład nieraz dostajemy telefon ze szpitala, że chory został wypisany i będzie przywieziony do domu za godzinę, a tam nie ma nikogo, on sam zaś nie posiada nawet kluczy do mieszkania. Ale bywają też ludzie chcący przerzucić swoje obowiązki, np. dbanie o najbliższych, na pracowników socjalnych. – Kiedy informujemy ich, że np. mama wymaga opieki, okazuje się, że nie przyjadą, bo nie mają czasu. Nie poczuwają się nawet, by załatwić dokumenty do świadczeń – relacjonują pracownicy socjalni. Najsmutniejsze, gdy człowiek umiera samotnie, a rodzina zgłasza się później, licząc na spadek. – Zdarza się, że szukamy mu ubrania do trumny, żeby przynajmniej pochować go godnie, wzywamy księdza, by odprawił pogrzeb, i jesteśmy jedynymi osobami, które go żegnają – mówi Małgorzata Żłobińska z Opola. Przyjemniejszą działką pomocy społecznej są domy dziennego pobytu aktywizujące seniorów. Ludzie w nich odżywają, chodzą na obiady. Z czasem zaczynają bardziej o siebie dbać, rozwijać pasje. Dzięki projektom i środkom unijnym nowe możliwości otwierają się też w zakresie szkoleń dla bezrobotnych. Niektórzy najpierw nie wierzą w ich skuteczność, a potem dopytują o konkretne uprawnienia, bo widzą szansę na zatrudnienie.

Tragedie i radości

Ludzie, którzy zostają pracownikami socjalnymi z przypadku, szybko się wykruszają. Poświęca się w tej pracy czas prywatny i angażuje rodzinę. Pierwszy kontakt z danym środowiskiem bywa niebezpieczny i wtedy konieczna jest współpraca z policją, sądem, urzędami. – Czasem stajemy przed problemem załatwienia zakazu zbliżania się sprawcy przemocy albo znalezienia lokum dla matki z dzieckiem. Nieraz ofiara nie zgłasza przemocy policji lub odwołuje zeznania. To dramatyczne momenty, z którymi trzeba sobie jakoś radzić – przyznaje Katarzyna Fert, pracownik socjalny ds. przemocy. Kiedy pracowników socjalnych ogarnia zniechęcenie, czasem starczy mały sukces i człowiek odzyskuje siły. – Radości naszych podopiecznych są naszymi. Jeśli dowiadujemy się, że ktoś kończy studia, znajduje pracę, to to cieszy – słyszy się w opolskim ośrodku. – Rodziny hospicyjne, matki z chorymi dziećmi – one emanują optymizmem, cieszy je każda zjedzona łyżka zupy, że dziecko nie dostało duszności. Mają w sobie ogromną siłę, którą nam przekazują. A porażki trzeba przeanalizować i iść do przodu. – To trudna praca, ale nie wyobrażam sobie innej. To nie tylko relacje służbowe, ale więzi z człowiekiem. Zżywamy się z tymi, których prowadzimy, śledzimy ich losy, dzwonimy. Jeśli można, pozdrawiam panią Helenkę będącą obecnie w Prudniku – waszą wierną czytelniczkę – podsumowuje Małgorzata Jarosz.