Bajki babci Ali i ciepłe buciki

Agnieszka Gieroba; GN 48/2012 Lublin

publikacja 07.12.2012 07:00

– Oddam lwa na rok – powiedziała mała dziewczynka podczas akcyjnego koncertu 19 lat temu. Wtedy nikt nie przypuszczał, że mała lokalna akcja rozwinie się w wielką ogólnopolską zbiórkę darów dla dzieci.

To dobra okazja, by uczyć dzieci dzielić się z innymi Agnieszka Gieroba To dobra okazja, by uczyć dzieci dzielić się z innymi

To miała być jednorazowa akcja skierowana do konkretnych ludzi z lubelskiej Starówki. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że doczekam jubileuszu 20-lecia, będę patrzeć, jak dzieci, którym wtedy chcieliśmy pomóc, dorastają, zakładają rodziny i wciąż przychodzą do sztabu jako wolontariusze – mówi Ewa Dados, dziennikarka Radia Lublin i pomysłodawczyni akcji Pomóż Dzieciom Przetrwać Zimę. – Żeby młodzi wolontariusze, którzy dziś dołączają się do nas, zrozumieli, na czym to wszystko polega, zawsze proszę ich, by zapoznali się z historią akcji.

Radiowa dobranocka

Zaczęło się od wieczornego „Jaśka”, czyli dobranocki dla dzieci nadawanej w Radio Lublin. Do programu Ewa Dados zapraszała dzieci. Tym razem były to maluchy ze Starówki. Po audycji podszedł do dziennikarki 10-letni Przemek i zapytał: „Ciociu, czy nie załatwiłaby mi ciocia jakiejś pracy”. – To był dla mnie szok. Chłopak nie prosił o pieniądze czy jedzenie, ale o pracę. Zaczęłam z nim rozmawiać. Okazało się, że rodzina żyje w biedzie. Mama i tato nie mają pracy, a w domu jest młodsze rodzeństwo. Wybrałam się odwiedzić tę rodzinę. Z każdego kąta wyglądała bieda. Przemek kołysał w wózku młodszą siostrę, a tata wieszał właśnie wyprane pieluchy – mówi Ewa Dados. Był grudzień i zbliżały się święta. Poruszona widokiem dziennikarka poprosiła kolegów dziennikarzy o pomoc. – Zaczęliśmy przeglądać swoje szafy, żeby znaleźć rzeczy, które możemy oddać. Uświadomiliśmy sobie jednak, że takich dzieci jak Przemek jest dużo więcej i sami zwyczajnie nie damy rady. Ogłosiliśmy więc na antenie akcję Pomóż Dzieciom Przetrwać Zimę – mówi.

Bez pieniędzy

Zasada była jedna – nie zbieramy pieniędzy. Dzieci nie zarabiają i nie potrzebują pieniędzy. Bardziej cieszą się z nowej zabawki, kurtki, kredek czy słodyczy. I o takie dary poproszono. – Każdy ma coś, czym może się podzielić. Jedni przynoszą ubranka, z których ich dzieci już wyrosły, inni zabawki, które w domu nie cieszą się już popularnością, jeszcze inni robią paczki żywnościowe. A jeśli ktoś nie ma nic takiego, dzieli się swoim czasem, deklaruje, że swoim samochodem może rozwieźć paczki do potrzebujących. Do akcji włączyły się różne firmy, które udostępniają magazyny, by tam można było składać dary, artyści, którzy dają koncerty za jakiś upominek dla dzieci, sportowcy rozgrywający mecze słodkich serc, czyli takie, za które płaci się słodyczami, i wiele innych osób i instytucji – wyjaśnia Ewa Dados. – Bo serce można poruszyć bez pieniędzy – podkreśla organizatorka akcji.

Tak jak było w przypadku małej dziewczynki, która ze swoim tatą zgłosiła się do Radia podczas pierwszej akcji. – Przyszedł zawstydzony pan z małą córeczką. Trudno było mu powiedzieć, o co chodzi. W końcu wykrztusił z siebie, że jest bez pracy, żonę ma w szpitalu, a córka nie ma butów na zimę. Akurat do Radia zadzwoniła jakaś pani ze sklepu z obuwiem, że może oddać kozaczki dla dziewczynki. Skierowałyśmy pana do tego sklepu, a dziewczynka na pocieszenie dostała kudłatego lwa, którego na rzecz akcji ofiarowała córka pani Ewy. Rok później na akcyjnym koncercie podeszła do mnie dziewczynka i zapytała: „Ciociu poznajesz mnie?”. Nie poznałam. Ona na to: „Te buciki mam od ciebie, a lwa oddam na rok innemu dziecku, bo ja już go nie potrzebuję”. Okazało się, że tata znalazł pracę, mama wyzdrowiała i teraz cała rodzina chce pomóc innemu dziecku – opowiada Ewa Dados.

Jaśkowa babcia

Dziś dzieci z tamtych akcji są dorosłe. Wciąż jednak przyjaźnią się z panią Ewą i mówią do niej „ciociu”. Wielu z nich zostało wolontariuszami akcji, zakłada sztaby w swoich miejscowościach, szkołach czy świetlicach i koordynuje zbiórkę darów. – To jest tak, że dobro wraca tędy lub tamtędy. Czasami wraca bezpośrednio do nas, czasami do naszych bliskich. Tu, w sztabie akcji, to widać, kiedy odbieramy listy z podziękowaniami za jakiś dar, a po pewnym czasie te osoby same ofiarują coś dla innych. Jak się na to patrzy z bliska, świat wydaje się piękniejszy – mówią wolontariusze. Tak było w przypadku pani Alicji Barton, nazywanej dziś „jaśkową babcią”. Po radiowej dobranocce, podczas której dzieci opowiadały o akcji, zgłosiła się do Ewy Dados starsza pani. Powiedziała, że żyje ze skromnej emerytury i nie może nic kupić na rzecz akcji, ale chętnie ofiaruje swój czas, jeśli się na coś przyda. Akurat w szpitalu leżała Justyna – dziewczynka, która często przychodziła do radiowego „Jaśka” – dziennikarka zaproponowała więc pani Ali, żeby poszła odwiedzić ją w szpitalu, może poczytała jej jakieś bajki. Pani Ala poszła.

Okazało się, że nie tylko Justynka, ale i inne dzieci na sali słuchały opowieści z zapartym tchem i nie mogły doczekać się kolejnej wizyty. Zaczęły nazywać ją babcią. Justyna wyzdrowiała, wróciła do domu, a pani Ala została w szpitalu, gdzie przychodzi do dziś czytać dzieciom bajki.

Uliczna zbiórka

Zaczęło się w Lublinie, ale dziś akcja prowadzona jest w wielu miastach Polski. W listopadzie zaczyna się zakładanie sztabów, czyli miejsc, do których można przynosić dary. Zawsze w pierwszą niedzielę Adwentu odbywa się uliczna zbiórka. Wtedy w różnych miejscach dyżurują przy samochodach oznaczonych słoneczkiem wolontariusze i czekają na dary przynoszone przez ludzi. – To jest punkt kulminacyjny. Akcja tego dnia wychodzi na ulice. W Lublinie już wszyscy o tym wiedzą. Przez 20 lat stało się to czymś normalnym. Choć na dworze zimno, to w sercach ciepło, bo ludzie się jednoczą. Nieraz doświadczamy wielkiej życzliwości. Kiedy samochód ze słoneczkiem stoi gdzieś na osiedlu, ludzie oprócz darów przynoszą wolontariuszom ciepłą herbatę czy kanapki. Tego dnia wszyscy stają się rodziną – mówi Ewa Dados.

Sztab może założyć każdy, kto zgłosi się do Radia Lublin, każdy też może zostać wolontariuszem i pomagać zarówno przy zbieraniu darów, jak i później przy ich segregacji i rozwożeniu, oraz zgłosić do sztabu rodzinę, która potrzebuje pomocy. – Dary do potrzebujących trafią przed Bożym Narodzeniem. Współpracujemy z ośrodkami pomocy społecznej, ośrodkami pomocy rodzinie, Caritas, parafiami, domami dziecka. To oni podają nam adresy rodzin, którym trzeba by pomóc – wyjaśnia Ewa Dados. Chwile dostarczenia paczki są najbardziej wzruszającymi momentami w całej akcji. – Pamiętam Huberta, jednego z wolontariuszy, który jeszcze w Wigilię był w sztabie. Zadzwoniła do nas wtedy jakaś starsza pani, by się pożalić, że dziś Wigilia, a ona nie ma nic w lodówce. Jest samotna i chora. Porozmawiałam z nią chwilę. Potem pomyślałam, że zostało nam trochę jedzenia i słodyczy, więc wyślę do niej Huberta z paczką. Pojechał. Kiedy pani otworzyła drzwi i zorientowała się, że to paczka dla niej, rozpłakała się i powiedziała tylko: „Jezus prawdziwie się narodził”. Hubert wrócił do radia głęboko poruszony. Chciałam wysłać go już do domu, by przygotowywał się do wieczerzy, a on mi na to, że jeszcze chwilę posiedzi, bo może komuś jeszcze trzeba dziś pokazać, że jest Boże Narodzenie – opowiada Ewa Dados.