To wciąga strasznie

Andrzej Kerner; GN 49/2012 Opole

publikacja 17.12.2012 07:00

- Nie mogłam pójść do rodziców, porozmawiać, poskarżyć się. I problemy mnie przerosły, bo przecież byłam małą dziewczynką - mówi Maja.

 W Zbicku mogą podjąć terapię mamy z dziećmi Andrzej Kerner W Zbicku mogą podjąć terapię mamy z dziećmi

Nie znam ludzi, którzy wzięli z ciekawości. Nie ma czegoś takiego. Nawet jak człowiek mówi, że bierze z ciekawości, to jak pójdzie na terapię, uzmysławia sobie, że mu czegoś brakowało – opowiada Maja, która szósty miesiąc jest na terapii w ośrodku Monar w Zbicku koło Opola. – Mamy teraz więcej młodych podopiecznych niż dawniej – mówi Roman Piniaś, kierownik ośrodka od 1989 roku. – Ale problem od lat jest zawsze ten sam. W sensie ludzkiej biedy nic się nie zmieniło, mimo że zmieniły się rodzaje narkotyków. Choć teraz młodzi są słabsi, tacy rozerwani, wyrzuceni na margines. Dawniej narkotyki robiono własnym sposobem, a teraz się kupuje. Więc potrzeba pieniędzy. Dlatego, żeby brać narkotyki, często kradną, wymuszają, nie spłacają kredytów, prostytuują się – tłumaczy Piniaś.

Miękkie i twarde

Co z rozróżnieniem między marihuaną a tzw. twardymi narkotykami? – Narkotyki miękkie zabijają miękko, a narkotyki twarde zabijają twardo. Taka jest różnica – mówi Roman Piniaś. Do izbickiego „Monaru” trafiają także uzależnieni od marihuany. – Oni nie są w stanie społecznie funkcjonować. Dłuższe branie powoduje taki rozpad struktury osobowości, że człowiek po prostu nie funkcjonuje. Może nie jest agresywny, ale myśli tylko o tym, jak zdobyć marihuanę i zapalić. To samo z amfetaminą – ona początkowo stymuluje, ale potem zaczyna się nałóg i człowiek psychicznie nie jest w stanie bez niej się obejść – mówi Piniaś.

Żeby mnie ktoś zauważył

– Pierwszy raz wzięłam narkotyk, jak miałam 13 lat, na dyskotece. Potem brałam okazjonalnie, aż w końcu poszłam w całkowitą ucieczkę w te narkotyki. W domu była patologia, na podwórku też. Brakowało mi ciepła, akceptacji, żeby mnie ktoś czasem zauważył. A jak brałam, to miałam to wszystko: czułam się lepsza, doceniona, zauważona. Widzę, że powielam schematy zachowań moich rodziców. Mój ojciec był alkoholikiem, a ja poszłam w narkotyki – opowiada Maja. – Na tym właśnie polega terapia, by dojść do tego, co się wydarzyło w życiu, że człowiek zaczął brać – mówi Krystyna Jasnosz, terapeutka. – Jak nauczę się zatrzymywać te schematy zachowań, to wiem, że nie będę brała. Ale jeszcze nie czuję się na tyle silna, żeby stąd wyjść – mówi Maja. Terapia trwa rok. Skuteczność wyleczeń szacuje się na 20 do 30 procent. Niektórzy powracają na terapię, mimo że przeszli cały jej cykl. Ci, którzy przerwali, mają karencję – nie mogą wrócić do ośrodka wcześniej niż za pół roku.

Jak w klasztorze

– Terapia to ciężka praca nad sobą. Trzeba zrezygnować z wielu przyzwyczajeń. Nauczyć się nowego, normalnego życia, radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Niestety, czasem jest ciężko, najchętniej bym wzięła, wyjechała stąd i wróciła do starego życia. Bo stare życie jest jednak łatwe – mówi Maja. – To właśnie jest paskudne. Jeśli choć raz weźmie się narkotyk, w mózgu utrwala się pamięć o tym, że to najszybszy sposób rozwiązania problemu. I kiedy pojawia się następny stres, problem, mózg o tym przypomina – mówi Krystyna Jasnosz. – Naprawdę trudno jest rzucić narkotyki. Przecież tutaj żyją prawie jak w klasztorze: abstynencja seksualna, narkotyczna, alkoholowa – dodaje. – Efekt terapii zależy od człowieka. Jeśli będzie się wewnętrznie bronił przed zmianą, to nic z terapii nie wyjdzie. Rolą terapeuty jest, żeby tego, który zmiany życia nie chce, jednak zmotywować. Dlatego ani terapia z nakazu sądowego, ani osób ubezwłasnowolnionych nie daje wielkich efektów – tłumaczy Roman Piniaś. – Pobyt dla nich tutaj to prawdziwa pokuta za grzechy, nie taka, jaką znamy najczęściej ze spowiedzi: dziesiątka Różańca i załatwione – mówi ks. Erwin Kuzaj, który od prawie 12 lat jest duszpasterzem ośrodka. Wiara – Zbicko to niezwykłe miejsce. Wiem, co mówię, bo pracuję tu 24. rok. Tylu ludzi tutaj się przemieniło i zaczęło swoje życie na nowo. Ile nawróceń dzięki księdzu. A na początku, gdy ksiądz przyjeżdżał. to ludzie jakby trochę się wstydzili, że są wierzący albo byli ministrantami. Teraz, kiedy przyjeżdża, to się kolejki do niego ustawiają – mówi Krystyna Jasnosz.

– Ta praca mnie wciągnęła – mówi ks. Kuzaj. Został duszpasterzem w Monarze, kiedy był wikariuszem w parafii Chrząstowice, na której terenie leży ośrodek. Choć obecnie jest proboszczem w Ochodzach, nadal pełni funkcję w Zbicku. – Zauważyłem, że ludzie, którzy tu się leczą, potrzebują pomocy duchowej. Pragną serdecznej, długiej rozmowy. Ja mam dla nich czas. Niekiedy wypłaczą się. Ich wiara została uśpiona przez to, że zaczęli brać. Niewierzący też chcą ze mną rozmawiać. Czuję się tu potrzebny. Wiem, że mam nie tylko odprawiać Mszę św., ale być dla nich świadkiem wiary – mówi ksiądz. W Zbicku bywa 2–3 razy w tygodniu, a czasem częściej, jeśli pojawia się pilna potrzeba. Jego staraniem powstała tu kaplica pw. św. Józefa. Przychodzą do niej nie tylko wierzący. Niektórzy piszą tam listy, czytają.

Tu bije ciepło

– W Zbicku jest dużo wsparcia, dużo nadziei. Byłam kiedyś w innym ośrodku, ale tam tak nie było. Brakowało zainteresowania ludźmi, pomocy w startowaniu w nowe życie. Kończyło się terapię i odchodziło. Nikt się tobą dalej nie interesował. A tu bije ciepło: od terapeutów, od ludzi, którzy tu są. Zawsze można liczyć na pomoc – mówi Maja. – Czy wierzę w ludzi, którzy tu przychodzą? Bez wiary, że przychodzący do nas może zmienić siebie, swoje życie, nie da się tu pracować. Mimo że 80 procentom przychodzących nie udaje się zerwać z narkotykami, my cieszymy się tymi 20 procentami – mówi Roman Piniaś.

Terapia z dzieckiem

W 1989 r. ośrodek Monaru w Zbicku był pierwszym w Polsce, w którym przyjmowano chorych na AIDS. To był okres, kiedy wirus HIV wzbudzał w Polsce paniczny strach. Mieszkańcy pikietowali przed mającymi powstać ośrodkami, wybijali w nich szyby. Nie udało się utworzyć ośrodków m.in. w Konstancinie, w Laskach. A w Zbicku tak. – Owszem, były niepokój i obawy mieszkańców okolicy, ale spotykaliśmy się z nimi, rozmawialiśmy z władzami, tłumaczyliśmy. Obyło się bez gwałtownych protestów – wspomina Krystyna Jasnosz. Teraz w spotkaniach, festynach i uroczystościach zbickiego Monaru sąsiedzi chętnie biorą udział i pomagają: przynoszą dary. – Czujemy się jak wśród swoich – cieszy się pani Krystyna. Obecnie ośrodek w Zbicku jest jednym z niewielu w Polsce, w którym mogą zamieszkać i podjąć terapię matki z dziećmi. Aktualnie jest pięć mam z dziećmi. – Byłam kiedyś w ośrodku bez dziecka. Kiedy wróciłam po terapii, zderzyłam się z tym, że nie umiem sobie z nim poradzić. Kiedy zdecydowałam się na kolejną terapię, powiedziałam, że pójdę tylko z dzieckiem. Wiem, że jest trudno. Ale dziewczyny nie wiedzą, że tu są naprawdę dobre warunki i ludzie, którzy rozumieją inne matki, znają problem od podszewki – mówi Maja. Co by poradziła młodym ludziom, których kuszą narkotyki? Patrzy na mnie trochę zdziwiona. – Żeby nie brali, bo to wciąga strasznie. A człowiek budzi się, jak jest za późno – mówi Maja.•