Autonomia czy jedność?

Elżbieta i Piotr Krzewińscy

publikacja 01.01.2013 07:00

A może i autonomia i jedność? Jak zrealizować taki wariant w praktyce?

Autonomia czy jedność? Henryk Przondziono/ Agencja GN Małżeństwo to nie kontrakt. To wspólne przedsięwzięcie.

Czwarta prelekcja II Ogólnopolskiego Kongresu Małżeństw w Świdnicy wygłoszona została przez Stanisława Sławińskiego, pedagoga, wykładowcę na Wydziale Nauk Pedagogicznych UKSW. Prelegent mówił o jedności i autonomii małżonków.

Na początku zwrócił uwagę na fakt, że żyjemy w narastającym zamęcie pojęć. Ze wszystkich stron docierają do nas rozmaite komunikaty. Każdy człowiek znajduje się w jakimś środowisku pojęciowym (używa się jakiś nazw, określeń, sformułowań), a są one coraz bardziej mętne i niejasne. Stają się dla nas coraz bardziej nieczytelne. Dotyczy to takich pojęć, jak: życie ludzkie, małżeństwo, rodzina, wychowanie. Ten zamęt nie jest do końca przypadkowy. Oferowane są nam pewne „propozycje” nowoczesnego podejścia do tych zagadnień. Natrętnie promowana nowoczesność kwestionuje najbardziej fundamentalne prawdy o człowieku. Wszystko razem tworzy swoistą kontr-wizję człowieczeństwa.

Tak rozumiane idee nowoczesności już dawno przestały być sprawą wąskich kręgów, żyjących na marginesie społeczeństwa. Zaczynają się rozprzestrzeniać, przez co ogarniają nas i dotyczą. Co więcej, przenikają nasze myślenie i postrzeganie. Dominują także w mediach, a media są przecież bardzo mocno obecne w naszym życiu. Zaczynają wchodzić także do ustawodawstwa. Konkretnym przykładem może być prawo do zawierania małżeństwa przez pary homoseksualne, istniejące w porządku prawnym niektórych krajów europejskich. Do niedawna było to nie do pomyślenia. Nie jesteśmy wyłączeni z tego procesu. Na przykład, gdy w rozmowie pojawia się pytanie o płeć nowonarodzonego dziecka, coraz częściej pada odpowiedź: „Jak dorośnie, samo zdecyduje!”

Prelegent wskazał, jak ważne jest, by bronić samych siebie przed tego rodzaju nowoczesnością, która nie tylko nas otacza, ale zaczyna przenikać nasze myślenie. Nie wolno nam ulec złudzeniu, że takie myślenie nas nie dotyczy. Naporowi fałszywych idei trzeba się przeciwstawiać, np. poprzez organizowanie tego rodzaju spotkań, jak Kongres Małżeństw.

Konsekwencją bałaganu myślowego, którego jesteśmy dzisiaj świadkami, jest m.in. problem przedstawiony w niniejszej prelekcji: Jak rozumieć jedność małżonków (małżeńskie „my”) w relacji do autonomii męża i żony (mojego „ja” i „ja” mojego współmałżonka)?

Należy zaznaczyć, że rozumienie zarówno tej jedności, jak i autonomii jest bardzo powierzchowne. Intuicyjne rozumienie jedności małżeńskiej podpowiada, że jest to ogólna zgodność poglądów i działań: to samo uważamy, tak samo działamy. Natomiast autonomia kojarzy nam się często z prawem do posiadania własnych przekonań, dokonywania własnych wyborów: ja uważam, mnie się podoba, moim zdaniem. Warto zdawać sobie sprawę, że tak pojęta jedność i autonomia łatwo wchodzą w konflikt. Ten konflikt - w sposób, którego małżonkowie sobie nie uświadamiają – często staje się początkiem czy przyczyną pewnego rozłamu między mężem a żoną. W momencie gdy autonomia weźmie w związku górę (współcześnie zdarza się to coraz częściej) efektem będzie rozwód i rozstanie. Pojawia się więc bardzo konkretny problem: jak połączyć budowanie jedności małżeńskiej z zachowaniem prawa do bycia sobą, do bycia „po swojemu”?

Żeby znaleźć dobrą odpowiedź na to pytanie, należy zgłębić sens pojęcia „jedność małżeńska”. Prelegent podkreślił, że nie polega ona na tym, że małżonkowie tak samo lub podobnie myślą, patrzą, że mają te same zainteresowania, że lubią tak samo wypoczywać, że w zbliżony sposób reagują na wydarzenia. W jedności małżeńskiej nie chodzi o to, by małżonkowie byli tacy sami czy jak najbardziej tacy sami. Gdy jednak małżonkowie tak rozumieją jedność, podejmują próby upodobnienia się do współmałżonka: ja chcę się upodobnić do współmałżonka, więc odsuwam na bok to, jaka/jaki jestem lub wymuszam za pomocą różnych środków, by współmałżonek upodobnił się do mnie, gdyż JA wiem, jak powinno być dobrze, a TY masz się dostosować. Takie działanie to droga donikąd. W taki sposób nie da się osiągnąć jedności małżeńskiej, gdyż nie da się żyć i funkcjonować, jeżeli człowiek nie jest sobą.

Owszem, zdarzają się małżeństwa, które próbują w ten sposób żyć i starają się znaleźć równowagę poprzez stosowanie tej zasady upodabniania się do siebie, i małżeństwa te nie kończą się rozwodem i rozstaniem małżonków. Ale sukces w budowaniu prawdziwej jedności małżeńskiej nie polega tylko na tym, że nie doszło do rozwodu! Trwałość małżeństwa nie oznacza, że małżonkowie żyją w jedności małżeńskiej. Ta trwałość związku jest ogromnie ważna i nie wolno jej lekceważyć, ale to jeszcze nie wystarczy, by uznać, że małżeństwo żyje w jedności. Można bowiem być razem i jednocześnie być od siebie daleko.

Jak więc budować tę jedność? Co pomaga w jej budowaniu? Można wskazać tu na kilka podstawowych i bardzo ważnych spraw:

  • sposób rozumienia małżeństwa – wprowadzenie jasności odnośnie do pojęć, których używamy;

  • akceptacja, dialog, wdzięczność, przebaczanie;

  • modlitwa.

Żyjemy w kulturze post-chrześcijańskiej. Zachód wyparł się swoich chrześcijańskich korzeni, udaje, że ich nie ma. Współczesny świat zachodni wydobywa, a nawet nobilituje swoiste pseudo-usakralnienie autonomii jednostki. W naszym świecie funkcjonuje pewien nowoczesny przesąd, że człowiekowi przysługuje niczym nie ograniczone prawo do życia według własnego widzi mi się, które w każdej chwili może się diametralnie zmienić. Pojawia się swoista zasada antropologiczna: „wszystko mogę, co mi się zachce”. Inaczej: „róbta, co chceta”. Na tym tle dokonuje się wiele przemian w świadomości społecznej, w tym m.in. demontuje się definicję małżeństwa, wywodzącą się z chrześcijaństwa. Przemiany w świadomości społecznej są niezwykle istotne, gdyż w ich wyniku i MY zaczynamy inaczej myśleć.

Można zauważyć bardzo spłycone, przypadkowe powody zawierania małżeństwa, np. chwilowe zauroczenie, chęć wyrwania się z domu rodzinnego, sytuacje przymusowe (ciąża przedmałżeńska, pozamałżeńska). Coraz rzadziej dzisiaj (dotyczy to także naszych dzieci) młodzi ludzie myślą o utworzeniu wspólnoty małżeńskiej na całe życie jako o swoim zadaniu, swoim zamiarze. Nierozerwalność małżeństwa stało się dla większości ludzi pojęciem pustym, archaizmem. Dzisiejszy świat interpretuje małżeństwo w kategorii swego rodzaju umowy, kontraktu o wymianie usług z obustronną korzyścią. My, osoby wierzące, też tak patrzymy, bo taki sposób patrzenia siedzi w nas głęboko. Nie jesteśmy z innego świata, więc nasiąkamy mentalnością, która nas otacza: małżeństwo ma się opłacać, mamy „prawo do szczęścia”. Jak nie wychodzi, jeśli małżeństwo się nie opłaca, nie tylko można, ale i trzeba wycofać się z tej umowy. Z takiego myślenia wypływa łatwość decyzji o rozwodzie i akceptacja otoczenia dla rozwodów dzieci, wnuków czy znajomych.

Bolesne jest to, że także środowiska katolickie nasiąknęły tą mentalnością, tak jakby przestały już obowiązywać słowa Jezusa o nierozerwalności małżeństwa. Te słowa: „co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” zostały w naszym myśleniu jakby unieważnione. Ta przemiana świadomości powoduje więc takie, a nie inne reakcje ludzi, chodzących do kościoła i modlących się, wobec zjawiska rozwodu. Lekkie i raczej instrumentalne podejście do małżeństwa, pojmowanie go w kategoriach umowy o wymianie wzajemnych, także seksualnych, usług to gleba, na której rodzą się rozwody i z której wyrastają dwa następne zjawiska: wolne związki (czyli wspólne mieszkanie bez ślubu) i single (czyli osoby programowo z nikim nie związane). Prelegent za singla nie uważa osoby, która wybrała drogę celibatu, życia w samotności. To ktoś, kto nie chce podejmować żadnych zobowiązań, ale „używa” drugiego człowieka np. w celu rozładowania swoich potrzeb seksualnych.

Omawiając moment pojawienia się kryzysu w małżeństwie prelegent wskazał, że każdy człowiek ma indywidualne słabości i braki, które stają się przyczyną tych kryzysów lub w bardzo istotny sposób przyczyniają się do ich powstania. W momencie, gdy ze strony współmałżonka doświadcza się kłopotów, trudności, gdy doświadcza się rozmaitych przykrości, moje „ja” łatwo może się zbuntować. Gdy te trudności i przykrości występują w sposób ciągły, mimo podejmowania ze strony jednego ze współmałżonków prób negocjacji, porozumienia, uzgodnienia pewnych przykrych rzeczy, by one się nie powtarzały, wówczas odzywa się w danym współmałżonków opisana wyżej mentalność. Dochodzi się wówczas do wniosku, że saldo osobistych zysków i strat jest ujemne, tzn. że małżeństwo się nie opłaca. Jest kiepską inwestycją.

To z tego powodu to współczesne, zbyt powierzchowne i „prostackie” rozumienie małżeństwa jest bardzo często źródłem wewnętrznego kryzysu małżonków. Nie kryzysu małżeństwa, ale kryzysu, który pojawia się w niej lub w nim, lub równocześnie: w niej i w nim. Człowiek przeżywa w sobie konflikt: moje „ja” jest stratne z powodu naszego „my”. Im bardziej miałby być to opłacalny kontrakt, tym ostrzej rysuje się problem: „Czy warto to podtrzymywać? Czy mnie się to opłaca?”

W takiej sytuacji w sercu i w świadomości (często podświadomości) człowieka przeżywany jest konflikt pomiędzy pokrzywdzonym „ja” oraz „my”, które nie jest dość satysfakcjonujące. Bardzo niewiele wówczas potrzeba, by ten kryzys wewnętrzny w jednym współmałżonku lub w obojgu równocześnie przekształcił się w najpierw ukryty, a później jawny konflikt pomiędzy nimi, czyli w kryzys małżeński. Zaistnienie takiej sytuacji konfliktowej doprowadza do tego, że małżonkowie stają się dla siebie wrogami. Stają przeciwko sobie. Jedność małżeńska staje się zagrożeniem.

Tak więc ze sposobu pojmowania małżeństwa, jaki dzisiejszy świat wsącza nam wszystkim w głowy, rodzi się w konsekwencji ryzyko katastrofy małżeństwa.

Jak więc warto myśleć o małżeństwie, by sobie i innym pomagać w rozumieniu, o co chodzi w jedności małżeńskiej? Otóż warto wiedzieć, że jedność pary staje się tym bardziej rzeczywistością, a więc małżonkowie przeżywają ją realnie w swoim życiu, im większa jest ich świadomość, że małżeństwo jest ich wspólną wyprawą przez życie. Małżonkowie od momentu zawarcia małżeństwa we dwoje stanowią jedną drużynę. Mówił o tym Jezus: „a tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało” (Mt 19,6). Dwa ciała fizyczne stają się jednym ciałem, tworzą wspólnotę. Zwrot „jedno ciało” nie może być rozumiany w sensie fizycznym. Porównując: senat uczelni to jedno ciało kolegialne w instytucji, ale tworzy je wielu ludzi. Jednak to jeden senat jako „ciało” stanowi podmiot działań i decyzji. Tak samo małżeństwo: jest wspólnotą, jest „jednym ciałem”, które realnie istnieje, a w skład tego małżeństwa wchodzi dwoje ludzi: mąż i żona. Dlatego małżonkowie nadal są jedną wspólnotą, mimo że może dzielić ich wiele kilometrów. Ta wspólnota nie przestaje istnieć tylko dlatego, że np. mąż wyjechał w delegację.

Chodzi o pogłębione zrozumienie, że małżonkowie grają w swoim życiu jako jedna drużyna. Jako przykład podano grę w tenisa, w deblu. W jednej drużynie jest dwóch graczy. Warto podkreślić: albo cała drużyna wygrywa, albo (również cała) przegrywa. Z boiska grający schodzą razem: albo jako zwycięzcy, albo jako przegrani. W małżeństwie gra toczy się o nieporównanie wyższą stawkę!

Gdy chce się wygrać swoje małżeństwo, to nie można grać przeciwko sobie. Warto tę praktyczną wskazówkę przywoływać w momentach napięć i trudności: nie wolno grać przeciwko swojej żonie, nie wolno grać przeciwko swojemu mężowi! To nie jest twój przeciwnik! W małżeństwie stoi się po tej samej stronie „siatki” i gra się o to samo zwycięstwo. Nie można za najważniejsze uznawać więc tego, że on czy ona w danym momencie „zepsuli” 4 piłki. To małżeństwo jako drużyna przegrywa te 4 piłki.

Wszystkie zalety męża czy żony wzmacniają drużynę i budują siłę małżeństwa, przez co łatwiej jest osiągnąć sukces. Jeżeli żona coś szczególnie umie, np. wprowadza humor, dobrą atmosferę w rodzinie, to jest to siła małżeństwa. Jeżeli mąż w jakiś trudnych sytuacjach potrafi szybko znaleźć rozwiązanie problemu, to jest to siła małżeństwa. Jest to atut wspólny małżeństwa. Natomiast słabe strony, których w żadnym małżeństwie nie brakuje, nie muszą oznaczać słabości małżeństwa, gdy są pojmowane jako wspólne wyzwanie. Słabości współmałżonków nie muszą stanowić przeszkody w wygraniu małżeństwa. Ale to wymaga pewnej dojrzałości.

Dojrzałość polega na tym, że człowiek uznaje swoje ograniczenia. Zdaje on sobie sprawę ze swoich możliwości: co może zrobić, a co go przerasta i, nie rezygnując z pracy nad sobą, dostosowuje do swoich ograniczeń cele, a także sposoby ich realizacji. W małżeństwie dojrzałość osobowa bierze pod uwagę zdolności i ograniczenia nie tylko swoje, ale i współmałżonka. Trzeba brać także pod uwagę oczekiwania drugiej strony: nie tylko co może i czego nie może, ale także, czego by chciał lub chciała.

Prelegent wskazał także, że często podczas życzeń ślubnych państwo młodzi (przeważnie mężczyźni) słyszą: To już koniec twojej wolności. To niby żartobliwy komentarz, ale ten sposób myślenia pokazuje, że autonomię człowieka utożsamia się z jego wolnością od zobowiązań. Tymczasem w przysiędze małżeńskiej zaciąga się pewne zobowiązania wobec osoby, z którą od tej pory będzie się szło przez życie. Dlatego takie płytkie rozumienie autonomii stoi w sprzeczności z budowaniem jedności małżeńskiej.

Żeby małżeństwo weszło na drogę budowania swojej jedności, małżonkowie muszą wyzwalać się od wpływu:

  • powierzchownych sądów o małżeństwie: że to jest kontrakt o wymianie usług (bo nie jest!)

  • teorii, przekonań, w których głosi się konieczność obrony infantylnie (niedojrzale, naiwnie) pojmowanej autonomii (niezależności).

Prelegent zauważył, że każdemu człowiekowi, niezależnie od wieku, potrzebne jest stopniowe dochodzenie do tej prawdy, że prawdziwa samorealizacja polega na odejściu od egocentrycznego spojrzenia na siebie i drugiego człowieka, od bycia dla siebie do bycia dla innych. Do bycia dla innych trzeba dojrzewać i nie oznacza to wcale ograniczania własnej autonomii. Autonomia polega bowiem na zachowaniu wewnętrznej wolności do działania pod wpływem rozumu i sumienia (patrz: prelekcja Jacka Pulikowskiego). W małżeństwie małżonkowie też mają działać pod wpływem rozumu i sumienia i nikt i nic nie może narzucić im działania wbrew rozumowi i sumieniu.

Samorealizacja w małżeństwie, czyli „ja” się realizuję w małżeństwie, polega na tym, że kolejne sytuacje w małżeństwie kształtowane są w taki sposób, żeby być bardziej dla tej drugiej osoby niż dla siebie. Przestając być dla siebie, staję się w pełni „ja”. W tej perspektywie nie ma żadnej kolizji autonomii męża czy żony z jednością małżeństwa. Ale do tego potrzebne jest właściwe rozumienie autonomii i jedności w małżeństwie. Należy wielokrotnie przypominać, że bycie w jedności z innymi stanowi wielką, ale nie zawsze w pełni uświadomioną potrzebę każdego człowieka. Człowiek potrzebuje bycia w jedności z drugim człowiekiem i niemożność bycia w jedności z innymi jest wielkim cierpieniem serca ludzkiego. Człowiek w naturalny sposób uczestniczy w różnych wspólnotach, w ramach których doświadcza jedności w formach i wymiarach właściwych dla danej wspólnoty. Wspólnota małżeńska zajmuje wśród tych wspólnot miejsce szczególne. Dzięki niej i w niej człowiek może przeżywać doświadczenie bardzo głębokiej jedności z drugim człowiekiem. Gdy małżeństwo osiąga taką jedność, tym samym osiągnięta zostaje dojrzałość w samorealizacji indywidualnego „ja” każdego z małżonków. Pan Stanisław Sławiński pięknie powiedział, że: „ja” w pełni staję się „ja” wtedy, kiedy w pełni przeżywam „my” i dzięki temu, że w pełni przeżywam „my”.

Budowanie prawdziwej jedności małżeńskiej nie polega na sztucznym upodabnianiu się do drugiego. Nie polega także, co warto podkreślić, na milczącym cierpieniu z powodu tego, że drugi człowiek jest inny: inaczej myśli, inaczej czuje, w inny sposób wyraża swoje emocje. Ważne więc, by w małżeństwie nie być takim samym, ani nie cierpieć, że jest się innym.

Na drodze do jedności małżeńskiej pojawia się wysiłek akceptowania inności drugiego takim, jakim jest. To nie jest łatwe, a w małżeństwie nie jest łatwe szczególnie, bo w tym związku ludzie są bardzo blisko, a wtedy się bardzo dużo widzi. To najczęściej wystawia małżonków na próbę wzajemnej wyrozumiałości. W małżeństwie nawet drobiazgi mogą być trudne do zniesienia, bo w sytuacji bliskości, jaka jest w małżeństwie, zatraca się poczucie perspektywy i proporcji. Powoduje to, że rzeczy drobne stają się groźne i urastają w oczach małżonków do wielkich rozmiarów. Będąc tak bardzo blisko siebie nie widzi się całości perspektywy, co sprawia, że szczegóły i drobiazgi potrafią wiele przysłonić.

Warto podkreślić, że trudność w akceptacji innych bardzo często ma swoje źródło w trudności z akceptacją samego siebie. Ludzie często nie uświadamiają sobie wymiaru nie akceptowania swojego „ja”, a ten brak akceptacji rzutuje także na relację małżeńską i na gotowość akceptowania inności żony czy męża. W małżeństwie chodzi przy tym nie tylko o zaakceptowanie inności, która wprost wiąże się z różnicą płci. Inność wynika z wielu źródeł, m.in. z tego, że małżonkowie pochodzą z różnych domów, z innych tradycji czy kultur, innych rejonów Polski. Czasami ta różnica inności środowisk pochodzenia sprawia małżonkom więcej problemów niż różnice spowodowane innością natury męskiej i kobiecej. Warto uświadomić sobie, na czym mogą polegać trudności we wzajemnej akceptacji małżonków, bo wiedza ta ułatwia rozwiązywanie problemów. Szczególnie przydać się może zwłaszcza rodzicom małżonków, by pomogli oni zrozumieć młodym, skąd biorą się źródła ich problemów małżeńskich.

Małżonkowie mogą sobie nawzajem bardzo pomóc uruchamiając mechanizm sprzężenia zwrotnego: osoba, która jest akceptowana przez kogoś, łatwiej akceptuje siebie. Jeżeli zaś łatwiej akceptuje siebie, tym samym łatwiej jej jest zaakceptować drugiego człowieka. Niezależnie więc od tego, kto będzie pierwszą osobą w małżeństwie, która „poczęstuje” drugą stronę taką wyraźną akceptacją, pomoże ona w ten sposób współmałżonkowi w przezwyciężaniu trudności w akceptacji własnego „ja”, a także w akceptacji drugiej strony. Prelegent podał praktyczną wskazówkę, dotyczącą budowania jedności małżeńskiej: niezależnie od trudności drugą osobę trzeba bezwarunkowo akceptować. I to, jak mówił Mieczysław Guzewicz (prelekcja), nie jest do rozumienia, ale do praktykowania. Ta wskazówka nie jest łatwa w stosowaniu, ale im bardziej będziemy w sobie umacniać tę akceptację współmałżonka, tym bardziej otworzymy sobie szersze przejście do lepszej przyszłości naszego małżeństwa.

Trzeba jednak podkreślić, by nie było nieporozumień, że akceptacja drugiego nie polega na tym, by ulegać każdej zachciance współmałżonka. Nie oznacza też rezygnowania z wypowiadania przed drugim swoich oczekiwań czy ocen. Ta akceptacja nie polega też na tym, że drugiemu człowiekowi nie stawia się żadnych ograniczeń. Akceptacja drugiego oznacza czytelny dla niego znak, że się szanuje jego autonomię.

Dialog kojarzy nam się jako alternatywa dla rozwiązań siłowych. Jednak nie każda rozmowa jest dialogiem. Dialog to rozmowa, która łączy, zbliża ludzi w sferze intelektualnej, emocjonalnej, bądź w sferze współdziałania. Dialog stanowi bardzo ważny warunek wspólnego dojrzewania małżonków do jedności.

To, czy rozmowa stała się dialogiem, a więc zaczęła zbliżać współmałżonków, zależy od kilku czynników. Rozmowa wtedy staje się dialogiem, gdy osoby, które rozmawiają, stają przed sobą w prawdzie.

Stanąć w prawdzie to:

  • zauważyć, że rozmawia się z kimś, kto nie jest przeciwnikiem (oznacza to szacunek dla żony, dla męża, czyli dla osoby, z którą się rozmawia; brak poszanowania fałszuje całą rzeczywistość kontaktu)

  • rozmawiać z prawdziwej pozycji (pilnować się, by nie być prokuratorem, sędzią, przełożonym, podwładnym w stosunku do swego męża czy żony; podczas rozmowy trzeba być osobą najbliższą, z którą się idzie przez życie. Przyjmowanie innych ról bardzo często uniemożliwia dialog)

  • być szczerym (prawda słów jest podstawą zaufania, a zaufanie jest jednym z wymiarów więzi)

  • rozmawiać prawdziwie, czyli słuchać i mówić o rzeczach ważnych.

Budowanie codziennego życia bez dialogu jest przeogromnie trudne. W tym sensie dialog stanowi klucz do dobrego budowania codzienności.

Mąż i żona dają sobie na co dzień niezliczoną ilość różnego rodzaju usług, wzajemnych przysług, często tak oczywistych, że wydają się one czymś należnym. Traktujemy je jak powietrze i nie zauważamy ich. Tymczasem jest to wielki dar zwykłego wzajemnego wspierania się na drodze życia. Ten dar domaga się wdzięczności. Mądry człowiek wie, ile zawdzięcza i umie dziękować za codzienność – nie tylko od święta. Wdzięczność serca również istotnie buduje więź w małżeństwie.

Warto też wiedzieć i przyjąć, że w małżeńskim życiu nie da się uniknąć sytuacji, w której komuś sprawi się przykrość, wyrządzi szkodę czy ktoś poczuje się skrzywdzony, chociaż nie było powodu. Dlatego bez przebaczenia, jako pewnej życiowej zasady, trudno jest osiągnąć małżeńską jedność.

Prelegent podkreślił na koniec, że to, co powiedział, to pewne prawdy uniwersalne, które nie wymagają wiary w Boga, a jedynie pewnej dozy racjonalnego namysłu. Jednak ludzie wierzący mogą w różnych sprawach prosić o pomoc z wysoka i jesteśmy wysłuchiwani. Katolickie małżeństwo jako sakrament jest w szczególny sposób zakorzenione w Bożej rzeczywistości. Dlatego w sprawach dotyczących małżeństwa szczególnie warto zwracać się o Bożą opiekę i pomoc. W intencji małżeństwa trzeba się po prostu modlić. Modlitwa za współmałżonka to szczególny obowiązek i przywilej, a wspólna modlitwa ma szczególną moc jednoczenia małżonków.