Cuda i anioły

Joanna Bątkiewicz-Brożek

GN 04/2013 |

publikacja 24.01.2013 00:15

– Wyszedłem na ulicę i wpadłem na dzieciaki wąchające klej – opowiada Sławek. „Daj mi coś”, błagały po kolei. Dał. Razem z Basią morze miłości. Kiedy sami prosili, też dostali… zdrowe dziecko. – To był cud wymodlony przez Jana Pawła II – mówi Basia.

Basia Kaczmarczyk-Wichary i Sławek Wichary z Zosią (po lewej)  i Weroniką Roman Koszowski Basia Kaczmarczyk-Wichary i Sławek Wichary z Zosią (po lewej) i Weroniką

Nie chcieli z Basią o sobie mówić. Naciskałam. – Wszystko, co robimy jest zwykłe, naturalne. Nie ma potrzeby się tym chwalić – tłumaczył mi długo Sławek Wichary. Sławka i Basię poznałam na kolędowaniu u przyjaciół. Blisko 40 osób w napięciu czekało na przyjazd… „Aniołów”. Basia, figielki w oczach, zadbana, o pięknym głosie. Czuliśmy wibracje nieba, kiedy śpiewała. Sławek z pełnym dobra uśmiechem. I córeczki: Weronika i Zosia. „Anioły” – niebiańska ksywa jak lustro odbija ich życie. Klej i cuda Poznali się jako wolontariusze w Domu Aniołów Stróżów na katowickim Załężu. Ona psycholog, on po pedagogice. Zakochali się w sobie. I pomaganiu.

Był rok 1993. Na katowickim Załężu dzieci pałętały się po ulicach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.