Boży PESEL

ks. Wojciech Parfianowicz; GN 13/2013 Koszalin

publikacja 06.04.2013 08:10

Ta chwila zmieniła nasze życie na zawsze. Nie można już przestać być dzieckiem Bożym, co nie znaczy, że nie trzeba się nim ciągle stawać.

 Od lewej: Agnieszka Kowal, Dorota Rejch, Małgorzata Suszko. Czasami to one muszą ochrzcić dziecko ks. Wojciech Parfianowicz Od lewej: Agnieszka Kowal, Dorota Rejch, Małgorzata Suszko. Czasami to one muszą ochrzcić dziecko

Każdy z nas ma te swoje jedenaście cyfr, w których ukryta jest m.in. data urodzenia. Wraz z nimi figurujemy w ewidencji ludności. PESEL będzie z nami do końca naszych dni, więc warto znać go na pamięć, bo to znacznie ułatwia życie, jako obywatela. Również w momencie chrztu wpisywani jesteśmy do „ewidencji”. Stajemy się członkami Kościoła, czyli „współobywatelami świętych i domownikami Boga” (Ef 2,19). Otrzymujemy wtedy „niezatarte znamię”, swego rodzaju Boży PESEL. Nie zawsze dobrze go znamy, nie tylko dlatego, że nie pamiętamy daty chrztu, ale również dlatego, że zapominamy, do czego zostaliśmy „zapisani”. Czasami chrzest odbywa się w niezwykłych okolicznościach. Takie sytuacje mogą nas wiele nauczyć.

Wcześniej niż zwykle

Mały Adaś urodził się z dużym wyprzedzeniem, dlatego trafił na dziecięcy OIOM, prosto do inkubatora. Gdy w pobliżu nie ma księdza, pielęgniarki biorą sprawy w swoje ręce. Tak było też z Adasiem. – Przy skrajnym wcześniactwie prawdopodobieństwo śmierci jest duże. Pytam się wtedy rodziców, czy chcą ochrzcić dziecko i czy wybrali dla niego imię. Potem biorę gazik, nasączam go wodą i wyciskam kilka kropel na dziecko w inkubatorze, wypowiadając formułę chrztu – tłumaczy Dorota Rejch, pielęgniarka z OIOM-u dziecięcego koszalińskiego Szpitala Wojewódzkiego. – Czasami dziecko umiera w momencie chrztu. Pamiętam dziewczynkę z poważną wadą serca. Był akurat ksiądz, więc on chrzcił. Dziecko umarło na rękach swojej mamy – opowiada inna pielęgniarka Agnieszka Kowal. – Oprócz normalnych zadań człowiek dostaje tu jeszcze tę niezwykłą możliwość. Nie wiem, czy to bardziej obowiązek, czy wyróżnienie. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale dla mnie to coś metafizycznego – wyznaje Małgorzata Suszko, również pielęgniarka.

Po co ten pośpiech? Czy gra jest rzeczywiście warta świeczki? – Nie znamy wszystkich dróg Bożych. Pan Bóg może zbawić każdego, ale normalną drogą do Niego jest chrzest. Dlatego walczymy o to, żeby dzieci w niebezpieczeństwie śmierci przyjęły choćby tzw. chrzest z wody – mówi ks. prof. Janusz Bujak, wykładowca teologii dogmatycznej w WSD. Trzeba unikać podejścia magicznego, ale stan łaski czyni człowieka bardziej podatnym na Boże działanie. – Chrzest to moment, w którym Duch Święty zstępuje na człowieka i dotyka jego duszy i ciała. Modlimy się o wszystkie dary Ducha Świętego dla tego dziecka, a więc także o dar zdrowia. Dziecko ochrzczone jest bardziej otwarte także na tę łaskę – tłumaczy ks. prof. Bujak. Dlatego nie warto odkładać chrztu w nieskończoność, także wtedy, kiedy dziecko rozwija się normalnie. – Od momentu chrztu w tym małym człowieku zaczyna się życie z Bogiem. To prawda, że niewiele z tego rozumie, ale jednak łaska w nim działa – wyjaśnia ks. dr Jacek Lewiński, wykładowca liturgiki w WSD.

Później niż zwykle

Patryk Bierski przyjął chrzest w wieku 34 lat. Stało się to w katedrze w Wielką Sobotę 2012 roku. Wiadomo, neofita patrzy na świat trochę przez różowe okulary, ale podejście Patryka do samego chrztu, do wiary i Kościoła może być nieco odświeżające dla tych, którzy zostali ochrzczeni jako małe dzieci. – Kiedyś wszystko w jakikolwiek sposób związane z Bogiem i Kościołem to było dla mnie dziadostwo – opowiada Patryk. – Ale gdy było mi ciężko, zastanawiałem się, czy Bóg mógłby mnie usłyszeć. Wtedy pojawiła się przyjaciółka, które wiele mi wyjaśniła. Powiedziała, że Bóg mnie słucha. Zacząłem zachodzić do kościoła. Pewnego dnia coś bardzo mnie ciągnęło i poszedłem do katedry. Była akurat modlitwa o uzdrowienie. Ksiądz powiedział, żeby podejść po błogosławieństwo do Najświętszego Sakramentu. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem – wspomina. Po pewnym czasie Patryk poprosił o chrzest. – Byłem bardzo niecierpliwy, chciałem, żeby to było już. Ksiądz nawet mnie raz „ochrzanił” – opowiada z uśmiechem. Zanim doszło do chrztu, Patryk przeszedł okres przygotowawczy. Były spotkania, katechezy, rekolekcje. Musiał trochę powalczyć, ale, jak sam mówi: – Albo czegoś chcesz trochę, albo naprawdę. – Każdy przypadek jest zupełnie inny, ale to musi trwać przynajmniej pół roku – mówi ks. Dawid Hamrol z katedry, odpowiedzialny za prowadzenie Patryka.

Podobnie sprawę widzi s. Flawia Szmeichel, urszulanka ze Słupska, która od 30 lat zajmuje się przygotowaniem dorosłych do chrztu. Nie ma dokładnych danych, ale spod ręki s. Flawii wyszło prawie 500 katechumenów, nie tylko z naszej diecezji. – Na początku to byli głównie wojskowi, milicjanci czy partyjni. Dzisiaj najczęściej ludzie z rodzin Świadków Jehowy czy zaniedbanych religijnie chrześcijan – mówi s. Flawia. – Pierwszy to był taki oficer. Powiedział, że ma miesiąc urlopu. Przychodził dwa razy dziennie po trzy godziny. Pilnie się uczył. Potem przedłużył ten urlop, bo chciał się nauczyć jeszcze więcej. Był okres, że przychodzili przez pół roku po pięć razy w tygodniu. Przed Bożym Narodzeniem przygotowywałam pewną parę. 28-letni mężczyzna solidnie przychodził prawie przez rok: dwa razy w tygodniu po godzinie – opowiada siostra. Po długim przygotowaniu Patryk stanął przed problemem wyboru chrzestnych. – Nikt nie chciał się zgodzić. W końcu ks. Dawid zadzwonił i powiedział, że ma kogoś odpowiedniego.

Mirka i Anetkę poznałem dopiero na próbie generalnej przed chrztem. To Bóg mi ich przysłał. Mam w nich wielkie wsparcie. Mirek ciągle kładzie mi coś do głowy, często się go radzę – opowiada Patryk. – Dostaje nieraz ode mnie takie kuksańce, że się potem nie odzywa przez trzy dni – wtrąca z uśmiechem Mirek Filiczkowski, chrzestny Patryka. – Kiedyś myślałem, że takim chrzestnym może być ktokolwiek, ale mieć rodzica chrzestnego, który nie będzie mógł poprowadzić w wierze, to chyba ciężka sprawa – przyznaje Patryk. Po roku od swojego chrztu Patryk wciąż pewny jest kilku rzeczy. – Jak ktoś mi mówi, że Boga nie ma, to jest po prostu matołem. Ja już na drugi dzień po chrzcie miałem takie silne poczucie, że nie jestem sam. Wszystko mnie fascynuje w Kościele; ludzie się modlą, wielbią Boga, dzieją się cuda, z każdej Mszy św. z czymś się wychodzi. Próby są zawsze, codziennie. Pełna ochrona jest wtedy, gdy jest pełne zaufanie. Człowiek sobie myśli, że może zaufać tylko trochę. Albo się wierzy w Boga całkiem, albo wcale – mówi Patryk, chrześcijanin od roku.

Gdy grozi śmierć

Ks. Piotr Subocz, kapelan szpitali w Koszalinie
– Pielęgniarki doskonale wiedzą, jak ochrzcić dziecko w niebezpieczeństwie śmierci. Wszystko dokładnie odnotowują w specjalnym zeszycie i dają odpowiednie zaświadczenie rodzicom. Jeśli dziecko przeżyje, to w odpowiednim czasie w parafii robi się tzw. dopełnienie, czyli obrzędy wyjaśniające. W roku 2012 takich chrztów w koszalińskim Szpitalu Wojewódzkim było ok. 30. W tym roku już 5.

Jest nadzieja
„Istotnie, wielkie miłosierdzie Boga, »który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni« (1Tm 2,4), i miłość Jezusa do dzieci, która kazała Mu powiedzieć: »Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im« (Mk 10,14), pozwalają nam mieć nadzieję, że istnieje jakaś droga zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu” (n. 101). Międzynarodowa Komisja Teologiczna, Nadzieja zbawienia dla dzieci, które umierają bez chrztu (19 I 2007)