To nie takie proste

ks. Wojciech Parfianowicz; GN 18/2013 Koszalin

publikacja 14.05.2013 09:00

Bezdomność. Dotyka nie tylko ludzi z marginesu. Wyjście z niej to coś więcej niż zdobycie własnego „M”.

Pan Kazimierz z dumą prezentuje świadectwo odbycia 1000 pielgrzymek na Górę Chełmską ks. Wojciech Parfianowicz Pan Kazimierz z dumą prezentuje świadectwo odbycia 1000 pielgrzymek na Górę Chełmską

Prezesa nie znajdujemy w biurze. Wraz z jedną z pracownic schroniska idziemy go szukać na terenie ośrodka. W księgowości też nie ma po nim śladu. W końcu otwierają się drzwi jednego z pokoi zamieszkałych przez podopiecznych. – Musiałem jednemu coś wytłumaczyć i podnieść go trochę na duchu – mówi Adam Sadłyk. Przed biurem stoi Piotr. Właśnie przyszedł. – Kiedy wreszcie do nas wrócisz, Piotrek? Ile jeszcze będziesz spał pod mostami czy w pustostanach? – pyta z uśmiechem prezes Sadłyk. – Dobrze mi. Wychodzę i wchodzę, kiedy chcę – odpowiada Piotr. Taka jest właśnie codzienność w schronisku Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta; nieustanna walka o tych, którym życie się trochę skomplikowało.

Okrutny los

Jak trafiają do schroniska? Różnie. Ale nie zawsze jest tak, że to alkoholicy, byli więźniowie czy życiowi nieudacznicy. Pan Kazimierz ma 62 lata. Jest po technikum i po dwóch latach studiów. Nigdy nie pił i bardzo kochał swoją żonę i córki. – Żona zachorowała na raka i trzeba było amputować jej nogę. Po roku przerzuciło się na płuca. Wszędzie szukałem pomocy, nawet w USA, bo tam miałem znajomego. Brałem i brałem pożyczki na leczenie, które trwało cztery lata, aż w końcu zadłużenie narosło do 200 tys. Żona zmarła na moich rękach, a ja wpadłem w dół. Przyszedł komornik i zajął mieszkanie. Przed eksmisją uratowałem parę rzeczy i oddałem córkom. Mieszkały w kawalerkach, więc poszedłem na stancję.

Dawałem radę przez parę lat, ale było ciężko. Usłyszałem o schronisku, więc przyszedłem i spędziłem tu trzy lata – opowiada. Pan Kazimierz dużo się modli. W schronisku to on często prowadził koronkę. Mówi, że Bóg bardzo mu pomaga. Związał się z Górą Chełmską, gdzie przez lata udzielał się przy pracach porządkowych. Odbył do sanktuarium aż 1000 pielgrzymek, za co otrzymał od sióstr specjalne podziękowanie. Dzisiaj jest chory na serce, ale jak mówi, bardzo szczęśliwy. – Opatrzność mnie zawsze prowadzi. Mam mieszkanie socjalne, zaledwie 29 metrów, ale swoich – mówi z uśmiechem.

Nie wystarczy dać

Inni mieszkańcy schroniska mają za sobą bardziej burzliwą przeszłość: alkohol, narkotyki, więzienie, rozbite związki, niechciane ciąże. Niełatwo im pomóc. – Ludzie mówią: niech się biorą do roboty. To nie jest zawsze tak, że nie chcą. Oni po prostu po latach bezdomności mają pewne deficyty, degenerują się, tracą podstawowe umiejętności – tłumaczy Adam Sadłyk. – W tym pomaganiu musi być jakaś logika. Bo co z tego, że mu pomożemy, jeśli on sobie nie da rady i wraca do tego, co było, i rana jest jeszcze głębsza, bo ma poczucie, że znowu mu się nie udało – zauważa prezes. Dlatego od 2011 roku w Towarzystwie Pomocy im. św. Brata Alberta działa projekt tzw. mieszkań treningowych.

– Mieliśmy taki przypadek, że dwóch panów dostało swoje mieszkania, ale bali się opuścić schronisko, bo przyzwyczaili się do tego, że nie muszą się troszczyć o utrzymanie. Zatracili umiejętność wnoszenia opłat, dbania o czystość itd. Stwierdziliśmy, że powinniśmy stworzyć ścieżkę dla osób chcących wyjść z bezdomności – wyjaśnia Adam Sadłyk. W tej chwili w Koszalinie działają dwa takie mieszkania. Dwa następne są remontowane. – Jeżeli ktoś korzysta z terapii, znajduje pracę i składa wniosek o mieszkanie, to warto mu pomóc. Zanim pójdą na swoje, w mieszkaniach treningowych przyzwyczajają się do samodzielności. Oczywiście cały czas są pod nadzorem. Nie możemy dopuścić, żeby takie mieszkanie się zadłużyło albo stało się meliną – zastrzega prezes Sadłyk.

kręte Proste

Zbyszek jest pierwszym, który opuszcza mieszkanie treningowe. Pod koniec kwietnia lub na początku maja ma dostać własny kąt. – Ojciec chlał, matka miała schizofrenię paranoidalną. Ja całe życie piłem. Z moją kobietą żyliśmy w tzw. wolnym związku. Mamy 18-letniego syna. Wyprowadziłem się z domu i w końcu dorosłem do terapii. Nie piłem już rok, kiedy zwolnili mnie z pracy. Nie miałem na stancję i wszystko mnie zaczęło przytłaczać. Nie chciałem wrócić do domu, więc poszedłem do schroniska. Bałem się, że jak będę miał problemy z płatnościami, to nie dam rady i wrócę do picia – opowiada.

Co mu dało mieszkanie treningowe? – Odskocznię, dystans, usamodzielnienie, chociaż zawsze starałem się być samodzielny. To takie preludium do wejścia w życie z rodziną. Co dzień czegoś nowego się uczę; normalnego życia, żeby powiedzieć dzień dobry, dziękuję itd. Chciałbym scalić moją rodzinę. Czy się ożenię? Na razie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Modlę się codziennie na kolanach, ale na pójście do kościoła też nie jestem jeszcze gotowy – przyznaje Zbyszek.

Daria i Stanisław mieszkają w pokoju obok tego samego mieszkania. Są po ślubie cywilnym, bo kościelnego wziąć nie mogą. Mają dziecko. Trudno spisać historię ich życia, choć jedno jest pewne: nie da się jej bardziej skomplikować. Stanisław przeszedł długą drogę. Dziś jest nawet opiekunem w schronisku i pomaga innym. Co daje mieszkanie treningowe? – Trzeba mieć jakieś dochody, żeby się utrzymać. To uczy systematyczności i tego, jak zaoszczędzić, żeby coś jeszcze zostało – mówi Stanisław. – Zacząłem trochę krzywo, bo nie mogę zawrzeć normalnego związku. Ale chcę normalnie żyć – dodaje.

Może czasami chciałoby się, żeby przemiana była idealna. Jednak mieszkanie treningowe to nie rekolekcje ignacjańskie. Nie jest tak, że wychodząc z bezdomności, człowiek staje się od razu aniołem, wzorowym katolikiem chodzącym co niedziela do kościoła, kochającym mężem i ojcem, przykładną matką. – Nie od razu da się wszystko wyprostować. Poza tym ludzie, którzy wypadli gdzieś poza nawias, mają też czasami skłonność do mnożenia sobie problemów. Zamiast prostować, to sobie dokładają. To, co oni robią, to czasem taka kręta prosta – mówi Eugeniusz Sendlewski z towarzystwa. Wychodzący na prostą pewnie nie stają się od razu świętymi. Jeśli jednak odkryją w sobie trochę bardziej człowieka, to już jest jakiś sukces.

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

Ważniejsze przyczyny bezdomności kategorii I

  • Wypędzenie z mieszkania przez rodzinę/współlokatorów – 19,3 proc.
  • Wymeldowanie (decyzja administracyjna) – 15 proc.
  • Pozostawienie mieszkania rodzinie z własnej inicjatywy – 11,5 proc.
  • Eksmisja – 11 proc.
  • Bezrobocie – 9,6 proc.
  • Zadłużenie – 5,2 proc.
  • Opuszczenie zakładu karnego – 3,2 proc.
  • Ucieczka przed przemocą w rodzinie – 2,1 proc.
  • Utrata noclegów w miejscu byłej pracy – 0,8 proc.
  • Konieczność opuszczenia domu dziecka na skutek pełnoletniości – 0,5 proc.

Dane na podstawie raportu GUS po Narodowym Spisie Powszechnym 2011

Kategorie bezdomności: I – bezdomni bez dachu nad głową – żyjący w przestrzeni publicznej bez schronienia: na dworcach, w altankach, na ulicy; II – bezdomni bez miejsca zamieszkania – bez stałego miejsca pobytu, którzy zgłaszają się do instytucji typu schroniska, domy pomocy społecznej, DSM