Francja w stanie wrzenia

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 28.05.2013 11:45

Ponad milion osób wyszło na ulice Paryża w niedzielę w obronie rodziny. „Le Figaro” dementuje doniesienia policji o rzekomych 150 tys. uczestników protestów.

Francja w stanie wrzenia ETIENNE LAURENT /PAP/EPA Potężne tłumy demonstrowały w Paryżu przeciw niszczeniu rodziny

Prefektura paryskiej policji uparcie podawała, iż w Manifie dla wszystkich, przeciw zmianie definicji małżeństwa oraz zalegalizowanemu przez Zgromadzenie Narodowe i prezydenta Hollande’a prawu do adopcji dzieci przez homoseksualistów, wzięło udział 150 tys. ludzi. Organizatorzy upierali się przy milionie. Dziennik „Le Figaro” ironizował: „nasza policja znowu gra w ciuciubabkę. Czyżby na zlecenie prezydenta zmniejszała cyfry?”.

Prawicowa gazeta nie dała za wygraną i kilka godzin po ukazaniu się wydania papierowego, na swoim portalu internetowym umieściła nagrania video z Manify. Co lepsze nagrania dziennikarze „Le Figaro” zdobyli z centrum dowodzenia bezpieczeństwa miasta. Tam w czasie całej Manify sztab ludzi śledził na ścianie ekranów, minuta po minucie, wydarzenia niedzielne. Migawki z pracy centrum pokazała francuska TF1 i dziennik telewizyjny France 2. Na monitorach za plecami jednego z dowodzących ochroną akcji widać było kadry z helikoptera. Kadry, które nie pojawiły się w żadnej relacji telewizyjnej…

Na jednym z nich widać Paryż z lotu ptaka. Helikopter śledzi wypełnione po brzegi ulice stolicy Francji. Od szerokiej Esplanade del Invalides, po Pola Marsowe, Place du Trocadero do Pół Elizejskich. Podobnie jak te naprawdę rozległe przestrzenie nad Sekwaną, tak i dochodzące do Łuku Triumfalnego 12 ulic, wypełnione są po brzegi. Trudno dostrzec choćby małą białą, pustą plamę na ulicy.

„To ma być 150 tys.?” – pyta „Le Figaro”. „Mimo, że według szacunków organizatorów Manifestacji na ulicach Paryża było ok. miliona ludzi, sądząc po tych tłumach, liczba ta mogła być znacznie większa!” – komentuje gazeta.  

Gorąco dopiero będzie

W gęstym kolorowym tłumie – zdecydowana większość manifestujących w obronie rodziny i dzieci to studenci i ludzie młodzi, co widać gołym okiem! – las transparentów ze zdjęciami dzieci: „Mamy prawo do mamy i taty”, albo: „Dość z gender w szkołach! Przestańcie gwałcić nasze dzieci!”. Są i tacy, którzy piszą: „12 raz wychodzę na ulice, by bronić rodziny. Myślisz, że się poddam?!”

Wśród manifestantów szli czołowi politycy francuskiej prawicy (UMP) i po raz pierwszy Front Narodowy (skrajna partia prawicowa, założona przez Jean-Marie Le Pen’a). Nie było jednak Figide Barjot, głównego motoru Manif od początku walk we Francji. Złożyła ona swoje oświadczenie dzień wcześniej w prasie i telewizji: „Otrzymuję groźby utraty życia. Nie pojawię się więc na ulicach, ale wy idźcie”. Barjot ma całodobową ochronę. Pogróżki muszą jednak się nasilać, bo wieczorem w niedzielę dodała: „Być może czas, by zakończyć manifestacje i walkę na ulicach?”. Jej krótkie wystąpienie spotkało się z oburzeniem Frontu Narodowego. Ale takich tłumów nie uda się zastraszyć.

Do tej pory prezydent Hollande wykazywał się niebywałą arogancją wobec protestujących przeciw prawu Taubira, czyli redefiniującemu małżeństwo na związek dwóch osób tej samej lub różnej płci. W rozmowach z przewodniczącym Episkopatu Francji, kard. Andre Vingt Trois ośmielił się nawet powiedzieć, że to on jest strażnikiem moralności w kraju Napoleona oraz, że „Kościół może mieć swoje zdanie, ale państwo nie będzie uginać się pod naporem kogokolwiek z zewnątrz”. Z zewnątrz?

Kłopot w tym, że Francuzi zaparli się. W ciągu pół roku pięciokrotnie w Paryżu ponad milion osób wyszło na ulice. – Jesteśmy zdeterminowani i mimo gróźb, wzruszania ramionami prezydenta i arogancji władz, będziemy walczyć do upadłego – mówią w rozmowach z reporterami „Le Figaro” manifestanci.

Co ciekawe, jak donoszą dzienniki, socjalistyczna partia PS zaczyna powoli wycofywać się z poparcia prawa Taubira. Segolene Royale, była partnerka Hollande’a i kandydatka na fotel prezydenta w 2007 r., jedna z czołowych twarzy PS, zarzeka się, że w swoim programie nigdy nie miała projektu zmiany definicji małżeństwa. „Manifestacje na ulicach trwają już bardzo długo. Widać, że społeczeństwo tego nie chce. Nie rozumiem uporu władz” – mówi w rozmowie z lewicowym dziennikiem „Le Monde”. Royale przyznaje, że w szeregach PS już powstały podziały, jeśli chodzi o nowe prawo. A już na pewno partia – „widząc to co dzieje się na ulicach” – będzie sprzeciwiać się próbom dopuszczenia par homoseksualistów do in vitro. Pod koniec 2012 r. taki projekt zgłosiła właśnie PS.

Prowokacja

W środę, a więc 29 maja, w Montpellier odbędzie pierwsze legalne zawarcie małżeństwa dwóch gejów w tamtejszym merostwie. Hollande zapowiada, że jeśli nie on sam, to przedstawiciel Pałacu Elizejskiego pojawi się na uroczystości. Prezydent idzie więc w zaparte. Próbowano zmusić do wyjazdu do Montpellier minister ds. rodziny Dominique Bertinotti. – Respektuję demokrację i prawo Republiki, ale na czymś takim mnie nie zobaczycie! – mówi.

Jak się okazuje, merowie zostali pozbawieni prawa do sprzeciwu sumienia. Mogą jednak, jeśli nie chcą udzielać ślubów gejom i lesbijkom, poprosić o to swoich pracowników. A co jeśli i ci nie zechcą? We francuskich merostwach może dojść do – delikatnie mówiąc – niecodziennych sytuacji. Generalnie atmosfera nad Sekwaną jest napięta. Arogancja Hollande’a na szczęście nie przysparza mu zwolenników, a wręcz przeciwnie. Jego poparcie spadło do 28 proc.! Nawet w najgorszym momencie Nicolas Sarkozy nie miał tak niskich notowań.