Drogie królewskie dziecko

Agata Puścikowska

GN 30/2013 |

Jeśli dziecko nie jest chciane, przestaje być traktowane jak człowiek.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Gdy piszę te słowa, Wielka Brytania i połowa świata podobno wstrzymują oddech. Bo oto pierwsze swoje dziecko rodzi księżna Katarzyna. Podobno towarzyszy jej mąż, książę William. A świat obserwuje doniesienia stacji telewizyjnych i czyta doniesienia portali internetowych. Dziecko królewskie podobno podnosi ciśnienie zarówno prostym Brytyjczykom, jak i koronowanym głowom: bo oto monarchia zachowa ciągłość.

A mały książę, bądź księżniczka, za czas jakiś założy koronę oraz zgarnie majątek, który opiewa na niebotyczne sumy. Drogie dziecko – można rzec – w przenośni i dosłownie. I oczywiście należy królewskiemu dziecku życzyć wszystkiego, co najlepsze: przede wszystkim miłości rodziców, pogodnego dzieciństwa, prawa do prywatności i zdrowia. A jego rodzicom, by się kochali coraz bardziej i potrafili stworzyć potomkowi dobry dom. Chociażby w pałacu… I jedno tylko w tej ogólnej radości pt. „baby royal” zastanawia, czy wręcz powoduje pewien dysonans poznawczy.

Otóż dziecko królewskie, oczekiwane przez rodziców i miliony Brytyjczyków, od początku było… dzieckiem. Nawet jeszcze wtedy, gdy para książęca starała się o nie. I rzecz jasna, książątko dzieckiem było od początku książęcej ciąży. „Wielka Brytania czeka na dziecko”. „Księżna Kate cieszy się z dziecka”, „Z powodu porannych nudności księżna Cambridge w obawie o dziecko trafiła do szpitala”, itd. Media angielskie, które przez prawie dziewięć miesięcy przeprowadzały relacje on line z brzucha księżnej Kate, pisały o królewskim potomku zawsze z pełnym szacunkiem, oddając (słusznie zresztą) kilkucentymetrowemu człowiekowi należną godność. Jednocześnie jednak, niemal na tych samych stronach, opisywały pozostałe dzieci, które nie miały szczęścia począć się w rodzinie królewskiej. A opisywały zgoła inaczej. Pół biedy, gdy dzieci były planowane. Wtedy zwykle miały jeszcze szansę być nazywane „dziećmi”.

Jeśli jednak konkretne dziecko nie tylko nie miało rodziców książąt, ale po prostu nie było chciane, jego ranga natychmiast malała. Stawało się „podludziem” – płodem w najlepszym wypadku, problemem niepełnoletniej matki czy też po prostu „prawem wyboru”. A jak wiadomo, z tego „prawa wyboru” brytyjskie matki korzystają w przerażającej liczbie. Straszne to czasy, gdy tylko „płód w koronie” to dziecko. Koronujmy więc, jak się da, wszystkie pozostałe, drogie (!) dzieci. Dopóki są.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.