Dwa zające do szczęścia

Wojciech Ostrowski; GN 31/2013 Płock

publikacja 07.08.2013 07:00

Małżeństwo z Warszawy po kilku latach spędzonych w Anglii znalazło cichą przystań w małej mazowieckiej wiosce.

Anna i Krzysztof Nowakowscy przeprowadzili się z Warszawy do spokojnej wioski pod Chorzelami Archiwum Anny i Krzysztofa Nowakowskich Anna i Krzysztof Nowakowscy przeprowadzili się z Warszawy do spokojnej wioski pod Chorzelami

Ile osób słyszało o miejscowości Zdziwój? Zapewne przytłaczającą większość z nich stanowią mieszkańcy sąsiednich wiosek. A przecież są aż dwa Zdziwóje – Stary i Nowy.

Dziwna nazwa. Zdziwój Stary brzmi trochę jak zdziwiony wuj stary. Co ciekawe, te dwie zagubione wśród pól i lasów na północnych krańcach Mazowsza, leżące tuż obok siebie wioski należą do różnych parafii: Zdziwój Stary do parafii pw. św. Rocha w Janowie, a Zdziwój Nowy do parafii pw. św. Jana Nepomucena w Duczyminie – obie w naszej diecezji. A żeby było jeszcze ciekawiej, mieszkańcy obu miejscowości mówią trochę innym językiem. Ale poza tym są to typowe mazowieckie wioski. Dlaczego więc to właśnie tu postanowili zamieszkać państwo Anna i Krzysztof Nowakowscy z Warszawy? Jak sami przyznają, urzekła ich atmosfera tej okolicy. Cenią też sobie skromność, wolność i różne inne niemodne i niepopularne dziś wartości.

Słowem i obrazem

Ania jest dziennikarką. Jej felietony są publikowane w jednym z lokalnych tygodników. Niebawem do księgarń trafi powieść Ani pt. „Dziunia”. Krzysztof jest fotografem. Kilka lat temu, podobnie jak wielu innych Polaków, z prozaicznych, ekonomicznych powodów wyjechali na Wyspy Brytyjskie. Nie odnieśli tam jednak, jak mówią, tzw. sukcesów, mierzonych zwykłą mieszczańską miarą. Udało im się za to wiele poznać i zwiedzić. To właśnie tam rozwinęła się fotograficzna pasja Krzysztofa, co zaowocowało wspaniałymi zdjęciami z niemal wszystkich najciekawszych miejsc Wielkiej Brytanii oraz licznymi publikacjami i nagrodami. Natomiast Ania napisała książkę dokumentalną pt. „Anglia dla Angoli”, dla której nie udało się jeszcze znaleźć wydawcy. Po kilku latach ciągła tęsknota, narastające poczucie obcości oraz wypadek, który wyeliminował Anię z rynku pracy, skłoniły państwa Nowakowskich do powrotu do kraju. I wtedy podjęli jeszcze jedną życiową decyzję: opuścili Warszawę, w której się urodzili i z którą byli związani całą pajęczyną życiowo-zawodowych nitek. Można powiedzieć, że w przypadku Ani było to prawdziwe salto, które wykonała, uciekając mimo wcześniejszych dziennikarskich sukcesów, jak mówi, od ludzi, rzeczy, spraw miałkich i głośnych.

Ucieczka na prowincję

Zamieszkali w kupionej wcześniej gliniano-drewnianej chatce w Zdziwóju Nowym. Trafili tam przez przypadek, bo wcześniej myśleli o kupnie działki w okolicy Suwałk. Dziwnym splotem okoliczności znaleźli się jednak pewnego wrześniowego dnia na wiejskim podwórku niedaleko Chorzel. Była tam studnia z żurawiem, na płocie siedział rudy kot, a dookoła złociły się jesienne brzozy. Ania popatrzyła i powiedziała po prostu: „Ja chcę tu kiedyś zamieszkać”. Nie sądziła jednak wtedy, że mogłaby w tej zagrodzie osiedlić się na stałe. To miała być tylko odskocznia od Warszawy. Ale seria tak zwanych przypadków zadecydowała, że stało się możliwe to, na co nic wcześniej nie wskazywało. A skoro niemożliwe staje się możliwe, to znaczy, że to może być miejsce, które można nazwać domem.

Dziś Ania przyznaje, że jest prawdziwą szczęściarą, bo jest dokładnie tu, gdzie jej dom, co poznaje po tym, że nie pragnie być w żadnym innym miejscu. Ani przez sekundę. Tak zaczęło się ich życie w miejscowości, jak twierdzi Krzysztof, tak małej, że nie jest ona nawet wioską – ot, po prostu kilka osób mieszkających w starych chałupach. Za to dookoła natura i piękno w czystej postaci. Najpiękniejszy jest maj, kiedy przychodzi pełnia wiosny i dzieje się tyle ważnych rzeczy, że nie ma czasu na tak błahe czynności jak błąkanie się po internecie. Za to można w absolutnym spokoju zajmować się sprawami tego świata. Obserwować. Słuchać. Wąchać.

– Na skraju lasu wyleguje się brzemienna sarna, obok leży kozioł, obserwując okolicę drobnymi ruchami rogatego łba. Para dudków za chwilę zdecyduje, czy osiedlić się u nas, czy w opuszczonym domu kilometr stąd. Samiec siada na wiśni i zaczyna swoje uhuhu. Bocianica wysiaduje nowe pokolenie, a bocian naprawia gniazdo uszkodzone przez wichurę. Z olszyny płynie śpiew wilgi, ozdobiony – jak prezent wstążką – zapachem kwitnącej czeremchy i bzu. Wszystko śpiewa, bzyczy, kumka, pachnie i krząta się, dlatego ja siedzę w ciszy i bezruchu – opowiada Ania. – A zimą, kiedy przychodzą mrozy, czerpię siły życiowe z wieczornych wypraw pod niebo. Czekam, aż ktoś do mnie przemówi. Odkąd pamiętam, zawsze na to czekałam. Na znak, że wszystko jest tak, jak powinno być.

Niewiele potrzeba

Takiemu kontemplowaniu świata i tego, co na nim, dzień po dniu, z minimalną ilością szumu dookoła sprzyjają ciche zajęcia państwa Nowakowskich – pisanie i fotografowanie. Krzysztof uważa, że prawdziwe piękno natury powinno być dostępne dla każdego, także dla tych, którzy nie mogą podróżować lub utknęli w mieście zbyt zajęci, aby podążać za wschodami i zachodami słońca. To dla nich właśnie przeznaczone są jego zdjęcia, na których autorowi z powodzeniem udaje się utrwalić niezwykłe chwile i szczególne miejsca. A drugiej strony nawet z pozoru banalne miejsca i wydarzenia na zdjęciach Krzysztofa doznają swoistej nobilitacji. Zostają niejako na nowo odkryte i wyglądają jakoś piękniej, szlachetniej, niezwyklej. Wiele z tych zdjęć zostało wykonanych w najbliższej okolicy. Czasem wystarczyło po prostu wyjść z domu.

Ale nie zawsze życie w Zdziwóju jest usłaną różami sielanką. Często, zwłaszcza zimą, staje się ono twardym zmaganiem z żywiołami. Prąd i bieżąca woda to jedyne wygody w zbudowanej z desek i gliny chacie, choć zdarzało się, że nawet i tych luksusów brakowało. Bywało, że w mroźną noc woda zamarzała w stojących w izbie beczkach. Albo kiedy w całej okolicy nie było prądu, a wichura co chwila kiwała całą chałupą, w jej mieszkańcach budziła się świadomość, że od żywiołu i ciemnej nocy dzieli ich tylko cienka i krucha warstwa gliny i starych desek. I poczucie ogólnej kruchości bytu.

Trzeba rozszalałego żywiołu, żeby ją poczuć aż do kości. A wtedy jest tak przejmująco oczywista. Czasem nawet przejście kilku kilometrów po chleb wśród obficie sypiącego śniegu staje się nie lada wyczynem. Bo to, że czasem bywa zimno albo głodno, wcale nie znaczy, że jest źle. Zdumiewające, jak mało potrzeba do przetrwania. A niewiele więcej do szczęścia. Wystarczą dwa marcowe zające, stadko sikorek, klangor żurawi i kępka przebiśniegów. A kiedy cienie stają się coraz dłuższe i zacznie się wczesna jesień, przyjdzie czas powolnego, pogodnego wytracania impetu i zamierania energii. Ale wtedy będą inne sprawy na głowie: zbieranie grzybów, cięcie drewna na zimę. I chwytanie każdej chwili, bo kto wie, ile ich jeszcze zostało.

TAGI: