Druhowi tablet niepotrzebny

Łukasz Czechyra; Posłaniec Warmiński 35/2013

publikacja 04.09.2013 07:00

Niektórzy lubią kino, inni luksusowe wycieczki, jeszcze inni wolą spędzać czas przed komputerem czy telewizorem... Ale im wygody niepotrzebne – umyć można się w rzece, spać w namiocie, a dla rozrywki – wywieźć gruz. Mniej więcej 150 tysięcy taczek...

Druhowi tablet niepotrzebny Zdjęcia Łukasz Czechyra /GN

Hufiec ZHP Orneta zorganizował w Osetniku zlot harcerski. Działa on od 1976 roku, a w 2006 pod swoje skrzydła wciągnął Lidzbark Warmiński, gdzie tamtejszy hufiec został rozwiązany. Obecnie ornecka grupa liczy około 240 osób, które podzielone są na 12 drużyn harcerskich, starszoharcerskich, zuchowych i wielopoziomowych. Działają na terenie gmin Orneta, Lidzbark Warmiński oraz Lubomino. W tej chwili hufiec jest w trakcie trwania kampanii „Bohater”, czyli zdobywa imię Powstańców Warszawskich.

– Realizujemy różne zadania, poczynając od patronackich – przekazujemy naszym podopiecznych wiedzę o powstaniu warszawskim. Nie wymagamy oczywiście od nich dokładnych liczb. Chcemy, żeby znali historię, podstawowe fakty. Przez cały rok drużyny organizowały różne spotkania i działania związane z poszerzaniem swojej wiedzy, ostatnio spotkaliśmy się z jednym z uczestników powstania, który starszym harcerzom opowiedział dokładnie, jak to wszystko wyglądało i co się w Warszawie działo. Przez cały rok każda drużyna, każda gromada i każdy członek zdobywali wiedzę na temat powstania warszawskiego i jego bohaterów. Nie rozważaliśmy tutaj kwestii politycznych czy militarnych w sensie, czy decyzja o wybuchu powstania była słuszna, czy też nie. Pokazujemy po prostu bohaterstwo walczących – tłumaczy harcmistrz Michał Ludkiewicz, komendant Hufca ZHP Orneta.

150 tysięcy taczek

Zlot harcerzy z orneckiego hufca po raz kolejny odbywa się w Osetniku, pierwszy w tym miejscu obóz harcerze założyli dwa lata temu. Wcześniej harcerze z Ornety, Lidzbarka Warmińskiego i Lubomina zloty organizowali, korzystając ze spotkania całej Chorągwi Warmińsko-Mazurskiej ZHP w Grunwaldzie. W końcu jednak przyszła decyzja o samodzielnych zlotach. Dlaczego akurat Osetnik? – W 2004 roku brakowało nam harcerzy starszych. Były zuchy, ale nie miał po prostu kto z nimi pracować. Stwierdziliśmy wówczas, że potrzeba nam jakiejś akcji, która przyciągnie do nas młodzież i starszych, w wieku 17–20 lat i pokaże im, że harcerstwo jest świetną sprawą.

Przypadkiem wtedy dowiedzieliśmy się o ruinach kościoła w Osetniku i postanowiliśmy przywrócić je do życia, pokazać je ludziom. Wcześniej wszystko było zarośnięte, nic nie było widać – opowiada hm. Ludkiewicz. Harcerze wzięli się więc do pracy – zaczęli załatwiać pozwolenia, wywozić gruz, wycinać krzaki, drzewa, oczyszczać teren, odsłaniać stare groby. Powoli ruiny zaczęły być widoczne. – Najlepsze w tym jest to, że dzieciom się chce, sami tutaj wracali, kiedy my już nie mieliśmy siły. Starsi chłopcy potrafili nawet w zimie sami tu przyjechać, nocować u gospodarzy i wywozić gruz. Ogółem z ruin wywieźliśmy 150 tysięcy taczek gruzu. Co roku zresztą staramy się w miarę możliwości utrzymać ten teren w porządku – wycinamy odrosty, pielimy, a podczas tegorocznego zlotu będziemy też zabezpieczać mury – mówi komendant Hufca ZHP Orneta.

Chwila skupienia

Zlot jest podzielony na kilka dni. Pierwszy dzień to wędrówka – harcerze przybywają do Osetnika, kolejny dzień to dzień służby – czas sprzątania ruin kościoła i cmentarza, a także czas na dokończenie budowy miejsca zlotu. Trzeci dzień to warsztaty tematyczne z wojskiem i służbami, które pokazują młodym ludziom, na czym polega m.in. terenoznawstwo czy survival. Kolejny dzień to rozgrywki sportowe połączone z dniem VIP-a – wtedy to do harcerzy przyjeżdżają rodzice, goście, ludzie, którzy pomagają hufcowi przez cały rok. Niezależnie od tematyki dnia, każdy obozowy dzień wygląda podobnie – zaczyna się od pobudki o 7 rano, po której następuje poranna zaprawa. Potem harcerze mają czas na umycie się w rzece, zjedzenie śniadania, przygotowanie namiotów i założenie mundurów, bowiem o 9.30 ma miejsce apel mundurowy. Potem jest blok zajęć z przerwą obiadową, a po kolacji zajęcia wieczorne do godz. 22–23. Jeśli są jakieś gry nocne, to dzieci potrafią i do 2 w nocy przemierzać teren i świetnie się bawić.

– Staramy się dać im wszystkiego po trochu – ze strony harcerskiej, ale też i sportowej, kulturalnej, a także duchowej. Zależy nam na tym, żeby poznali typowe harcerstwo – spanie w namiocie, kąpanie się w rzece, jedzenie z kociołka, wartowanie. Nie mamy tu prądu, wody bieżącej czy pryszniców, zamiast WC jest wykopana latryna. Nie ma gdzie naładować telefonu. Chcemy pokazać dawne, prawdziwe oblicze harcerstwa – dobrą zabawę z przyjaciółmi bez tabletów, Facebooka i tysiąca niepotrzebnych rzeczy – mówi hm. Ludkiewicz. Trochę na uboczu obozu jest miejsce, gdzie stoi kaplica, krzyż i gotowy do rozmowy duszpasterz. – Trzeba być w harcerstwie, żeby poczuć ten klimat wspólnego spotkania i rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Trzeba z nimi być, bo wtedy jest okazja do rozmów. Prosiłem drużynowych, żeby przekazali harcerzom, że jest miejsce, gdzie można się pomodlić, spotkać ze słowem Bożym. I kiedy pół godziny przed pobudką przyszedłem odprawić Mszę św., zobaczyłem wypalone zapałki i świeczkę. Ktoś przyszedł, skorzystał, znalazł czas na chwilę skupienia, zadumy – mówi ks. Paweł Rzosiński, duszpasterz orneckich harcerzy.

Nauka odpowiedzialności

– Naszym największym osiągnięciem i jednocześnie największą przygodą jest to, że dzieci chcą tu wracać. Niektórym może się wydawać, że młodzież jest skomputeryzowana i w ogóle nie chce wychodzić z domu. U nas nie ma żadnego przymusu – kto nie chciał, nie musiał przyjeżdżać. Ale oni chcą. I w dodatku sami siebie nawzajem namawiają, starsi zachęcają młodszych, mówią, że taki zlot trzeba przeżyć. To świetna sprawa, dla nas, instruktorów, niesamowite jest, że nie musimy stać z wielkim transparentem, namawiać, prosić. Na obozie mamy około 120 osób z hufca, który liczy 240 osób. A pamiętajmy, że są wakacje, mnóstwo ludzi wyjechało z rodzicami. Dla nas największą nagrodą jest uśmiech dzieci. Kiedy wyjeżdżają, pytają, kiedy będzie następny zlot, widać, że im się chce – mówi hm. Michał Ludkiewicz. A trzeba przyznać, że szczególnie łatwo nie jest. Co prawda, instruktorzy rozbili namioty, przygotowali drewno i wodę, ale mnóstwo rzeczy harcerze musieli zrobić sami – żeby pograć w piłkę, trzeba było wytoczyć boisko, zbudować bramę, zadbać o wiele innych spraw.

– Tu nie jest jak w domu, że kiedy masz śmieci, to idziesz do kosza i je wyrzucasz. Tu nie ma kosza, trzeba go najpierw zrobić. Nie można sobie nalać wody, ile się chce, bo musi tej wody starczyć dla innych. Namiot też zawsze trzeba zamknąć, bo co zrobisz, jak wyjdziesz poza teren, a w tym czasie będzie padać? Dzieci uczą się wielkiej odpowiedzialności, indywidualnej i zbiorowej – mówi hm. Ludkiewicz i zaznacza, że młodzi uczestnicy zlotu nie narzekają, nawet jeśli są przyzwyczajeni do innych zachowań. – Idzie, rzuca papierek i nie zastanawia się nad tym. Ale jeśli to właśnie ona ma sprzątać i zbierać te papierki, to następnym razem przed rzuceniem go na ziemię się zastanowi – tłumaczy harcerz.