Anioł ogniska i anioł...

Urszula Rogólska; GN 41/2013 Bielsko-Biała

publikacja 19.10.2013 06:00

Tamte rzodkiewki i truskawki już im się śniły po nocach. Ale przy nich marzyli o własnym domu. Dziś mogliby spokojnie zbierać swoje ogrodowe maliny. Tyle że takie żniwa to dla nich za mało.

Habartowie w komplecie tuż po uroczystości Urszula Rogólska /GN Habartowie w komplecie tuż po uroczystości

Trzyletnia Marysia – trzecia z czwórki – wpada do domu prosto z ogrodu. Swoją malutką dłoń wkłada delikatnie w moją. A w małej rączce… czerwona malina. – Ooo, to ta ostatnia! – śmieją się Basia i Włodek Habartowie. – Ostatnia z tegorocznych! W końcu ją zerwała... Od rana wisiała na krzaku, ale czego się nie robi dla nowej cioci. Nie ma mowy o oddaniu jej Marysi. Wyczekująco patrzy mi w oczy, tak jak jej rodzeństwo – 7-letnia Zosia, 5-letni Kuba i 17-miesięczny Kacperek. Trzeba zjeść! Odwiedziny w domu Basi i Włodka Habartów, laureatów tegorocznej Nagrody św. Melchiora, przyznawanej cieszyńskim nauczycielom przez Stowarzyszenie „Dziedzictwo św. Jana Sarkandra”, to – na powitanie – bombardowanie miłością ze strony ich czwórki dzieci. Zosia i Jakub przynoszą herbatę, ciasto, ustawiają talerzyki; Marysia jest już w malinowym ogrodzie, a Kacperek kokietując uśmiechem, ucieka, nie dając się złapać nikomu.

A tu ten hamulec...

– Niełatwo jest być rodzicami czwórki dzieci, pracować, angażować się w życie społeczne i wspólnoty parafialnej, ale wiemy, że nie robimy tego tylko własnymi siłami. Odczytujemy to jako specjalne powołanie i błogosławieństwo – mówi Włodek. – A ta nagroda to dla nas bardziej mobilizacja niż nobilitacja. W przeddzień wręczenia „Melchiora” mieliśmy taką sytuację w domu, że najłatwiej byłoby się na siebie zdenerwować. A tu ten hamulec – nie, nie. Nie tędy droga do tej pełnej świętości – śmieją się oboje. Kiedy 1 września w cieszyńskim kościele św. Marii Magdaleny Habartowie otrzymali Nagrodę św. Melchiora, ks. prałat Henryk Satława powiedział w laudacji: – Nagrodę przyznano małżonkom za przykład wzorowego życia małżeńskiego, rodzinnego i chrześcijańskiego. Za nienaganną postawę moralną i krzewienie wartości ewangelicznych, służenie innym wsparciem i pomocą, otwartość na potrzeby drugiego człowieka. W ten sposób stowarzyszenie chce dowartościować to, co w dzisiejszych czasach najcenniejsze – rodzinę i małżeństwo.

Rzodkiewki i truskawki

O takim domu marzyli, kiedy jeszcze studiowali na AWF-ie w Katowicach. Basia pochodzi z Siemianowic, Włodek ze Skoczowa. Po studiach, przez trzy lata dzieliła ich ta odległość – Włodek pracował w Cieszynie, w II LO im. M. Kopernika, Basia w Chorzowie, gdzie dodatkowo kończyła szkołę muzyczną. – Jeszcze w czasie studiów, w wakacje, jeździliśmy za granicę – opowiadają. Pracowaliśmy po 14 godzin: zbieraliśmy rzodkiewki i truskawki, żeby zapracować na dom. To była łaska Pana Boga, bo nie każdy mógł wyjechać i wytrzymać taką pracę. Dziś ten dom jest otwarty dla wszystkich. Tu każdy może czuć się jak wyczekiwany gość. Niedługo po tym, kiedy się pobrali –11 lat temu – także Basia dostała propozycję pracy w „Koperze”. – Mieliśmy wątpliwości, czy to dobry pomysł: w domu razem, w pracy razem – i to ucząc tego samego przedmiotu – WF-u. Ale z perspektywy czasu widzimy, że to największe błogosławieństwo dla nas – mówią. – Dyrekcja jest nam bardzo życzliwa. Dzieci nigdy nie są same, a kiedy któreś z nich choruje, możemy zastępować się w pracy.

Ich druga miłość

Praca zawodowa to ich druga miłość – zaraz po rodzinie. Oni sami mówią, że „tylko normalnie pracują”. Normalnie, czyli z pasją. Są trenerami m.in. narciarstwa (Basia) i gier zespołowych (Włodek). Włodek od 10 lat trenuje trzecioligową drużynę siatkarek UKS „Dębowianka” Dębowiec, która 2 lata temu, po dramatycznym tie-breaku otarła się o występy w II lidze. – Trenerzy siatkówki z reguły szukają dziewcząt wysokich i szczupłych. Ja zapraszam do gry wszystkie, które chcą – mówi Włodek. – Te dziewczyny na co dzień nie mają szans na większą aktywność sportową. Pomagają rodzicom, ciężko pracują przy krowach i kurach, a tu taki sukces! Drużyny licealistów trenowanych przez Habartów zawsze przyjeżdżają z zawodów z medalami lub pucharami. W zawodach wojewódzkich niemal zawsze stają na podium, w ogólnopolskich – w pierwszej dziesiątce. Po studiach Włodek chciał zostać na uczelni. Wtedy tamten plan nie wypalił, ale realizuje się teraz – Pan Bóg tak pokierował naszym życiem, że spełnia się też tamto marzenie – mówi. Od trzech lat jest wykładowcą w Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie w Bielsku-Białej.

Jeszcze jedna droga

Włodek jest jednym z mózgów corocznych Koncertów Walentynkowych w Teatrze im. A. Mickiewicza, organizowanych przez cieszyńskie licea na rzecz Hospicjum im. Łukasza Ewangelisty. Prowadzi szkolny kabaret. Współorganizuje spotkania ojców przy klasztorze franciszkańskim. Basia prowadzi zajęcia aerobiku w wodzie dla wolontariuszek hospicjum. Nie waha się występować na scenie w ramach koncertów na rzecz hospicjum. Otwarty dom Habartów przyciąga do nich innych. A dzięki nim oni sami odkryli jeszcze jedną swoją drogę. – Kiedyś przyszła do nas koleżanka z pracy Ania Waszut z mężem. Rozmawialiśmy o tym, co nas łączy, o tym, że na przykład mamy dzieci w tym samym wieku. Zachęcili nas, żebyśmy pojechali na rekolekcje ewangelizacyjne, prowadzone przez Wspólnotę Rodzin „Mamre” – opowiada Basia. – O tej wspólnocie wiedzieliśmy już wcześniej od Kasi Michałek, chrzestnej naszej Marysi. Włodek jeździł do Częstochowy na wspólnotowe Msze św. uzdrowieniowe. Często zabierał ze sobą też naszych uczniów. Ja pojechałam pierwszy raz osiem lat temu. Potem, po narodzinach dzieci, miałam przerwę, aż tu te odwiedziny Ani... – Pięć lat temu zdecydowaliśmy się wstąpić do wspólnoty – kontynuuje Włodek. – „Mamre” jest wspólnota ewangelizacyjną i to nas jeszcze bardziej zmobilizowało do ewangelizacji. Przygotowują przedstawienia teatralne m.in. na doroczne spotkania z księdzem biskupem. W swojej parafii w Cieszynie-Mnisztwie razem z księżmi od 4 lat organizują koncert ewangelizacyjny, połączony z festynem. – Ufamy, że uda się nam je kontynuować – mówią. To także z inicjatywy Basi i Włodka na cieszyńskim osiedlu Liburnia 28 września odbyła się ewangelizacja uliczna, łącząca turniej koszykówki z koncertem hip-hopowym i nabożeństwem uwielbienia w kościele św. Elżbiety. W czasie tego przedsięwzięcia na boisku przy Szkole Podstawowej nr 2 byli w komplecie. Kiedy rodzice zajmowali się turniejem, Kacper spokojnie drzemał w wózku, a pozostała trójka znalazła sobie zajęcia w zorganizowanym przez wolontariuszy „terenowym przedszkolu”.

Dwa anioły

– Zdawaliśmy sobie sprawę, że po narodzinach dzieci wiele obowiązków spocznie na Basi – mówi Włodek. – Ale wiedziałem też, że nie chcę być ojcem tylko z nazwy. Na szczęście Pan Bóg dał mi charyzmat aktywnego uczestniczenia w wychowaniu – śmieje się Włodek, kiedy dzieci wspinają mu się na plecy. – Kiedyś w czasie modlitwy nad nami otrzymaliśmy proroctwo, że Basia jest takim aniołem ogarniającym ognisko rodzinne, a ja aniołem walczącym o nie i o innych. Razem angażujemy się w wychowanie, ale bez Basi w tym domu byłby kompletny chaos organizacyjny. Ale oczywiście nie jest tak, że dom stał się słodkim więzieniem Basi! Jej specjalnością są zajęcia ruchowe – dba o artystyczno-wokalne przygotowanie różnych szkolnych uroczystości. Praca w domu nie przeszkodziła jej także w tym, żeby w czasie Koncertu Walentynkowego stanąć przed 600 osobami (i to dwukrotnie) i brawurowo zaśpiewać piosenkę Natalii Niemen: „Jestem mamą – to moja kariera”. – Nagroda św. Melchiora to dla nas ogromne wyróżnienie – mówią. – Ale nie uderzyła nam do głowy. Codziennie upadamy, ale może Pan Bóg w ten sposób jeszcze bardziej się upomina o to, żeby tej lampy, którą w nas zapalił, nie stawiać pod korcem, żebyśmy jeszcze odważniej się do Niego przyznawali. Podczas Mszy św. ku czci św. Melchiora biskup ostrawsko-opawski Franciszek Lobkowicz mówił o pokorze, o tym, by w tym świecie nie zabiegać o bycie VIP-em. My marzymy o tym, żeby być VIP-ami w królestwie Bożym.