Dobry dotyk

Marcin Jakimowicz

GN 43/2013 |

publikacja 24.10.2013 00:15

Podczas tropienia „złego dotyku” niechcąco wylaliśmy dziecko z kąpielą. Oczywiście dotykając jedynie brzegów wanienki, by nie naruszyć nietykalności cielesnej malucha. W absolutnie czystych ludzkich odruchach węszymy gesty potwora.


W obawie przed „złym dotykiem” możemy skompromitować najprostsze, czyste gesty i wychować polską 
kastę „nietykalnych” roman koszowski /gn W obawie przed „złym dotykiem” możemy skompromitować najprostsze, czyste gesty i wychować polską 
kastę „nietykalnych”

Chcę was wszystkich przytulić – zawołał bp Edward Dajczak do 6-tysięcznego tłumu młodych, którzy zjechali do sanktuarium w Skrzatuszu. Znajomy, który prawdopodobnie wysłuchał wcześniej kilku radiowych serwisów, gdzie między gąszczem informacji o pedofilii czasami przebił się news o klęsce polskiej kadry, spłoszył się: „Może lepiej nie pisz o tym w »Gościu«?”.
Nie pisz??? Oczywiście, że napiszę – zareagowałem natychmiast. Co złego jest w słowach: „Chcę was wszystkich przytulić?”. Czy naprawdę musi się im przyglądać prokurator?


Dmuchanie na zimne


Od lat obserwuję bardzo niepokojące zjawisko. Podczas słusznej pogoni za tropieniem „złego dotyku” niechcąco wylaliśmy dziecko z kąpielą. 5 października, po spotkaniu w Piekarach Śląskich, w którym uczestniczyło kilkuset nauczycieli, zawrzało. Kilkudziesięciu wychowawców zwróciło mi uwagę na absurdalny klimat panujący w szkołach nad Wisłą. Nauczyciel – skarżyli się – nie może pozostać sam na sam z uczniem w klasie. Boi się go dotknąć. Dochodzi do absurdalnych sytuacji, gdy dziecko się skaleczy, a wychowawca zastanawia się, czy może (bez wyraźnej deklaracji rodziców!) przemyć mu ranę. Często nie regulują tego szczegółowe przepisy, ale taki klimat panuje w polskich szkołach. Takie są „odgórne” zalecenia dyrekcji. Ostrożność, dmuchanie na zimne. Te wszystkie nafaszerowane podejrzliwością zachowania zakładają z góry jedno: nauczyciel chce wyrządzić uczniowi krzywdę. 
Niedotykalne pokolenie triumfuje. Nie zauważając nawet, że gesty, które przez wieki były całkowicie naturalne, zaczynają nagle pachnieć kryminałem.

„Zły dotyk” zdarza się niezwykle rzadko. W obawie przed nim możemy skompromitować najprostsze, czyste gesty i wychować polską uczniowską kastę „nietykalnych”. Ileż razy w Biblii czytamy o tym, że Bóg leczył poprzez dotyk. „Jezus wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: Chcę, bądź oczyszczony!”, „Dotknął ich oczu, mówiąc: Według wiary waszej niech wam się stanie!”, „Znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni”, „Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: Wstańcie, nie lękajcie się!”. Dziś miałby na karku grupę dziennikarzy przekrzykujących się: „Przepraszam bardzo, co to znaczy »zbliżył się«?”. Na posiadającym zapewne drugie dno cytacie „brał na ręce dzieci i błogosławił je” też nie pozostawiono by suchej nitki. 
Z ogromnym odzewem czytelników spotkało się wyznanie paulina, o. Stanisława Jarosza, który opowiadał: „Nie widzę niczego niestosownego w tym, że pogłaszczę dziecko po głowie. Po każdej Mszy błogosławimy dzieci, nakładając im – o zgrozo – ręce na głowy. I te dzieciaki wcale nie podchodzą zastraszone. Wiem, że w liturgii moje ręce stają się dłońmi samego Chrystusa. Ile razy w życiu od młodych ludzi słyszałem: »Ojciec, przytul mnie!«. To normalny czysty gest”. 


Nie dajmy się zwariować!


– Gdy zacząłem organizować w większych miastach diecezji spotkania z młodymi, pragnąłem właściwie tylko jednego: przekonać ich, jak ważni są dla Pana Boga – opowiada bp Edward Dajczak. – To były spotkania modlitewne. Towarzyszył im klimat ciepła. Wynika on z mojego głębokiego przekonania, że każdy człowiek, bez wyjątku, potrzebuje więcej miłości, niż na nią zasługuje. Na pierwsze spotkania przychodziło 60, 70 osób. Dziś kościoły są pełne młodych ludzi. 
Dlaczego dotyk jest ważny? Zacytuję list, który dostałem przed kilkoma miesiącami. Po czuwaniu wielkopostnym w Pile młody człowiek napisał mniej więcej tak: „Proszę Księdza Biskupa. Ja jestem jeszcze nieochrzczony. Na pierwszym czuwaniu stałem pod ścianą. Myślałem, że to, że nie jestem ochrzczony mam wypisane na czole. Wolałem się ukryć, schować. Przyszedłem z dwoma kolegami, studentami. Po jakimś czasie poszedłem na drugie spotkanie. Wówczas Ksiądz Biskup rozstawił w kościele krzyże i poprosił: »Adorujcie, dotykając Jezusa. Nie dotykajcie drewna, ale Jego ciała, ran, Jego miłości«. Po raz pierwszy w życiu dotknąłem krzyża. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. I nagle poczułem, że coś się we mnie stało. Jakby ktoś mnie wypełnił, zamieszkał we mnie. Kompletnie tego nie rozumiałem, ale ta chwila zmieniła mi życie. Przeczytałem tekst papieża Franciszka, który prosił, byśmy zaczęli zauważać innych ludzi. Pochodzę ze wsi, w której panuje wielka bieda, a jest dużo alkoholu. Długi czas zbierałem na używany tablet, który miałem odkupić od znajomego. Wróciłem do domu i przez kilka dni chodziłem, intensywnie myśląc. W końcu podzieliłem pieniądze na pół i zaniosłem je dwóm rodzinom, którym odcięto prąd, bo nie płaciły rachunków. Kobiety płakały, a jedna z nich powiedziała: Pana chyba przysłał tu sam Pan Jezus. Księże Biskupie, czy można powiedzieć, że ja jestem już uczniem Jezusa?”.
Odpowiedziałem mu: „Tak. Przez miłość”. 
Od czego to się zaczęło? Od dotknięcia krzyża. Często słyszę od młodych: „Mogę się przytulić do mojego biskupa?”. Odpowiadam: „Jasne!”.

Świętej pamięci ks. Okoński, lekarz, powstaniec warszawski, kapelan Polonii w Londynie, nam – klerykom seminarium w Paradyżu – opowiadał: „Gdy wrócę do Anglii, pod kościołem znów wszyscy będą się do mnie tulili. Starsi ojcowie kręcili głowami oburzeni: »No jak tak można! Przecież do Księdza tulą się też młode dziewczęta!«. Odpowiadam im: »Dopóki się tulą wszystkie naraz, proszę się nie przejmować«”. (śmiech) 
Dramatem pokolenia jest to, że z patologicznych zachowań wyprowadza się zasadę. Myślę, że szybko doświadczymy, że takie zimne wychowanie zrodzi niebezpiecznych ludzi. Nie róbmy zasady z anormalnych, chorych zachowań! Nie trzeba bać się dobrych, serdecznych, ludzkich relacji i takich zachowań. To absolutnie czyste gesty. Nagonka robi swoje i – myślę – obiektywnie szkodzi. Każdej ze stron.


Kiedyś w czasie ewangelizacji na Woodstocku jakiś młody człowiek zdumiony tym, że biskup jak gdyby nigdy nic chodzi po polu namiotowym, dotknął mnie i wypalił: „Ksiądz jest autentyczny czy podróba?”. (śmiech) Usiadłem z młodymi na trawie, zacząłem jeść zupę z menażki. Ktoś zrobił nam zdjęcie. Kiedyś jeden z moich braci zapytał mnie: „Nie przesadzasz? Będą cię klepać po plecach!”. Odpowiedziałem bardzo poważnie: „Przez kilkanaście lat nie zdarzyło mi się, by ktoś poklepał mnie po plecach jak kumpla”. Oni tego nie chcą. W żadnym kontekście. Ani ci z Woodstocku, ani ci spod ambony. Dziś trzeba podejść naprawdę bardzo blisko człowieka. On musi wyczuwać, że go słucham, że jest dla mnie ważny. Młodzi są niezwykle głodni zainteresowania, rozmowy (za mało rozmawiają z rodzicami w domu, z nauczycielami w szkole i za mało okazji do rozmowy jest również w Kościele), więc gdy im się podaruje trochę czasu, biegną. I naprawdę są niezwykle spragnieni ludzi, którzy zechcą ich wysłuchać, zrozumieć, dać im czas i serce. Przytula się do serca kogoś bliskiego, kogoś, komu się ufa. Między złem a dobrem i miłością jest przepaść. Trzeba z całych sił walczyć ze złem, ale nie wolno świata odzierać z ludzkich relacji. Współczesny świat chce straszliwie skompromitować te proste, czyste ludzkie gesty. Nie dajmy się zwariować!


Przytul mnie!


– Od ponad 22 lat pracuję z Anonimowymi Alkoholikami – opowiada wieloletni duszpasterz Związku Podhalan, ks. Władysław Zązel z ukrytej w górach Kamesznicy. – A oni, ile razy się spotkają, rozpoczynają od pewnego gestu: czułego, przyjacielskiego przytulenia. Alkohol przez lata znieczulił ich, zniszczył w nich pewną wrażliwość. Gest przytulenia jest dla nich „odkryciem Ameryki”. Oni otworzyli mi oczy na tę przestrzeń! W tym serdecznym witaniu się, przytuleniu nie ma absolutnie żadnych erotycznych podtekstów. Często przytulam ludzi. Górale to ludzie niezwykle wylewni, niewstydzący się gestów serdeczności. Widzę to na zjazdach Związku Podhalan.

Pamiętam, jak byłem zdumiony, gdy w szpitalu w Piekarach Śląskich zauważyłem rodzinę, która odwiedzała chorego dziadka. Nikt nie podszedł do niego, by potrzymać go za rękę, przytulić go. Był dystans, jakieś zimno. Wiało chłodem. Kiedyś ktoś mnie zapytał: „A jak na jakimś spotkaniu, na przykład opłatkowym, podchodzi do ciebie kobieta, to przytulasz?”. Odpowiadam: „Szepczę »Bądź wola Twoja!« i przytulam. (śmiech) To normalny, zwykły gest.

Ojciec Leon Knabit, którego obserwuję od lat, nie ma z tym absolutnie żadnych problemów. Łamie wszelkie możliwe „dydaktyczne” zakazy: prowadząc wycieczki, czochra dzieciaki po głowach, jest naturalny, serdeczny. Opowiadałem kiedyś kard. Wojtyle o tym, jak kleryk wyjeżdżający z seminarium miał problem: czy może przywitać się i ucałować siostrę. Co by to było, gdyby ktoś go zobaczył? Siostra, jak by nie patrzeć, przecież kobieta… Poszedł do rektora i zapytał: „Czy wolno przytulić się do siostry? Ucałować ją?”. A rektor zamyślił się: „Wiesz, z jednej strony wolno, a z drugiej nie wolno”. (śmiech) Pamiętam, że gdy kard. Wojtyła usłyszał tę historię, niemal popłakał się ze śmiechu. Jestem pewien: dzisiejsza nieufność wobec najczystszych gestów nie pochodzi od Anioła Stróża. To robota Złego. Sprawił, że staliśmy się niezwykle podejrzliwi. Niedługo będziemy bali się podać drugiemu człowiekowi rękę. 


Na dystans, proszę!


Przecierałem oczy ze zdumienia, śledząc przed dwoma laty dyskusję, która przetoczyła się przez brytyjskie media. Chodziło oczywiście o absolutną nietykalność ucznia. Przeciwko przepisom zakazującym jakiegokolwiek dotyku jako pierwsi zaprotestowali nauczyciele… szkół muzycznych. „W jaki sposób teoretycznie mamy pouczyć uczniów o sposobie trzymania smyczka czy pałeczki do perkusji”? – pisali do ministerstwa oświaty. I dopiero wówczas ministerstwo uznało za „w pełni właściwą” możliwość dotknięcia uczniów w trakcie nauczania gry na instrumentach. Nauczyciele odetchnęli. Dotknięcie ucznia w trakcie lekcji okazało się legalne i – jak to przez wieki bywało – stało się znów elementem rozwoju umiejętności gry na instrumentach. Nie groziła im prokuratura.
 Co ciekawe, dokładnie w tym samym czasie wyczytałem, że z badań brytyjskiego Stowarzyszenia Nauczycieli i Wykładowców wynikało, że aż 39 proc. nauczycieli (sic!) na Wyspach było ofiarami szkolnej przemocy. Nauczycieli, nie uczniów! Dwie trzecie z nich przyznało, że z tego powodu rozważa odejście z zawodu. Absurd? Nie, rzeczywistość.


Absolutnie nie bagatelizuję problemu pedofilii. Zastanawiam się jedynie, czy negatywne konsekwencje całkowitego zakazu dotykania uczniów nie są większe niż potencjalne płynące z niego korzyści? Czy wychowywanie uczniów w atmo­sferze podejrzliwości nie szkodzi procesowi edukacji? Czy niebawem słów „Dot­knij, Panie, moich oczu” nie będziemy musieli zamienić na politycznie poprawną wersję bezdotykową?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.