Miał nie przeżyć weekendu

Monika Augustyniak; GN 46/2013 Łowicz

publikacja 02.12.2013 06:00

- Lekarz po operacji powiedział mi, że za ocalenie życia przez tak wiele „zbiegów okoliczności” powinienem dziękować Bogu, idąc na kolanach do Częstochowy – mówi Artur Zakrzewski.

 Artur Zakrzewski po transplantacji wątroby przebiegł maraton archiwum Artura Zakrzewskiego Artur Zakrzewski po transplantacji wątroby przebiegł maraton

Kilkanaście lat temu na ludzi biegających po lesie lub na ulicach miast patrzono ze zdziwieniem bądź nawet sceptycznym uśmieszkiem. Dziś bardzo wielu obchodom, rocznicom i świętom towarzyszą krótko- lub długodystansowe biegi, do których zaproszeni są wszyscy mieszkańcy, nie tylko maratończycy. By uczcić tegoroczne święto narodowe, w miastach diecezji łowickiej zorganizowano kilkukilometrowe Biegi Niepodległości. Frekwencja z roku na rok rośnie. O tym, że bieganie jest nie tylko wielką przyjemnością i zdrowym zajęciem, ale też na przykład sposobem walki z chorobą, wie niejeden sportowiec. Wśród nich jest też skierniewiczanin Artur Zakrzewski.

Życie się załamało

Od zawsze wysportowany, grający w koszykówkę, od 2005 roku biegający wuefista i trener pływania, w 2007 roku przebiegł swój pierwszy maraton. Był to sposób na uczczenie narodzin córki. Wtedy też postanowił, że każde ważne święto będzie przypieczętowywał 42-kilometrowym biegiem. I wszystko byłoby pięknie, gdyby w tym samym roku lekarze nie wykryli u niego cukrzycy insulinozależnej. Jednak dusza sportowca nie pozwoliła się panu Arturowi załamać. – Profesor, u którego się leczę, powiedział, że bieganie jest dla mnie „eliksirem życia”, dlatego byłem jeszcze bardziej zmotywowany do wysiłku i treningu – opowiada trener. Aż do momentu, gdy 1 czerwca 2012 roku poczuł się źle i prosto z pracy trafił do szpitala w Skierniewicach, a potem na oddział hepatologii w Warszawie. Wykryto marskość wątroby. W wyniku rzadkiej choroby organ przez całe lata nie odprowadzał miedzi z organizmu i teraz był wielkości piąstki 6-letniego dziecka.

– Zaczął się wyścig z czasem – wspomina pan Artur. – Byłem już na granicy śpiączki wątrobowej, w piątek lekarze powiedzieli żonie, że nie przeżyję weekendu. I stał się cud – tego samego dnia o godz. 20 znalazł się dawca, a operacja odbyła się w sobotę, w imieniny mojej mamy. I tu stał się kolejny cud – organizm przyjął nową wątrobę – wspomina. Gdy obudził się po 7-godzinnej operacji, lekarze powiedzieli mu, że dostał dar nowego życia i od niego samego zależy, czy go wykorzysta czy zaprzepaści.

Walka o każdy dzień

– Są dwa rodzaje ludzi po transplantacji – ci, którzy robią wszystko, żeby żyć, i ci, którzy się poddają, odpoczywają i nie dają sobie szansy na normalne życie – mówi nauczyciel wychowania fizycznego. – Kiedy po operacji zobaczyłem żonę i dziecko, kiedy zorientowałem się, że zawdzięczam Bogu nowe życie, stwierdziłem, że nie mogę tego zmarnować. Wiedziałem, że warto walczyć o każdy dzień – przekonuje. Ku zdziwieniu lekarzy, pan Artur w zaskakująco szybkim tempie wracał do formy. Drugiego dnia po operacji wstał z łóżka. Gdy fizjoterapeuta zalecił mu 10 minut ćwiczeń, ćwiczył 20. Wyniki były tak dobre, że po 35 dniach pacjent wrócił do domu.

– Patrzyliśmy na niego z podziwem – mówi Marcin Sarna, przyjaciel i współpracownik pana Artura. – Miał w sobie niesamowitą siłę woli. Przez cały okres choroby i rekonwalescencji miał ogromne wsparcie nie tylko rodziny i przyjaciół, ale też młodzieży, z którą pracuje. Dostawał zdjęcia, pozdrowienia, uczniowie zorganizowali nawet pomoc materialną. I ta młodzież, w której na co dzień kształtował wolę walki i duszę sportowca, dodawała mu sił tak, że we wrześniu, w dwa miesiące od wizyty w szpitalu, wrócił do pracy z młodymi ludźmi. Jednak pan Artur nie zatrzymał się na tym, by po prostu wrócić do normalności, ale postanowił znów przebiec maraton.

– Nie było łatwo, ale przygotowywałem się pod okiem lekarzy – mówi maratończyk. – Postanowiłem nie przekroczyć 4 godzin i udało mi się. Kiedy stanąłem na mecie, łzy same cisnęły mi się do oczu – wspomina. Mówi, że dziś, po zajrzeniu śmierci w oczy, patrzy na życie inaczej. Drobiazgi, którymi się kiedyś przejmował, dziś nie mają znaczenia. – Za to chcę oddać wiele dobra, które otrzymałem. Za dar nowego życia mogę dziękować tylko Bogu i nie chcę go zmarnować. Chcę raz w roku przebiec maraton, a pierwszy medal podaruję córce w jej 18. urodziny – zapowiada.

TAGI: