Co to właściwie jest pedofilia

publikacja 25.11.2013 10:05

Rozmowa z Ewą Kusz, psychologiem, seksuologiem, psychoterapeutą, project manager kursu e-learningowego prewencji przed nadużyciami dzieci i młodzieży.

Co to właściwie jest pedofilia Ewa Winiarska /GN Ewa Kusz, seksuolog, psychoterapeuta, project manager kursu e-learningowego prewencji przed nadużyciami dzieci i młodzieży

Ewa Winiarska: Wyrazy pedofil i pedofilia odmieniane są w mediach przez wszystkie przypadki. Jakie znaczenia kryją się pod tymi pojęciami i w jaki sposób najlepiej opisywać rzeczywistość nadużyć seksualnych wobec nieletnich?

Ewa Kusz: Pedofilia jest głównie pojęciem medycznym. Oznacza zaburzenie preferencji seksualnej, kiedy dla danego człowieka obiektem preferowanym seksualnie jest dziecko nieposiadające trzeciorzędowych cech płciowych. Definicja medyczna mówi, że „jest to akt lub fantazjowanie o angażowaniu się w aktywność seksualną z dziećmi przed okresem dojrzewania, jako preferowaną, lub też wyłączną metodę osiągnięcia podniecenia seksualnego”. W podręczniku ICD-10 jest mowa również o tym, że osoba zaburzona cierpi z tego powodu. Zatem określenie „pedofilia” charakteryzuje pewne zaburzenie, a nie musi mówić o czynach, które zostały popełnione. Dodatkowo chciałabym podkreślić, że badania wskazują na to, że tzw. czyny pedofilne wobec nieletnich popełniają zarówno pedofile, jak i nie-pedofile. I tych osób, które nie mają zaburzeń seksualnych, jest znacznie więcej. Więc najprawdziwszymi określeniami są: nadużycie seksualne, molestowanie seksualne, gwałt seksualny. Opisujemy czyn, a nie osobę.

Dlaczego tak ważne jest posługiwanie się znaczeniem słowa pedofilia według medycznej klasyfikacji chorób, a nie w rozumieniu potocznym?

Żeby nie stygmatyzować osób chorych, wśród których oczywiście znajdują się dokonujący nadużyć seksualnych, ale także ci, którzy pracują nad swoim zaburzeniem, poddają się terapii i niekoniecznie muszą nadużywać seksualnie nieletnich. Obecnie dochodzi do tego, że w różnych dyskusjach, również na forach internetowych zaczyna się nagonka na osoby, które są zaburzone, a przecież mogły w ogóle nie dokonać nadużycia.

Nowa wersja „Klasyfikacji zaburzeń psychicznych” (DSM-5) wywołała spore zamieszanie i niepokój, że pedofilia będzie uznawana za normę. Tomasz Terlikowski stwierdził, że było to „testowanie granic” wrażliwości opinii publicznej. Czy dopuszcza Pani możliwość zmiany w przyszłości klasyfikacji pedofilii z zaburzenia preferencji seksualnej na orientację seksualną, np. pod wypływem odpowiedniego lobby?

Na początku chciałam wyjaśnić, że podręcznik DSM-5 zredagowało Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatryczne. Zamieszanie nastąpiło z kilku powodów. Po pierwsze, autorstwo DSM zostało przypisane Amerykańskiemu Towarzystwu Psychologicznemu, które nie miało nic do czynienia z opracowywaniem podręcznika. Po drugie, w poprzedniej wersji używano określeń: sadyzm, pedofilia itd. W DSM-5 dodano dopowiedzenie: zaburzenie (disorder), np. pedophilic disorder, sexual sadism disorder – i tylko to zostało zmienione w nowym wydaniu. Po trzecie, w tekście DSM-5 w omówieniu dyskusji, a nie w przedstawieniu kryteriów diagnostycznych pedofilii, pojawiło się określenie „orientacja seksualna”. Określenie to wzbudziło najwięcej podejrzliwości. Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatryczne oświadczyło, że użycie tego określenia było błędem redakcyjnym, który został poprawiony w wersji elektronicznej i zostanie usunięty z następnego wydania drukowanego. Powinno być „zainteresowanie seksualne” (sexual interest).

Jeżeli mówimy o pedofilii jako o zaburzeniu, to kwestia, czy jest to zaburzenie preferencji czy orientacja, jest problemem teoretycznym, który nic nie mówi o czynach. W związku z tym również nie odnosi się do legalizacji. Nie mieszałabym tych dwóch pojęć: legalizacji czynów współżycia seksualnego z nieletnimi poniżej pewnego wieku – w różnych krajach jest to różnie określane – i tego, co medycyna mówi na ten temat. Dla mnie to są dwie różne płaszczyzny. Nie twierdzę, że w przyszłości nie znajdzie się osoba, która będzie dążyła do takiej legalizacji. Już takie były w niektórych krajach, szczególnie w latach 70. ubiegłego stulecia. Dzisiaj obserwujemy raczej wycofywanie się z tych poglądów, co przełożyło się nawet na dymisję pewnej znaczącej pani polityk w Niemczech. Jednakże te naciski nie były związane z dążeniem do zmiany w klasyfikacji medycznej, lecz stanowiły element rewolucji obyczajowej. Jeszcze raz powtarzam – warto te płaszczyzny rozróżnić.

W świadomości społecznej zaczyna funkcjonować zbitka słowna „ksiądz pedofil”. Pojawia się lęk, czy Kościół rzeczywiście jest bezpiecznym miejscem dla dzieci. Czy środowisko duchowieństwa jest bardziej niż inne narażone na występowanie przypadków nadużyć seksualnych?

Zbitka „ksiądz pedofil” pojawiła się, ponieważ media stworzyły panikę moralną, która zaciemnia obraz. W Polsce dysponujemy danymi mówiącymi jedynie, ile osób rocznie jest skazanych z artykułu 200 kodeksu karnego (nadużycia seksualnego z dzieckiem poniżej 15 roku życia). Nie posiadamy jednak specyfikacji, do jakich zawodów przynależą dane osoby. Według badań polskich i zagranicznych najwięcej nadużyć seksualnych dokonuje się w rodzinach. Badania zagraniczne wskazują, że duchowieństwo jest mniej reprezentowane niż inne zawody. Sformułowanie, że środowisko kapłańskie z jakiegoś tam powodu jest bardziej podatne na nadużycia seksualne, jest nieprawdą.

Czy można wskazać czynniki, które zwiększają prawdopodobieństwo wystąpienia nadużyć seksualnych wobec dzieci, jak to mówił abp Józef Michalik, podając za przykład pornografię, brak miłości rozwodzących się rodziców i promocję ideologii gender?

Możemy mówić o tzw. czynnikach ryzyka. Myślę jednak, że to, co wymienił abp Michalik, było bardzo dużym skrótem myślowym. Rozwód może być również czynnikiem ryzyka, ale niekoniecznie musi. Bardziej chodzi o to, czy dziecku jest zagwarantowane poczucie bezpieczeństwa i czy dziecko ma oparcie w dorosłych. Jednym z głównych czynników ryzyka jest wcześniejsze doświadczenie przez dziecko innego rodzaju przemocy. Np. jeżeli w domu dziecko zetknęło się z przemocą fizyczną lub psychiczną, to jest bardziej podatne na kolejną przemoc, w tym seksualną, ponieważ ma przesunięte granice własnej intymności, własnej nietykalności. Kolejnym czynnikiem jest patriarchalna forma rodziny, gdzie zbyt rygorystyczne wymagania wobec dziecka określają klimat domowy. To samo trzeba powiedzieć o rodzinie, w której relacje między rodzicami a dziećmi nie są bliskie i ciepłe. Dotyczy to również rodzin dysfunkcyjnych, np. alkoholowych, albo z innego rodzaju problemami. To wszystko są czynniki ryzyka wewnątrzrodzinne. Mówimy też o tzw. instytucjonalnych czynnikach ryzyka. Mamy z nimi do czynienia, m.in. kiedy w układzie hierarchicznym (takim jak szkoła czy grupy religijne) występuje mocny element autorytarny. Wtedy wykorzystanie seksualne przez nauczyciela czy księdza bazuje również na jego władzy, którą ma nad dzieckiem. Pośród instytucjonalnych czynników ryzyka wymienia się również niejasny kodeks zachowań pomiędzy wychowawcami czy opiekunami a wychowankami. 

Wracając do wypowiedzi abpa Michalika, – zgadzam się z tym, że współczesna kultura z elementami nadmiernej seksualizacji czy nawet permisywisywizmu daje większe przyzwolenie na różnego rodzaju zachowania, w tym zachowania seksualne. Sprzyja to poczuciu, że mam prawo do zaspokojenia siebie, w tym seksualnego, co przy uprzedmiotowieniu relacji międzyludzkich relatywizuje niektóre podstawowe zasady, np. że druga osoba ma prawo do nietykalności, bo nie jest przedmiotem. Podobnie rzecz się ma z zasadą odpowiedzialności. Rodzi to czasami zachowania i postawy, że „tu i teraz” muszę zaspokoić swoje potrzeby, w tym także seksualne, nie zważając na to, czy jest przyzwolenie np. ze strony partnerki/partnera. Takie demoralizujące uprzedmiotowienie relacji międzyludzkich sprawia, że ofiarami takich postaw bywają również dzieci.

Jak nauczyć dziecko, by poinformowało innego dorosłego, gdyby zaistniała sytuacja nadużycia?

Ważne jest, by z jednej strony nie uczyć dziecka nieufności wobec dorosłych, a z drugiej strony nauczyć je chronić siebie. Rzadko przy pierwszym spotkaniu dokonuje się nadużycie. To jest proces, w którym sprawca próbuje zbliżyć się do dziecka, daje mu prezenty, wiąże je emocjonalnie. Jeżeli w domu panuje normalna atmosfera i klimat zaufania, dziecko przyjdzie do rodziców i w sposób naturalny opowie, że spotkał takiego pana, który chciał pokazać kotka, pieska, dał cukierki itd. I tu włącza się dzwonek alarmowy u rodziców. Oczywiście niekoniecznie ktoś, kto daje cukierki, musi być potencjalnym sprawcą nadużycia na tle seksualnym. Kolejną rzeczą jest nauczenie dziecka granic. Nie na zasadzie: strzeż się przed dorosłymi, ale nauczenie go, że są miejsca intymne, które przynależą do niego i nie powinny być przez innych dotykane czy oglądane.

Jak uczyć dziecko rozróżniania złego dotyku od okazywanej mu zwykłej czułości?

Wierzę w naturę ludzką. Dziecko uczone w procesie wychowania, że ma granice, których innym nie wolno przekraczać, że ma prawo do ochrony swojej intymności, naturalnie czuje, kiedy coś się dzieje nie tak. Problem jest wtedy, jeśli dziecko nie zna granic. Kiedy u dziecka są naruszone granice przez przemoc innego rodzaju – fizyczną czy słowną – to dziecko jest nauczone, że dorosły ma prawo przekraczać granice, wtedy trzeba je uczyć, że ma prawo powiedzieć „nie”.

Jak ma się zachować osoba, która spotkała się z przypadkiem molestowania seksualnego wobec siebie lub wobec innej osoby?

Jeżeli ktoś sam doświadczył nadużycia seksualnego, bardzo dobrze byłoby, żeby powiedział o tym najpierw komuś zaufanemu, aby poczuć wsparcie, ponieważ spotkała go duża krzywda. Przede wszystkim trzeba zaopiekować się sobą. Nadużycie seksualne niesie ze sobą głęboki wstyd i poczucie winy. Ponieważ najczęściej powoduje poważne trudności w funkcjonowaniu, pomocne może być podjęcie terapii. Dobrze byłoby również zgłosić przypadek nadużycia odpowiedniej instytucji. Kroki proceduralne zależą od tego, gdzie wydarzyło się nadużycie, w jakim wieku było dziecko, czy sprawa jest przedawniona czy też nie, czy jest materia do zgłoszenia do organów ścigania. Przypadki nadużycia w środowisku kościelnym należy zgłosić w odpowiedniej instytucji – w kurii diecezjalnej lub u wyższego przełożonego zakonnego.

Niewątpliwie Kościół podejmuje w ostatnim czasie konkretne kroki w zakresie problemu nadużyć seksualnych wobec dzieci. Jakie działania na tym polu według Pani są najważniejsze?

Z mojej perspektywy jako psychologa najważniejsza jest troska o człowieka, o tych, którzy zostali skrzywdzeni, jak również o najbliższych i otoczenie. Czyli po pierwsze, jak najszybsze stworzenie w diecezjach i w zakonach odpowiednich struktur i miejsc, wyznaczenie odpowiednio przygotowanych osób, do których ofiary będę mogły przyjść i bezpiecznie powiedzieć o tym, że doświadczyły nadużycia seksualnego, i będą potraktowane poważnie. Po drugie, działania prowadzące do tego, by w przyszłości jak najmniej osób było skrzywdzonych, nie tylko w środowisku kościelnym. Także wyczulanie pracujących z dziećmi i młodzieżą na krzywdę dziecka. Przykładem takich działań jest kurs prewencji, w którym uczestniczy 60 osób, czy też tworzące się Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ingatianum w Krakowie.