Rodzice z klasą


Agata Ślusarczyk
; GN 48/2013 Warszawa

publikacja 11.12.2013 06:00

Tu nie ma jedynek. Książki można czytać na trampolinie, liczyć sztućce na stole, a historię Polski poznawać przy grobie ks. Popiełuszki. To szkoła mamy i taty.


Efekty nauczania rodziców w domu weryfikuje szkoła, organizując egzamin końcowy na koniec roku Jakub Szymczuk /GN Efekty nauczania rodziców w domu weryfikuje szkoła, organizując egzamin końcowy na koniec roku

Kiedy Mikołaj, Maksymilian i Zuzanna Sobiescy dowiedzieli się, że będą uczyć się w domu, poduszki poszły w ruch. Z radości. Przez kolejny rok zamiast do szkoły, chodzili po drzewach, a książki omijali szerokim łukiem. Ale i tak do końcowych egzaminów, zdawanych w szkole, trzeba było się przygotować. Nie od razu wdrożyli się w domowe tryby edukacji. Bo i takich nie ma. Skoro więc nie nauczyciel, ławka, tablica, szkolne stopnie, klasówki i wywiadówki, to co? Receptę na domową edukację wypisuje życie. Każdej rodzinie osobno.


Pytać do woli


Patrycja Cicha funkcjonowała w trybie „zapracowana mama”. W macierzyńskie serce kłuły ją także szkolne realia, które podczas 10-letniej pracy jako nauczyciel dobrze zdążyła poznać. – W dużej klasie nie ma mowy o indywidualnym podejściu do ucznia. Dodatkowo w szkole wzrasta poczucie anonimowości i poczucie niskiej wartości u dzieci – zauważa. Któregoś dnia, leżąc już w łóżku, analizowała kolejny fatalny dzień. I coś w niej w końcu pękło. – Dłużej nie dam rady – powiedziała. Zrezygnowała z pracy. Przyszła ulga.


W domu 7-letnia Łucja i 3-letnia Gabrysia mogą pytać do woli. Spać też. Pytania zaczynają zazwyczaj zaraz po śniadaniu, gdy na kuchennym stole rozkładają zadania z matematyki, rysują jelenia, który jest królem lasu, lub szlaczki. Łucja świetnie czyta, liczy i nieźle pisze. Właściwie materiał klasy I ma już opanowany. W edukacji domowej to życie jest nauką, a nie podręczniki. Dlatego dziewczynki, nakrywając do stołu, liczą sztućce, równo układają talerze. Potem szkoła przenosi się do lasu, muzeum lub teatru.

– Nie ma typowego dnia. Tu chodzi o spontaniczność i podążanie za naturalną ciekowością dziecka. Chcąc dowiedzieć się, co to jest niepodległość, całą sobotę spędziliśmy z rodziną w Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Podstawę programową zawsze mam z tyłu głowy – to zaledwie 30 minut dziennie – mówi. I dodaje: – Gdy uczy się dzieci w domu, czasu także brakuje, ale nie jest to już taka gonitwa.


Po katolicku i na próbę


Miało być tradycyjnie: przedszkole, a potem szkolna edukacja. Agata Rybczyk, mama Jasia (8 lat), Piotrka (6 lat), Maksymiliana (2,5 roku) i maleństwa, które przyjdzie na świat w czerwcu, z niedowierzaniem patrzyła na grupę trzylatków, którą zajmowała się jeszcze jako nauczyciel wychowania przedszkolnego. – Większość z nich źle znosiła rozłąkę z domem – siusiali w majtki, nie jedli lub siedzieli w miejscu, nie mając ochoty na zabawę – wspomina.


Wśród przedszkolaków był także jej syn. To był pierwszy mocny wstrząs, którego doświadczyła. – W Jasnogórskich Ślubach Narodu Polskiego znaleźliśmy z mężem fragment zobowiązujący rodziców, by „wszczepiać w umysły i serca dzieci ducha Ewangelii”, „strzec prawa Bożego, obyczajów chrześcijańskich i ojczystych”, „wychować młode pokolenie w wierności Chrystusowi, bronić je przed bezbożnictwem i zepsuciem i otoczyć czujną opieką rodzicielską”. Decyzję o podjęciu edukacji domowej ułatwiła także świadomość tego, co dzieje się w polskim szkolnictwie – wyjaśnia Agata Rybczyk. Z dzieckiem także rozstawać się już więcej nie chciała, więc Jaś poszedł do „domowej” zerówki. Trochę na próbę, bo mąż do edukacji domowej nie miał początkowo przekonania. – Spotkałem się z opinią, że dzieci uczone w domu są mniej społeczne. Miałem duże opory – wspomina Wojciech Rybczyk.
 

Długo szukali placówki, która przychylna jest alternatywnej edukacji. Bo pociechę do szkoły zapisać trzeba. – Ta, którą znaleźliśmy, oferowała comiesięczne lekcje z klasą, do której uczeń jest zapisany. Skorzystaliśmy, żeby zobaczyć, jak Jaś poradzi sobie w środowisku szkolnym. Wyniki w nauce miał zweryfikować egzamin na koniec roku – mówi Wojciech Rybczyk. Do Jasia dołączył też Piotr. Po trzech latach edukacji w domu rodzice śmiało stwierdzają: – Efekty są zupełnie odwrotne. Nasze dzieci nie należą do wstydliwych, są ze sobą zgrane, przebojowe, chętnie rozmawiają z dorosłymi i z tymi, których widzą po raz pierwszy – mówi.
 

Wojciech Rybczyk jako pracujący tata często nie ma czasu na regularne domowe lekcje. Dzieci uczy metodą „przy okazji”. Funkcjonowanie mapy objaśniał w drodze na wakacje, działanie kalkulatora i komputera – zabierając dzieci do pracy, proces spalania – rąbiąc drewno do kominka, a o budowie samolotów mówił w Muzeum Wojska Polskiego. Historię Polski objaśniał przy grobie ks. Jerzego Popiełuszki, prymasa Wyszyńskiego i Augusta Hlonda czy abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, metropolity warszawskiego.

Piłka nożna, łyżwy i narty – to także jego domena. Nie jest chodzącą encyklopedią, jeśli czegoś nie wie – doczytuje. – Tak powinno być w każdej rodzinie, ale często rodzice wymawiają się, mówiąc: w szkole się tego nauczysz. To my chcemy być szkołą dla naszych dzieci, a przede wszystkim szkołą wartości – mówi Wojciech Rybczyk.
 Dlatego dzień w domu państwa Rybczyków zaczyna się od rodzinnej modlitwy, a kalendarz liturgiczny i święta narodowe, bardziej niż szkolne podręcznik nadają rytm nauce.


Starszy wymaga więcej


Mikołajowi Sobieskiemu nie szło dobrze w szkole, do odrabiania lekcji też trudno było go zagonić. – Toczyliśmy z synem walkę o naukę, było dla nas bardzo nieprzyjemne. Przeczytałam kiedyś artykuł o edukacji domowej. I przyszło olśnienie, że może właśnie taki sposób przekazywania wiedzy w przypadku Mikołaja się sprawdzi – wspomina Agnieszka Sobieska, mama dziewiątki dzieci (szóstki – na ziemi), w przekroju wiekowym – od pieluch po sprawy sercowe.


Domową szkołę państwo Sobiescy uruchomili niecałe 5 lat temu. Na początku z mamą uczył się Mikołaj, piątoklasista, i Maksymilian, uczeń drugiej klasy podstawówki. Za rok dołączyła gimnazjalistka Zuzanna. Sielankowo nie było. – Dzieci nie bardzo lubiły naukę. Pokutował też schemat „wkuwania” z podręczników. Zrozumiałam, że nie mogą to być typowe lekcje – mówi.
 Pani Agnieszka uczyła się więc z nimi, jak można inaczej się uczyć.

– Najlepiej trafić w moment, kiedy dziecko jest czymś zainteresowane. Zamiast typowych podręczników podsuwam ciekawe atlasy czy ilustrowane książki. Internet, w bezpiecznym zakresie, również stanowi istotną pomoc. W nauce polskiego czy fizyki pomagają także znajomi i szkoła, która co tydzień organizuje dla dzieci z edukacji domowej przedmiotowe warsztaty – wyjaśnia Agnieszka.
Sama także się dokształca. – Odświeżyłam wiedzę z matematyki, dzięki temu mogę pomóc córce, która przygotowuje się do matury. Z przyjemnością czytam także historię i uczę się przyrody – mówi. Dzieci uczą się w swoich pokojach i w pokoju „pod Archaniołem” – bez telewizora, z płaskorzeźbą Michała Archanioła, który czuwa nad wszystkim, a latem – na trampolinie. Materiał roczny w domowym trybie są w stanie opanować w 3 miesiące. 

– Samodzielna nauka uczy ich dyscypliny i samodzielności, a katolickie wychowanie buduje ich moralny kręgosłup. Z czasem także odkryli, że uczą się sami dla siebie – zauważa Agnieszka.


Błogosławiony trud


Patrycję i Agatę można spotkać w Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum przy ul. Wilczej. Jest także kilkanaście innych mam (czasami i tatusiów) ze swoimi pociechami. Według dr. Andrzeja Mazana, adiunkta na Wydziale Studiów nad Rodziną UKSW, w Warszawie i okolicach domową edukacją objęte są dzieci z ok. 300 rodzin. Część z tych rodzin związana jest z fundacją przy Wilczej.

– W wychowaniu katolickim i realistycznym chcemy się wspólnie wspierać, pokazywać wartość rodzinnego wychowania, wskazać na siłę formacyjną i kulturotwórczą środowiska rodzinnego. To odpowiedź na zagrożenia dla wychowania we współczesnej kulturze – wyjaśnia Agata Rybczyk, prezes Maximilinum.
 Dwa razy w tygodniu wspólnie organizują dzieciom czas.

– We wrześniu uczyliśmy się wekować przetwory, z okazji Święta Niepodległości byliśmy na wycieczce przy Grobie Nieznanego Żołnierza, w Zaduszki modliliśmy się za zmarłych, a w październiku poznawaliśmy tajemnice Różańca, grając w grę – wyjaśnia Agata Rybczyk. I dodaje: – Chcemy także napisać alternatywny program dla rodziców uczących w domu w oparciu o wiarę i patriotyzm.


Zdaniem członków fundacji, zainteresowanie tematyką nauczania domowego jest z roku na rok coraz większe. Dlatego Maximilianum prowadzi spotkania informacyjne dla rodzin, które chcą uczyć w domu, a 23 listopada na UKSW w Łomiankach zorganizowało konferencję „Czy trzeba posyłać dziecko do szkoły?”.
Agata Rybczyk, dzieląc się z innymi własnym doświadczeniem, nie ukrywa, że edukacja domowa to droga do rodzicielskiej świętości. – Nieustannie walczę, żeby sobie nie odpuścić, nie zlekceważyć dziecka. Pan Bóg błogosławi temu rodzicielskiemu trudowi – mówi.

TAGI: