A tu wklejamy dzidziusia

Joanna Juroszek; GN 51-52 Katowice

publikacja 03.01.2014 20:54

- Ludzie Boga są wszędzie. Lekarze naprotechnologii to jego aniołowie - stwierdzają rodzice Teosia i rodzice Igi.

Łukasz, Teoś i Marta Boberowie Joanna Juroszek /GN  Łukasz, Teoś i Marta Boberowie

Panie Jezu, jestem Twój, pilnuj mnie! – codziennie modli się trzyipółletni Teoś, który jak dorośnie, zostanie strażakiem. – Teoś, kim jesteś? – pytają go rodzice – Prezentem – odpowiada bez chwili wahania. – Od kogo? – Od Je… zusa.

Siłacze Boga

Chłopczyk urodził się w uroczystość Matki Bożej Królowej Polski 3 maja 2010 r. Jego mama w ciążę zaszła po pieszej pielgrzymce do Częstochowy. Test ciążowy zrobiła po Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie. Nie bez przyczyny chłopiec nazywa się więc Teodor, czyli dar Boży.

Zanim jednak dar przyszedł na świat, Marta i Łukasz Boberowie – małżonkowie z Rybnika z 7-letnim stażem – musieli się nieźle napracować. Bóg zesłał im jednak swoich aniołów – lekarza naprotechnologii i siostrę ginekolog, którzy pomogli Mu w realizacji Jego planów. Małżeństwo w modlitwę o dziecko zaangażowało też całą rodzinę. – Pan Bóg jest dawcą życia. Jesteśmy przekonani, że On dał nam dziecko w najbardziej odpowiednim momencie. Teoś po urodzeniu zachorował na sepsę, jego życie było zagrożone. Wiedziałam jednak, że skoro Bóg nam go dał i skoro był tak bardzo wyczekiwany, to wszystko będzie dobrze – mówi Marta.

Naprotechnologia nauczyła ich cierpliwości. Choć codzienne obserwacje cyklu czasem ich męczyły, to przez wspólne działanie wierzyli, że dadzą radę. Podróże do lekarza przybliżały ich do siebie, a wizyty były jak spotkania z powiernikiem rodziny. – Mieliśmy specjalną kartę, na której przykleja się białego dzidziusia w momencie dni płodnych. Lekarz wtedy ciepło mówił: „Tu może być dzidziuś” – tłumaczy Marta. – Wszystkie dzieci, które rodzą się z napro, mają jedną niesamowitą zaletę, a zarazem wadę: one są tak kochane, że nie można się na nie złościć – dodaje Łukasz. – Teosiu, kochasz swoich rodziców, prawda? Kim jest tata? – pytamy chłopca. – Siłaczem – pada odpowiedź. – A mama? – Drugim siłaczem.

Mają już 7 dzieci

Iga ma zaledwie 9 miesięcy, a już bezkarnie łamie serca. Jej radosne oczy mówią jedno: mam kochających rodziców. Bacznie słucha ich opowieści. Gaworząc, potwierdza, że warto było czekać. Joanna i Marcin Durajowie z Katowic są małżeństwem od 2004 r. Przez 8 lat starali się o dziecko. Mnóstwo czasu i pieniędzy wydali na zabiegi, leczenie, badania. Prawie wszyscy lekarze ostatecznie proponowali im in vitro. Na to zgodzić się nie chcieli. Pragnienie dziecka rodzeństwo i znajomi rekompensowali im tym, że brali ich na rodziców chrzestnych. Tym sposobem nagromadziła im się szóstka dzieci. W walce o własne, z początkiem 2012 r. postawili na naprotechnologię. W sierpniu pod sercem Joanny była już Iga. Być ojcem Igi, jak twierdzi Marcin, to najwspanialsze uczucie na świecie.

– Na początku myśleliśmy o czwórce dzieci. Być może do czwórki nie dobijemy, ale na pewno jakiegoś bąbla byśmy jeszcze chcieli. Długie czekanie na dziecko spowodowało, że to uczucie i ta więź, która jest między nami, są ogromne. Iga to dla mnie najważniejsza osoba na świecie – wyjaśnia z nieukrywaną radością. Bycie matką Igi to uczucie równie cudowne. – Z mężem oszaleliśmy na punkcie naszego dziecka. Iga jest bardzo pogodnym, radosnym, spokojnym dzieckiem. Taki dostaliśmy dar od Boga – dodaje Joanna. Joanna i Marcin uważają, że stosowanie napro nie jest trudne. Mimo że kobieta pracowała w terenie, zawsze znajdowała czas na obserwacje. Zapisywała je, a następnego dnia przenosiła na specjalną planszę.

Mocno zaangażował się też Marcin. Znał legendę, wiedział, co jakie oznaczenie mówi na temat śluzu, kiedy są dni płodne, kiedy niepłodne. – O tej metodzie dowiedziałam się od koleżanki. Byłam wtedy po 6 latach walki o dziecko. I tak naprawdę dosyć sceptycznie do tego podeszłam. Później miałam okres gorszej kondycji psychicznej. Popadałam to w euforię, to w płacz. W jednym momencie myślałam, że wcale nie chcę mieć dziecka. Chwilę później widziałam kobietę z wózkiem i stwierdzałam, że jednak bardzo chcę. Psycholog też powiedział mi o naprotechnologii. Wróciłam do domu, zaczęłam czytać w internecie o tej metodzie. Znalazłam instruktora w Mysłowicach. Porozmawiałam z mężem i w styczniu 2012 r. pierwszy raz poszliśmy do instruktora.

Bardzo szybko udało się zdiagnozować problem Joanny. To zasługa instruktora i lekarza naprotechnologii, który sumiennie pochylił się nad wynikami jej wszystkich badań. – Pierwsza wizyta trwała 3 godziny. To było przeglądanie wszystkiego, analizowanie, dodawanie, odejmowanie. Po dwóch miesiącach okazało się, że problemem był niski poziom progesteronu. Należało go podać i koniec. Każdy lekarz ginekolog powinien to wiedzieć – mówi Joanna. Marcin jest optymistą. Cały czas był przekonany, że będzie dobrze. Ten optymizm udzielił się i Joannie. Z końcem kwietnia 2012 r. była na pielgrzymce w Rzymie. Tam rozmawiała z kapłanem o swoim problemie. On zaprowadził ją do kościoła pw. św. Augustyna. – Jest tam figurka Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Obok niej są przyczepione czapeczki, śliniaczki, smoczki. Pary, które starają się o dziecko, właśnie w tym miejscu się modlą. Obok jest też księga dziękczynna, pełna wpisów.

Ksiądz i koleżanki modlili się razem ze mną. W intencji dziecka modliłam się też codziennie na grobie Jana Pawła II. Po powrocie powiedziałam mężowi: „Teraz to już naprawdę wszystko będzie dobrze, zobaczysz” – mówi Joanna. Parę miesięcy później, dokładnie 2 sierpnia 2012 r., zrobiła test ciążowy. Data jest istotna, bo dzień wcześniej jej mąż miał urodziny. Pierwszy raz nie dostał od żony żadnego prezentu. – Podarunek przyszedł sam. Była nim informacja o dzidziusiu – tłumaczy Marcin. – Przez 8 lat wielokrotnie robiłam sobie test ciążowy. Zawsze była jedna kreska, gdy pojawiły się dwie, nie byłam w stanie uwierzyć w to szczęście. A ono dziś ma już 9 miesięcy... – uśmiecha się Joanna. Zbliża się godzina18. Iga zaczyna mocniej przytulać się do mamy. To jej pora, teraz czeka ją kąpiel, mleko i spanie. Z uśmiechem na twarzy obudzi się o 7 rano.