Odsetki za zwłokę

Marta Sudnik-Paluch

publikacja 31.12.2013 11:28

Kiedy dzwonię do Krzysztofa Pajdy, aby poprosić o rozmowę, słyszę w jego głosie lekkie wahanie. - Myślę, że się zgodzimy, ale muszę się skonsultować z żoną - zastrzega. Fakt, nie jest łatwo opowiadać o tak intymnych sprawach, jak problemy z poczęciem dziecka. - Zrobimy to, żeby dać świadectwo. Może nasza historia komuś pomoże - mówi podczas drugiej rozmowy Krzysztof.

Odsetki za zwłokę Marta Sudnik-Paluch /GN Dawid i Piotruś z rodzicami Katarzyną i Krzysztofem

Ich dom wypełnia teraz śmiech dzieci, muzyka z zabawek, szelest grzechotek. Dawid i Piotruś w sercach rodziców panują niepodzielnie. – Proszę mi wierzyć, nikt nie jest w stanie wywołać takich salw śmiechu, jak Krzysiek wchodzący do domu po pracy – mówi Katarzyna Pajda.

Dawid jest mniejszy. Urodził się całe dwie minuty później niż Piotruś. Jest cierpliwy, spokojny. Lubi bawić się sam. W trakcie naszej rozmowy większość czasu przysłuchuje się z uwagą lub bawi się grzechotką. Myśliciel. Piotruś jest starszy, większy, ale też bardziej niecierpliwy. Jak mówią rodzice, wszystko musi mieć tu i teraz. Lubi się przytulać. Rozmowy od czasu do czasu przerywa jego urocze gaworzenie: „Mamamamama”. Próbuje już rakiem uciekać i ruszyć na poznawanie świata. Właściwie na pierwszy rzut oka są jednymi z wielu bliźniaków. Niezwykły był za to „modlitewny szturm” na niebo, jaki został rozpoczęty w ich intencji. – Kiedy znajomi dowiadywali się, że jestem w ciąży, pytali, którego lekarza i którego świętego to zasługa. A my poruszyliśmy chyba pół nieba w tej intencji – zdradza Katarzyna.

Jak zgodnie zauważają Katarzyna i Krzysztof, równie ważne były ich decyzje, które zawiodły ich do naprotechnologa. Bo na staraniu się o dziecko minęły im trzy lata. – Było nam bardzo ciężko. Zazdrościliśmy znajomym, że oni już mogą się cieszyć rodzicielstwem, a u nas ciągle nic – wspomina Krzysztof.

Wycieczka już we czwórkę

Oboje czuli, że są „samotnymi wyspami”, że nikt nie ma podobnego problemu. Poczucie zagubienia dodatkowo potęgował brak leczenia i właściwej diagnozy. – Zgłosiłam się ze swoimi wynikami badań do znanego ginekologa. Słyszałam, że panie przyjeżdżają do niego z bardzo daleka. Musiałam długo czekać na wizytę. On spojrzał i stwierdził, że u mnie jest wszystko w porządku. Dodał, że poczekamy na wyniki męża, ale powinniśmy przemyśleć poddanie się in vitro, bo to będzie najlepsze rozwiązanie – opowiada Kasia.

To „rozwiązanie” było jednak wykluczone. – Przecież to Bóg jest dawcą życia. On przychodzi do nas w akcie małżeńskim – tłumaczy Kasia. – Poza tym byliśmy zgodni, że nie chcemy mieć dziecka za wszelką cenę. Chcieliśmy poznać Bożą wolę – dodaje Krzysiek.

Ukojenie przyszło w trakcie Dni Skupienia u sióstr nazaretanek w Krakowie. Tam zobaczyli, że nie są sami, że jest więcej par, które zmagają się z tym samym problemem. Tym doświadczeniem postanowili się podzielić z innymi tu, na Śląsku. I tak powstało Duszpasterstwo Małżeństw Bezdzietnych przy parafii św. Michała Archanioła w Siemianowicach Śląskich-Michałkowicach. – To był dla nas dobry czas, prawie jak miesiąc miodowy. Byliśmy spokojniejsi. Zauważyliśmy, że są inne sfery życia, o które możemy się zatroszczyć, np. że zawsze lubiliśmy podróżować. Nie było idealnie, nadal myśleliśmy o dzieciach, ale przestaliśmy się tak szarpać – wspomina Katarzyna.

Również podczas krakowskich rekolekcji małżonkowie sporo dowiedzieli się o naprotechnologii. – Wcześniej słyszeliśmy o tej metodzie, ale ja się strasznie przed nią broniłam. Kiedy nasi znajomi o niej wspominali, zasłaniałam się opinią ginekologa, że u mnie wszystko jest okej – przyznaje Kasia.

Wizyta u naprotechnologa była ich noworocznym postanowieniem. – Trafiliśmy do siostry Augustyny Milej z Rydułtów. I ona z tych samych badań, co wcześniej wspomniany ginekolog, od razu wiedziała, że coś jest nie tak – mówią małżonkowie.

Ich instruktorem napro została Ewa Jurczyk. – Podczas spotkań dowiedzieliśmy się dużo o nas samych, o naszych ciałach. I przede wszystkim o dolegliwościach, które pozornie były nieistotne, ale uniemożliwiały mi zajście w ciążę – mówi Katarzyna. Rodzina i znajomi wspierali ich w leczeniu. Wspólne spotkania często były ustawiane „pod Kasię”, czyli eliminowane były produkty, których – ze względu na nietolerancje pokarmowe – nie mogła jeść.

Oboje poznali siebie tak „kompleksowo”, że ich wiedza niejedną kobietę mogłaby zadziwić. – Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, zaczęłam się martwić, że w tym cyklu mam bardzo niski poziom progesteronu, który przecież odpowiada za utrzymanie ciąży – mówi Kasia. – Większość kobiet w ogóle nie zdaje sobie sprawy z takich rzeczy – zauważamy. – Ja wiedziałam i być może dlatego ciążę udało mi się utrzymać. Zaraz zadzwoniłam do s. Augustyny, a ona mnie poinstruowała, co dalej zrobić – tłumaczy Kasia.

Ciąża była sporą niespodzianką. Kasia i Krzysiek dowiedzieli się o niej tuż po powrocie z wycieczki do Norwegii. – Tam daliśmy sobie nieźle w kość, maszerując z plecakami na długich dystansach. Gdybym wiedział, że jesteśmy już we czwórkę, pewnie namawiałbym żonę, żebyśmy sobie odpuścili albo taszczył wszystko sam – wspomina Krzysztof.

Jeszcze większym zaskoczeniem była informacja, że są dwa zarodki. – Z tego powodu o mało nie skasowaliśmy samochodu – śmieje się Kasia. – Oj, nie przesadzaj. Po prostu wjechałbym w krawężnik, taki dość wysoki. Chwila nieuwagi – prostuje Krzysiek.

Rodzinne pogotowie

Wszyscy gratulowali im ciąży. – Moja teściowa martwiła się, jak ich rozróżni. Uspokoiła ją informacja, że to są bliźnięta dwujajowe – wspomina Kasia. – A moja przyjaciółka śmiała się, że to jest ciąża z odsetkami za zwłokę – dodaje.

Okres oczekiwania na dzieci pozwolił im doświadczyć rzeczy niezwykłej. – Okazało się, że napro tworzy jedną wielką rodzinę. Kiedy dotrwaliśmy już do 13. tygodnia i minął okres największego zagrożenia, siostra Augustyna poradziła mi, żebym znalazła lekarza gdzieś w okolicy. Poleciła mi położną w szpitalu w Bogucicach, która także była instruktorką napro. Ona się mną zaopiekowała, poradziła mi, kogo wybrać na lekarza prowadzącego – mówi Katarzyna.

Mimo początkowych obaw, jak sobie poradzą, okazało się, że chłopcy są nad wyraz spokojni. – Przez pierwszy okres właściwie jedli i spali. A babcie, dziadkowie i my czekaliśmy w pogotowiu. Bo wiadomość, że będzie dwoje dzieci, zmobilizowała wszystkich – śmieją się małżonkowie.

Przyznają, że nie zawsze jest łatwo. Zwłaszcza gdy obaj chłopcy czegoś chcą. – Teraz ząbkują, więc są bardziej marudni – mówi Krzysztof. Na razie Piotrusiem i Dawidem opiekuje się przede wszystkim Kasia. – Postanowiłam wykorzystać maksymalny wymiar mojego urlopu, ponieważ tego czasu z dziećmi nikt mi później nie zwróci, a przecież tyle na nich czekałam – wyjaśnia. Z zawodu jest nauczycielką angielskiego. – Cały czas staram się utrzymywać kontakt z językiem, czytam książki, słucham radia. Nie wierzę tym, którzy twierdzą, że długi urlop wychowawczy sprawia, że kobieta nie potrafi już wrócić do pracy – dodaje.

Bliźniaki robią się niespokojne, zbliża się czas ich kąpieli. A my chcmy zapytać jeszcze tylko o jedno. – Tak długo na nich czekaliście. A macie już jakieś plany na przyszłość? Zastanawiacie się, kim zostaną, jak dorosną? – dociekamy. – Pan Bóg ma dla nich jakiś plan, a my się poddajemy Jego woli – odpowiadają zgodnie rodzice Dawida i Piotrusia.

Tymczasem pierwszy zgłębia budowę grzechotki, a drugi ucina sobie krótką drzemkę w ramionach taty.