Wyspa skarbów

ks. Marcin Siewruk; GN 51-52/2013 Zielona Góra

publikacja 09.01.2014 06:00

Justyna i Radosław Walczukowie wspólnie z dziećmi: Jankiem, Maćkiem, Cecylką, Tereską i Dorotką oczekują kolejnych narodzin. Jak będzie miał na imię chłopczyk, jeszcze nie wiadomo, ale cała rodzina myśli intensywnie.

Wyspa skarbów ks. Marcin Siewruk /GN Janek i Maciek przygotowują się do wspólnego grania kolęd.

Promienie słońca rozświetlają pokój. Przy udekorowanym stole Cecylka i Tereska grają w warcaby. Obie są bardzo zaangażowane i śledzą każdy ruch na planszy. – A ja przed chwilą wygrałam z tatą – z zadowoleniem mówi Cecylia. – To prawda, drobna chwila nieuwagi i zostałem pokonany – potwierdza Radosław Walczuk. W pokoju chłopców panuje skupienie – Janek i Maciek grają w szachy, bo niedziela jest z założenia dniem bez komputera. Najmłodsza Dorotka koloruje obrazki.

Marzenia

Poznali się w czasie studiów we Wrocławiu. Justyna, rodowita wrocławianka, studiowała pedagogikę specjalną, a pochodzący z Głogowa Radosław – medycynę. – Czekaliśmy na siebie ponad dwa lata, żeby móc się pobrać, wspólnie zamieszkać i realizować nasze marzenia. Żona kończyła jeszcze studia. Do dzisiaj mamy długie listy, pełne tęsknoty i niecierpliwego oczekiwania. Swój wyjątkowy urok miały też rozmowy telefoniczne; oczywiście telefony komórkowe nie były jeszcze tak popularne, więc nierzadkie było stanie pod budką telefoniczną po 22.00, czasami w mrozie, żeby móc chociaż chwilę porozmawiać. No i podróże pociągiem do Wrocławia – wspomina Radosław. Po ślubie młodzi małżonkowie rozpoczęli pracę zawodową i powoli realizowali swoje plany. Pojawił się kolejny bardzo ważny moment – oczekiwanie na urodziny dziecka. – Wszystko przebiegało bardzo spokojnie. Odczuwaliśmy ogromną radość, jaka towarzyszyła czekaniu na syna – mówi Radosław.

Państwo Walczukowie od samego początku planowali dużą rodzinę. – Jak się pobieraliśmy, chcieliśmy mieć pięcioro dzieci. Śmiejemy się, że Pan Bóg spełnił nasze marzenia, co więcej – Bóg ma wspaniałe poczucie humoru i dał nam jeszcze jeden prezent, obecnie oczekujemy na szóste dziecko – z uśmiechem mówi mama. Od samego początku małżonkowie są zaangażowani w ruch Domowego Kościoła. Pragną budować wspólnotę Kościoła we własnej rodzinie i wychowywać religijnie dzieci, budować ich dojrzałą osobowość. – Oczywiście nie chcieliśmy, żeby nasz dom był „drugą zakrystią”, ale naturalną przestrzenią odkrywania Boga wśród nas, w otaczającym nas świecie. Wychowywanie dzieci jest ciągłym wyzwaniem, koniecznością towarzyszenia, szczególnie teraz, kiedy chłopcy dorastają. Staramy się organizować wspólne przedsięwzięcia, żeby ulubione gry komputerowe nie były jedyną rozrywką. Chcemy zainteresować nasze dzieci nauką, różnymi dyscyplinami sportu. Na przykład dzisiaj po południu całą rodziną wybieramy się pograć w kręgle, a gdy było cieplej, chodziliśmy na strzelnicę sportową – mówi Radosław. – Bardzo lubię grać w piłkę nożną – z zapałem dodaje Janek. – Ja też bardzo często gram na boisku, jako bramkarz – mówi Maciek. Obecnie Cecylka jest bez wątpienia najlepszą gimnastyczką sportową w rodzinie, ale Tereska ćwiczy również bardzo wytrwale. Pod czujnym okiem taty z gracją i zwinnością dziewczynki wykonują ćwiczenia na drążku.

Wyprawa w poszukiwaniu skarbów

W sprawnym funkcjonowaniu rodziny niezwykle istotną rolę odgrywa dobra organizacja. Dokładnie jak na morskiej wyprawie – każdy musi być za coś odpowiedzialny, każdy musi precyzyjnie wypełniać swoje obowiązki, żeby dotrzeć do upragnionego celu – wyspy pełnej skarbów. – Każdego dnia staramy się spędzać jak najwięcej czasu wspólnie z naszymi dziećmi. Paradoksalnie w weekend, kiedy przychodzi rozprężenie, kiedy każdy zajmuje się czymś innym, jest to o wiele trudniejsze. Od pewnego czasu uczymy się bardziej świadomie świętować niedzielę. Staramy się tak organizować czas, żeby w niedzielę nie było już odrabiania lekcji czy innych zajęć, jak np. zakupy. Udział we Mszy świętej i potem wspólne spędzanie czasu, delektowanie się byciem razem – to próbujemy zrealizować. Może kiedyś dzieci będą wspominać, że niedziela była inna niż pozostałe dni. Trudno jest nam sobie wyobrazić, że mielibyśmy pracować siedem dni w tygodniu – opowiada Radosław. Powodzenie wyprawy morskiej w poszukiwaniu nieznanego lądu wymaga od załogi ogromnej odwagi i wytrwałości. Chyba podobnie jest w rodzinie.

– Życie w małżeństwie uczy mnie przede wszystkim cierpliwości. Ciągle mnie uczy, jeszcze nie nauczyło, bo to bardzo długi proces – zaznacza Justyna. – W małżeństwie, w relacjach z dziećmi, poznaję samego siebie. Wcześniej, przed założeniem rodziny, wydawało mi się, że znam się dobrze, a teraz odkrywam drugą osobę i to, kim ja jestem naprawdę w tych relacjach. Odkrywanie siebie to pewien trud. Chciałoby się, żeby idealny obraz, jaki sobie tworzymy, nie ulegał zmianie, a jednak żona i dzieci ciągle weryfikują zachowania – zaznacza Radosław. Najstarszy syn Janek powoli uczy się odpowiedzialności za rodzeństwo. Do jego obowiązków należy kupowanie mleka dla całej rodziny. W ten sposób pomaga mamie, która ze względu na ciążę nie powinna za dużo nosić. – Pracuję w szkole specjalnej, z głęboko upośledzonymi dziećmi, w systemie nauczania indywidualnego. Łączę pracę pedagoga z opieką nad dziećmi, dbaniem o dom. Kiedy jestem w pracy, Dorotką opiekuje się ciocia. Teraz przyjechała do nas moja mama, dlatego mogę spokojnie zrobić większe zakupy, np. buty dla dzieci czy przygotowywać się do świąt Bożego Narodzenia – mówi Justyna.

Chciałbym być jak tata

Rodzice dają przestrzeń do rozwoju swoich dzieci. Każdy dzień przynosi nowe odkrycia, niespodzianki. Tutaj nie ma miejsca na schematy, ogólne rozwiązania. Każde dziecko jest inne. – To jest dla nas fascynujące – mówi Justyna. Mała Dorotka cichutko zajęta jest zabawą, co chwilę podbiega do mamy, żeby się przytulić albo zjeść kawałek smacznego ciasta. Tereska dokładnie i bardzo spokojnie obserwuje sytuację i jest zajęta rysowaniem. Cecylka również rysuje z zapałem, ale urozmaica rysowanie ćwiczeniami na drążku, uwielbia również wszelkiego rodzaju występy. Maciek jest bardzo spokojnym i cichym chłopcem, lubi piłkę nożną, uczy się grać na gitarze i oczywiście uwielbia pograć na komputerze. Najstarszy Janek lubi się uczyć, chodzi do szkoły muzycznej, gra na wiolonczeli. Ćwiczy pilnie każdego dnia, przygotowując utwory na kolejne lekcje. Z młodszym bratem, jak tylko się udaje, zasiada do komputera. Na razie dziewczynki są jeszcze za małe, ale chłopcy już przygotowują się do wspólnego grania kolęd. Janek marzy, żeby jak najlepiej grać na wiolonczeli, i chciałby również zostać lekarzem. – Dlaczego? – Chciałbym być jak mój tata, też gra na wiolonczeli i jest lekarzem – mówi z przekonaniem.

Ukryty blask

W domu państwa Walczuków można poczuć się jak na wyspie skarbów, która leży pośród oceanu codzienności. W przestrzeni kochającej się rodziny wszystko jest inne, kolorowe, radosne, mieniące się różnorodnymi barwami, jak na rysunkach Cecylki, Tereski i małej Dorotki. – Pewne rzeczy, które dzieją się w naszej rodzinie, doceniamy dopiero z perspektywy, bo na co dzień wszystko wydaje się takie oczywiste, zwyczajne – podkreśla Radosław Walczuk.

TAGI: