Mała Krysia od Chrystusa

Krzysztof Król; GN 49/2013 Zielona Góra

publikacja 11.01.2014 06:00

Dokładnie rok temu pisaliśmy o hospicjum prenatalnym powstającym w zielonogórskim szpitalu. Dziś wracamy do tematu, a konkretnie do niezwykłego świadectwa rodziców, których córka umarła, zanim zdążyła się narodzić.

Maria i Tomasz są przekonani, że ich córka Krystyna pomoże  im w drodze do nieba MIROSłAW RZEPKA /GN Maria i Tomasz są przekonani, że ich córka Krystyna pomoże im w drodze do nieba

Obecnie wczesna diagnoza pozwala wykryć wiele schorzeń i leczyć dzieci jeszcze w łonie matki. Ale czasami rodzice słyszą hiobową wiadomość: „Wasze dziecko jest śmiertelnie chore!”. Tak było w przypadku Marii i Tomasza. Gdy dowiedzieli się o ciąży byli bardzo szczęśliwi. Niestety niedługo potem jak grom z jasnego nieba spadła na nich wiadomość, że ich dziecko, które miało się wkrótce narodzić, umrze. Na szczęście nie zostali z tym sami.

Zderzenie z rzeczywistością

O chorobie swojego dziecka dowiedzieli się w 11. tygodniu ciąży. – Byłam wtedy w Poznaniu. Uczyłam w szkole i chciałam dokończyć semestr, a potem przeprowadzić się do męża do Zielonej Góry – opowiada Maria. – U ginekologa w Poznaniu okazało się, że dziecko jest chore. Mąż nie mógł być ze mną na wizycie, a do tego jeszcze lekarz przekazał mi tę informację bardzo chłodno, jakby nie brał pod uwagę tego, co mogę czuć – dodaje. Pięć dni później do specjalisty poszli już razem. – Po dokładnym USG pani doktor powiedziała nam, że to jest wada śmiertelna, a konkretnie przepuklina powłok brzusznych i klatki piersiowej, a dodatkowo jeszcze zespół taśm owodniowych. Dowiedzieliśmy się, że nasze dziecko raczej nie doczeka terminu normalnego porodu i będzie żyło najprawdopodobniej nie dłużej niż do 20. tygodnia – opowiada pan Tomasz. – W delikatny sposób zostaliśmy poinformowani, że w tym przypadku, zgodnie z polskim prawem, mamy możliwość usunięcia ciąży. Pani doktor nie dawała nam żadnych rad. Powiedziała tylko, że to nie jest decyzja, którą podejmuje się przez chwilę, ale którą trzeba przemyśleć, bo może mieć różne skutki – dodaje. Młodym rodzicom było bardzo trudno, ale nie brali pod uwagę usunięcia ciąży. Choć niektórzy zachęcali ich do tego. – Lekarz, od którego dowiedziałam się o chorobie dziecka, nie miał nic wspólnego z lekarzami pro life i wręcz namawiał mnie, żeby usunąć ciążę – wspomina Maria.

To dziecko wam ufa

On z Krakowa, ona z Poznania, nie mieli tutaj żadnej rodziny i nie znali w Zielonej Górze zbyt dobrze nikogo. W swoim nieszczęściu nie zostali jednak sami. – Mama zasugerowała mi, żebym skontaktowała się z duszpasterstwem rodzin. Pierwszy numer, który znalazłam na stronie internetowej duszpasterstwa, nie mógł być bardziej trafiony – wyjaśnia Maria. – To był telefon do położnej oddziałowej z zielonogórskiego szpitala Łucji Majkut, która spotkała się z nami w pierwszym wolnym terminie dogodnym dla niej i dla nas. Opowiedziała nam o poronieniach, przedwczesnych porodach i poświęciła nam mnóstwo czasu – dodaje. Od oddziałowej Maria i Tomasz trafili do ginekologa dr. Sławomira Labera, który zaproponował im opiekę zielonogórskiego szpitala. – Doktor powiedział, że za kilka dni mamy przyjść do szpitala na spotkanie z nim, panią Łucją i panią psycholog Barbarą Łysiak, a oni nami się zajmą i pomogą przejść przez ten trudny dla nas okres – wspomina Maria. Pomoc była bardzo potrzebna. Rodzicom towarzyszyły lęk i niepewność. 

– Na początku nie chciałam się zżyć z moim dzieckiem i go pokochać, bo po prostu po ludzku bałam się rozstania i straty. Na szczęście pani Basi udało się uświadomić mi, że łatwiej jest żałować kogoś, kogo się znało i kochało, niż kogoś obcego – opowiada Maria. – W naszej pamięci pozostaną też słowa dr. Labera, który pięknie powiedział: „To dziecko wam ufa”. To zdanie towarzyszyło nam przez cały okres oczekiwania na poród i śmierć naszego dziecka – dodaje. Małżonkowie zaczęli myśleć o imieniu dla swojego maleństwa. Tym bardziej że znali już jego płeć. Podczas jednego z badań okazało się, że to dziewczynka. Wybór padł na coraz rzadsze dziś imię: Krystyna. – Po pierwsze ono nam się podobało. A po drugie niezwykła jest jego etymologia, „Christinus” znaczy „chrystusowy”, czyli poświęcony Bogu. Doszliśmy do wniosku, że skoro Pan Bóg sobie ją wybrał i chce ją od razu mieć u siebie, to imię będzie jak najbardziej właściwe dla naszej córki – stwierdza Tomasz. – Zwłaszcza że św. Krystyna była dzielną kobietą. W wieku 12 lat została zamęczona przez ojca, bo nie chciała się zaprzeć chrześcijaństwa. Była rozdzierana hakami, obracana na kole, polewana wrzącym olejem, palona na wolnym ogniu, a na końcu przywiązano jej kamień do szyi i utopiono – dodaje.

Rodzice i dziecko pod opieką

Dzięki opiece i własnej otwartości młodzi rodzice coraz bardziej zbliżali się do swojego dziecka. – To było dla nas bardzo ważne, że mogliśmy utworzyć relację z naszą córką. Czas ciąży pozwolił się nam zaprzyjaźnić z Krystyną – mówi Tomasz. – Stała opieka dawała nam poczucie bezpieczeństwa. Bardzo się cieszę, że nie byliśmy traktowani gorzej niż pary, które miały zdrowe dzieci. Czuliśmy, że nie jesteśmy sami w tej sytuacji. To było niezwykle ważne, bo bardzo bałam się momentu śmierci Krysi. Nie miałam zielonego pojęcia, kiedy to nastąpi. Nie było dnia, w którym bym nie pomyślała, że to dziś – dodaje Maria. Kiedy małżonkowie dowiedzieli się, że zostało już tylko kilka tygodni do porodu, poszli do położnej Joanny Habury na przyspieszony kurs rodzenia. – Pani Asia zasugerowała, żebyśmy napisali list porodowy. Sami byśmy na to nie wpadli. To taki list do szpitala dotyczący naszych oczekiwań. Nosiliśmy go cały czas przy sobie – wyjaśniają małżonkowie.

– Napisaliśmy w nim m.in. że chcemy rodzić w jednoosobowej sali, że chcemy rodzić naturalnie, jeśli nie będzie przeciwwskazań, i poprosiliśmy też, aby dać nam wystarczającą ilość czasu i nie poganiać nas podczas pożegnania z córką po porodzie – dodają. List został przedstawiony ordynatorowi dr. Sławomirowi Gąsiorowi. – Byliśmy pod wrażeniem po spotkaniu z nim. Nasz list porodowy ordynator omówił na konsylium lekarskim, dzięki temu każdy wiedział, jaka jest nasza sytuacja – wyjaśnia mąż. Krysia urodziła się trzy tygodnie przed planowanym terminem w naturalny sposób. W trakcie porodu ważąca 1,5 kg dziewczynka zmarła. Po wyjściu ze szpitala Maria i Tomasz odebrali akt urodzenia łącznie z aktem zgonu. Potem był pogrzeb. – W pożegnaniu Krysi towarzyszył nam ks. Mariusz Dudka, który jeszcze w trakcie ciąży zaproponował nam osobistą Mszę św. z błogosławieństwem dla nas i naszego dziecka, a po śmierci podsunął pomysł Eucharystii w intencji tych osób, które były z nami w tym czasie, i w intencji nas samych – wyjaśnia Maria.

Krysia żyje

Wraz z porodem pomoc nie skończyła się. Niedługo później małżonkowie trafili do poradni rodzinnej, do Doroty Tyliszczak w celu omówienia naturalnego planowania rodziny po porodzie. – Z Dorotą jestem w stałym kontakcie i mam poczucie, że z każdą wątpliwością mogę się do niej zwrócić. Mamy także możliwość uczestniczenia w spotkaniach dla rodziców po stracie dziecka, które odbywają się przy parafii św. Józefa, a także mogę kontynuować spotkania z panią Basią – wyjaśnia Maria. – Niesamowite jest także to, ile dobra ludzkiego doświadczyłam w obcym dla nas mieście, gdzie jeszcze przed rokiem nikogo nie znałam. Na pewno bez tych ludzi, których Bóg postawił na naszej drodze, byłoby o wiele trudniej. To była tragedia, ale nie mogliśmy trafić na lepszych ludzi ani lepiej nie mogło się to wszystko ułożyć. W naszym życiu potwierdziło się, że Pan Bóg nikogo nie opuszcza w cierpieniu – dodaje. Maria i Tomasz nikomu nie życzą podobnych doświadczeń, ale wiedzą, że takie sytuacje się zdarzają. Są przekonani, że usunięcie ciąży w przypadku śmiertelnych wad płodu nie jest żadnym rozwiązaniem.

– W takiej sytuacji warto zrobić wszystko co możliwe, dla swojego dziecka. Pewnie kobiecie może się wydawać, że nie da rady. To nieprawda. Człowiek sobie nie zdaje sprawy, jak jest silny i ile może udźwignąć razem z Bogiem i ludźmi. Oczywiście na początku wydaje się, że to koniec świata, ale z przeżycia takiego doświadczenia może wyniknąć wiele dobra – mówi Maria. Proces żałoby wciąż trwa, bo trudno pogodzić się ze stratą dziecka, ale rodzice Krysi są przekonani, że nie zawiedli jej zaufania. – Nie mogliśmy nic zmienić, ale mogliśmy zapewnić naszej córce godne życie i godną śmierć tu na ziemi. To daje nam pokój wewnętrzny. Oczywiście pewnie, że chcielibyśmy móc wychować naszą córkę, patrzeć, jak dorasta i spełnia swoje marzenia. Wiemy jednak, że ona żyje. Jest w niebie i mamy nadzieję, że z jej pomocą i my tam trafimy – mówią rodzice. 

TAGI: