Jak sprytny jest Bóg?

Joanna Juroszek; GN 1/2014 Katowice

publikacja 13.01.2014 06:00

- Chcę coś powiedzieć. A Bóg niech czuwa nad tym, żebym nie plotła głupot - mówi Marzena Erm z Jastrzębia, którą dziś zna cała Polska.

Marzena przed przyjęciem drugiej dawki leku, na który pieniądze zbiera cała Polska Wojciech Czyż Marzena przed przyjęciem drugiej dawki leku, na który pieniądze zbiera cała Polska

Jest luty 2011 roku. Mam 23 lata i szukam męża. Nie czekam długo. Nowego towarzysza swojego życia poznaję po pierwszej tomografii komputerowej. Już wiem, jak się nazywa – Chłoniak Hodgkina. Zaufana lekarka zdradziła mi, że dobrze go zna i nie ma o nim dobrego zdania. Hodgkin okazał się być nowotworem złośliwym układu chłonnego. Nie było romantycznej kolacji ani pierścionka w czekoladowej muffince. Do małżeństwa zostałam przymuszona, bez zgody wciągnięta, wszystko odbyło się tajnie. Pojął mnie za żonę i posiadł moje ciało – w taki sposób Marzena na swoim blogu „RAKiJA, czyli jak upijam się życiem” opisuje początek choroby.

Jak niewierny Tomasz

Od czasu zaślubin minęły już prawie trzy lata. Dziewczyna ma za sobą kilkanaście chemioterapii, prawie 30 naświetlań i trzy autologiczne przeszczepy szpiku kostnego. Kiedy była już po trzecim przeszczepie szpiku, lekarze dawali jej zaledwie 30 proc. szans na remisję. Tak mówili od dwóch lat, a wyniki zawsze były złe. Marzena była przekonana, że i tym razem się nie uda... – Doczekałam się badania PET, które miało sprawdzić, czy jestem zdrowa. Pamiętam, że podjęłam pracę w hospicjum. Mama mnie tam odwoziła i w samochodzie powiedziała, że chce ze mną jechać po wyniki.

Spieszyłam się, chciałam szybko wyjść z auta. Nie wiedziałam, jak jej powiedzieć, że nie chcę, żeby była wtedy przy mnie. Nie chciałam, żeby było jej przykro, jeśli okaże się, że wyniki są złe. Taką informację sama chciałam jej przekazać, przepuszczając wcześniej przez swój filtr optymizmu. W końcu, ze łzami w oczach, mama powiedziała, że podczas modlitwy usłyszała wewnętrzny głos, jakby słowa Jezusa, który mówił: „Spokojnie, bez paniki. Marzena będzie zdrowa!” – opowiada. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Bała się reakcji mamy, nie chciała jej skrzywdzić. Wierzyła, że mama te słowa usłyszała, ale doświadczenie i rozum podpowiadały jej, że taka wersja zdarzeń jest nieprawdopodobna. W końcu zgodziła się na obecność mamy.

– Pojechałyśmy do szpitala. Poszłyśmy z wynikami do pani doktor, a ona, patrząc na nie, powiedziała: „No, wygląda na to, że jest czysto”. Mama się uśmiechnęła, ale była spokojna, tak jakby chciała powiedzieć: „Spodziewałam się, że tak będzie”. Ja nie wybuchłam radością w gabinecie, byłam w szoku, nie dowierzałam. Dopiero, jak poszłyśmy do kaplicy podziękować za te wyniki, doszło do mnie, że to się faktycznie zdarzyło. Poryczałam się. To mnie poruszyło i pogłębiło wiarę – mówi. Wcześniej z wiarą Marzeny różnie bywało. Kiedy zaczęła się choroba, koleżanka powiedziała jej o Mszach z modlitwą o uzdrowienie. Ona jednak nie dała się wkręcić w te klimaty. Tłumaczyła, że zbyt twardo stąpa po ziemi, by interesować się Bogiem. Sam Bóg – jak twierdziła wtedy Marzena – na pewno nie potrafiłby udowodnić jej, że istnieje. Z czasem Bóg okazał się jednak sprytniejszy. Rozwiązanie znalazł i wtargnął do serca Marzeny.

– To nie było tak, że wiara zaczęła się w jakimś jednym momencie. Im gorzej było z moim zdrowiem, im bardziej czułam oddech śmierci na plecach, tym bardziej zaczynałam zastanawiać się nad tym, czy jest coś potem. Zaczęłam dużo czytać, rozmawiać z innymi pacjentami w szpitalu, z księdzem – wspomina. – Nawiązywanie relacji z Jezusem polegało na tym, że w miarę, jak Go poznawałam, zaczynałam Mu ufać. To podobnie jak w relacji z drugim człowiekiem. Jesteś w stanie pójść za kimś dopiero wtedy, gdy go poznasz – tłumaczy.

Powrót męża

To był marzec 2013 roku. Niedobry mąż opuścił Marzenę. Dziewczyna nie potrafiła jednak w pełni cieszyć się powrotem do zdrowia. Przeczuwała, że może to być jedynie przerwa w leczeniu. Mimo remisji postanowiła kontynuować leczenie.

– Na moim blogu ktoś napisał o leku Adcetris, który jest skuteczny przeciwko nawrotom przy chłoniakach – mówi. Lek ma jednak podstawową wadę – jest nią cena. Jedna dawka kosztuje ok. 30 tys. zł, a cały cykl leczenia przewiduje ich 16. Trwa akcja zbierania pieniędzy. Marzena przez internet poznała Ewelinę chorą na białaczkę i Kasię, zupełne obce jej osoby, które czytały jej blog i postanowiły pomóc w zbiórce pieniędzy. – One wspierają mnie nie tylko dobrym słowem, ale przede wszystkim ciężką pracą na rzecz mojego powrotu do zdrowia. Dla mnie jest to mistrzostwo miłości – mówi. Kolega Mateusz wystawił się na Allegro. Zaoferował swój jeden dzień. Mógł sprzątać, opiekować się dzieckiem itp., wszystko poza propozycjami matrymonialnymi. „Kupiła go” stacja RMF FM. Przeprowadził swoją autorską audycję. Nieświadomie rozkręcił całą akcję. Potem zaprosili ich do programu „Dzień dobry TVN” i „Pytanie na śniadanie”.

Kolejne 4 tys. zł na subkonto Marzeny wpłaciła osoba, która wybrała się na kolację z Tomaszem Kammelem i Urszulą Chincz. Pan Zbyszek z hospicjum, w którym pracowała Marzena, zajął się organizacją zbiórek w Jastrzębiu. Kiermasze, akcje, koncerty, sprzedawanie ciast... Znajomi i nieznajomi organizowali dla Marzeny małe i wielkie akcje. Były to dla niej znaki Bożej miłości. W ciągu trzech miesięcy udało się zebrać ponad 200 tys. zł. Przed rozpoczęciem leczenia Marzena zrobiła tomografię komputerową i okazało się, że nastąpił nawrót choroby.

– Niby zdawałam sobie sprawę z tego, że może niebawem wrócić, ale i tak czułam się bardzo rozgoryczona. Sądziłam, że mama też będzie rozczarowana. To mogło być przecież zaprzeczenie tego, co usłyszała – tłumaczy. Mama Marzeny zachowała się jednak całkiem inaczej. Powiedziała: „Jest nawrót, ale masz lek. Góra nad tym czuwa”. – Paradoksalnie okazało się, że ten nawrót choroby, choć oczywiście nie był dobrą wieścią, otworzył mi drzwiczki do rozpoczęcia terapii Adcetrisem. Wcześniej, kiedy miałam całkowitą remisję choroby, nie było wiadomo, czy można go podać. Teraz jestem już po dwóch seriach leku. Na razie dobrze znoszę leczenie, nie mam żadnych skutków ubocznych, zobaczymy, jak będzie dalej – uśmiecha się Marzena.

Czas choroby przede wszystkim nauczył ją pokory i wdzięczności Jezusowi i drugiemu człowiekowi. Nagle okazało się, że przyjaciele mają ogromny potencjał do pomocy. – Choroba pomogła mi w realizacji marzeń. Podczas organizacji zbiórek pieniężnych mogłam spełniać się jako animator społeczno-kulturalny, którym jestem z wykształcenia. Zaczęłam również pisać książkę. Zawsze o tym marzyłam, ale nie miałam na to odwagi. Dzięki chorobie poznałam siebie w wielu nowych sytuacjach, również tych ekstremalnie trudnych. Nie zawsze wszystko się udawało, ale wyciągnęłam z tego lekcję. Chciałabym swoje doświadczenie wykorzystać, by pomagać innym być szczęśliwymi w chorobie. Myślę, że wielu ludzi jest nieszczęśliwych, bo nie potrafią być wdzięczni. Wdzięczni nie w sensie bycia czyimś dłużnikiem. Wdzięczni, czyli potrafiący dostrzegać dobro, które otrzymują, i cieszyć się z niego – wyjaśnia.

Prezenty od Boga

– To nie Bóg zsyła choroby, ale jest tak sprytny, że potrafi zło, które spotyka człowieka, przemienić w dobro. Nie mogę powiedzieć, że łapałam się Boga jako ostatniej szansy. To nie było tak, że nagle zdałam sobie sprawę: „O, kurde, mogę umrzeć. Hm, to może warto byłoby uwierzyć? Bo gdyby się okazało, że istnieje niebo i piekło..., to chciałabym iść do nieba... No dobra, to wierzę!”. To tak nie wygląda. W ten sposób to chyba nikt nie jest w stanie się nawrócić – tłumaczy Marzena. – Widzę w swoim życiu o wiele więcej ważniejszych powodów do modlenia się niż prośba o wyzdrowienie. Poza tym obserwuję, że mimo tego, że sama za siebie nie modlę się jakoś szczególnie dużo, dostaję wszystko, czego potrzebuję. Nie wiem, może Bóg wie, czego mi trzeba? Może to jest kwestia tego, że inni modlą się za mnie? – pyta. Nie potrzebuje jednak odpowiedzi. Chwilę później sama jej udziela.

– W ciągu tych ponad dwóch lat chorowania czuję się bardzo dobrze i psychicznie, i fizycznie. Były też momenty kryzysowe, ale wyszłam z nich i za to też Bogu dziękuję. Duża przemiana w moim myśleniu zaszła wtedy, kiedy zaczęłam myśleć o Bogu jako o Stwórcy całego dobra. Wszystko, co dobrego spotyka mnie w życiu, niezależnie od tego, czy dawcą tego dobra jest osoba wierząca czy nie, jest dla mnie prezentem od Boga. Jestem wdzięczna za bardzo wiele rzeczy. Również za to, że nauczyłam się je dostrzegać. To dało mi większe poczucie szczęścia w życiu. I poczucie miłości do Boga. Żyję miłością, która rodzi się z wdzięczności. Mam wrażenie, że cały czas dostaję – przekonuje.

Pomoc

Marzena zbiera pieniądze na kolejne dawki leku. Wchodząc na jej blog: marzenaerm.blogspot.com, dowiesz się, jak możesz jej pomóc.

TAGI: