Nie gotuj, tylko bądź

Marta Woynarowska; GN 4/2014 Sandomierz

publikacja 05.02.2014 06:00

- To są nasze słoneczka - uśmiecha się Barbara Zelik. - My zaś dla nich jesteśmy albo rodzicami, albo babciami. Relacje między młodymi wolontariuszami a pacjentami często przybierają wręcz rodzinny charakter. Dzieli ich kilkadziesiąt lat, za to łączy bardzo wiele. Przede wszystkim przyjaźń.

 Mieszkańcy DPS lubią się bawić, zwłaszcza z małymi wolontariuszami. Helena Krasowska skorzystała z andrzejkowych wróżb Archiwum DPS Mieszkańcy DPS lubią się bawić, zwłaszcza z małymi wolontariuszami. Helena Krasowska skorzystała z andrzejkowych wróżb

Kiedy w sandomierskim Domu Pomocy Społecznej po raz pierwszy pojawili się uczniowie I Liceum Ogólnokształcącego Collegium Gostomianum, już nikt nie pamięta. Jako pierwsza zaczęła tam przyprowadzać młodzież nieżyjąca już Barbara Fijałkowska, polonistka. – Po jej odejściu my przejęłyśmy pałeczkę – wyjaśnia Małgorzata Proć, nauczycielka z I LO. – Zauważyła, że to, czego najbardziej potrzeba mieszkańcom domu pomocy, to obecność, rozmowa i zainteresowanie ze strony drugiego człowieka. Wykorzystując te doświadczenia, dyrekcja DPS zrealizowała dwa projekty, dofinansowane przez Urząd Miasta Sandomierza oraz marszałka świętokrzyskiego, łączące pokolenia.

Takie jest życie

Przedszkole nr 5 w Tarnobrzegu nawiązało współpracę z Zakładem Pielęgnacyjno-Opiekuńczym zaraz po jego powstaniu, czyli bez mała 14 lat temu. – Nie wyobrażałam sobie, byśmy, skoro sąsiadujemy przez ulicę, nie nawiązali bliższych kontaktów z lecznicą – mówi Wanda Kozak, dyrektor Przedszkola nr 5. – W ZPO jesteśmy obecni przez cały rok, organizujemy uroczystości, przedstawienia z okazji świąt Bożego Narodzenia, Wielkiej Nocy, obchodów państwowych, ale również na przykład... nadejścia wiosny. W marcu zawitamy do pacjentów zakładu z wiosennym programem. Wizyty w ZPO pozwalają dzieciom zdobyć nowe doświadczenia. Nie jest to dla nauczycieli łatwe zadanie, ale – jak sami zauważają – bardzo potrzebne maluchom. – Chodzi o to, by wiedziały, że obok ludzi zdrowych są osoby chore, niepełnosprawne, poruszające się na wózkach i że z pewnością spotkają się z takimi sytuacjami w swoim życiu – podkreśla W. Kozak. – Nie wolno dzieci izolować od cierpiących, którzy są przecież integralną częścią społeczeństwa. Odwiedziny w zakładzie pozwalają im na zapoznanie się ze środowiskiem chorych, a także na obycie się z niepełnosprawnością. Dowiadują się, że są ludzie potrzebujący pomocy, wsparcia, ale przede wszystkim szacunku. I na wpajanie szacunku dla osób starszych kładziemy bardzo duży nacisk.

Te same idee przyświecają kadrze Katolickiego Przedszkola im. św. Józefa, działającego przy parafii pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Tarnobrzegu. – Chcemy dzieciom pokazać różne wymiary życia, przecież i przed nimi może stanąć konieczność zmierzenia się z chorobą lub śmiercią kogoś bliskiego – mówi Krystyna Wrońska, dyrektor ds. pedagogicznych placówki. – Wbrew obiegowym opiniom, że kwestie cierpienia, śmierci są dla dzieci zbyt trudne, sądzę, że one – na miarę swojego wieku i na swój sposób – rozumieją je. Ponadto odwiedziny w Hospicjum Ojca Pio działającym przy naszej parafii uczą je empatii i zrozumienia dla pewnych ograniczeń będących efektem chorób czy nieszczęśliwych wypadków. Ale odwiedziny maluchów w hospicjach to przede wszystkim czas radości, ekscytacji dla nich i dla pensjonariuszy. – To jak powiew świeżego wiosennego powietrza – cieszy się Barbara Zelik, jedna z podopiecznych ośrodka. – Robi się wówczas kolorowo, gwarno, po korytarzu niesie się ten radosny dziecięcy szczebiot. Dla maluchów każdy występ poza murami przedszkola to duże wydarzenie. Przed kilkoma dniami dzieci z „piątki” wystawiły w Zakładzie Pielęgnacyjno-Opiekuńczym jasełka, które wzbudziły prawdziwy aplauz wśród publiczności. Dwukrotnie zaś swoim jasełkowym przedstawieniem zabawiały babcie i dziadziów maluchy z „katolika”. – Ponieważ mamy ponad 130 dzieci, postanowiliśmy zorganizować dwa spotkania – jedno dla babć i dziadziów naszych wychowanków i drugie dla wszystkich seniorów, nie tylko z parafii na os. Serbinów, ale z całego Tarnobrzega – mówi K. Wrońska.

Babcie i wnuczki

Pani Irmina z własnej woli trafiła do DPS w Sandomierzu. I tu spotkała swoją przyszywaną wnuczkę. Edytka pojawiła się wraz z grupą wolontariuszy, była wówczas w szkole ponadgimnazjalnej. Bardzo polubiły się z panią Irminą. Kiedy po maturze Edyta wyjechała na studia, podczas każdego pobytu w Sandomierzu przybiegała do „swojej babci”. Także teraz, kiedy mieszka i pracuje w Anglii, nie zapomina i odwiedza ją, telefonuje. Przysyła też małe upominki, niedawno podarowała pani Irminie specjalny kubek z widokiem Londynu, opatrzony swoim podpisem. Ponieważ sama bywa u niej rzadko, w zastępstwie przychodzi jej mama. – To jest coś niezwykłego, że obce osoby będące w tak różnym wieku tworzą niebywale silną więź – podkreśla wyraźnie wzruszona Małgorzata Pruś, kierownik Działu Opiekuńczo-Terapeutycznego. Do pani Irminy młodzież przychodzi bardzo chętnie. – Czasami jest tu nawet po 8 osób – opowiada mieszkanka DPS. – A że pokoik nie jest duży i brakuje krzeseł i miejsca na wersalce, więc rozsiadają się na dywanie. Uczniowie chętnie słuchają porad pani Irminy, która przez wiele lat sama była wolontariuszką w hospicjach. Skwapliwie czerpią naukę z jej doświadczeń.

– Zawsze podkreślam, że najważniejsza jest obecność przy drugim człowieku. Moja ciotka kiedyś powiedziała, że wolałaby zjeść obiad składający się z jednego dania niż z trzech, w zamian za czas poświęcony jej, a nie gotowaniu – tłumaczy pani Irmina. Osobą bardzo lubianą przez wolontariuszy jest Zofia Stąpór, którą uważni widzowie mogli dwukrotnie zobaczyć na małym ekranie w serialu „Ojciec Mateusz”. – Znam masę piosenek, pieśni i bardzo lubię śpiewać – zwierza się pani Zofia. – Dlatego, gdy odbywają się jakieś występy, uroczystości, bardzo chętnie włączam się i śpiewam razem z młodzieżą. – Zresztą pani Zosia niejeden raz zawstydziła i zaskoczyła wszystkich znajomością tekstów piosenek – dodaje Agnieszka Łukaszewicz, instruktor ds. kulturalno-oświatowych. – Jeżeli nawet mają po kilkanaście zwrotek, zna je wszystkie, do ostatniej linijki.

– Kontakty z młodzieżą są nam bardzo potrzebne, ale wydaje mi się, że korzyść z nich jest obopólna – mówi pan Jan. – Jest to doskonały sposób na integrację, ale także na uświadomienie im, że nie będą zawsze młodzi i piękni, że kiedyś – zupełnie niespodziewanie – przyjdzie starość. Obcowanie z mieszkańcami DPS pozwoli im się obyć z ograniczeniami podeszłego wieku, a w przyszłości lepiej sobie z nimi radzić. Ale nie tylko te kwestie są istotne. Pan Jan jest bowiem wielkim erudytą, a swoją rozległą wiedzą i znajomością literatury wzbudza ogromne uznanie. W dowód wdzięczności za odwiedziny stara się przygotowywać małe niespodzianki. – Kiedyś wyrecytował nam prawie całą księgę „Pana Tadeusza” – wspomina Bożena Myl-Ciszkiewicz, nauczycielka i opiekun wolontariuszy w Collegium Gostomianum. Z wiedzy pana Jana i jego życiowych doświadczeń, którymi chętnie się dzieli, młodzież czerpie pełnymi rękami. – Rozmawiamy o codziennym życiu, kłopotach i naturalnie sercowych rozterkach, wszak czas szkoły średniej wiąże się z pierwszymi wielkimi miłościami – pan Jan zdradza tematy swoich pogaduszek z młodzieżą.

Wagę tych rozmów podkreślają również wolontariusze. – Jeżeli wsłuchamy się i wyciągniemy wnioski z rad, ostrzeżeń i doświadczeń nabytych przez starsze osoby, z pewnością uda się nam uniknąć w życiu wielu błędów – mówi Diana Ufniarz, uczennica klasy maturalnej w I LO. Ale nie zawsze spotkania upływają w poważnej, refleksyjnej atmosferze, częściej towarzyszy im szczery śmiech. – Chętnie przytaczają nam różne zabawne anegdoty – opowiada Martyna Obarska, uczennica I LO. – Ja najchętniej rozmawiam z panem Janem – zwierza się Martyna Rdzonek. – Jest niesamowitą osobą. Przyznaję się, że zdarza mi się zapomnieć i traktuję go jak własnego dziadka. Nie odczuwam zupełnie różnicy pokoleń, podobnie zresztą jest w kontaktach z innymi osobami. Na zmiany zachodzące w podejściu nowych wolontariuszy do chorych zwraca uwagę pan Piotr, pracujący również na zasadzie wolontariatu w Zakładzie Pielęgnacyjno-Opiekuńczym. – Najpierw widać lekki dystans, ale on szybko mija. Ci młodzi mają tutaj prawdziwą szkołę życia, która zaprocentuje w przyszłości, i możemy być pewni, że wyrosną z nich dobrzy ludzie.

Małe radości

Mieszkańcy i pacjenci przede wszystkim podkreślają, że najbardziej ujmuje ich radość, która wkracza do domu wraz z pojawieniem się młodzieży. – Uśmiechy, energia, jaką wnoszą, powoduje, że nawet największy malkontent potrafi się rozruszać – śmieje się pan Jan. – My przy nich ładujemy swoje akumulatory. Występy przedszkolaków, młodzieży są przez mieszkańców DPS czy pacjentów ZPO wyglądane z utęsknieniem. – Bardzo podobały mi się jasełka wystawione u nas przez młodzież z Gimnazjum Katolickiego w Tarnobrzegu i dzieci z Przedszkola nr 5, bo było w nich tyle prawdy, ciepła, radości, które i nam się udzieliły – zwierza się Zofia Skrzypek, pacjentka ZPO. – A na początku grudnia były mikołajki i dostaliśmy po dużym waflu w czekoladzie. To było szalenie miłe – dodaje B. Zelik. – Są to niby drobiazgi, ale nam, osobom chorym, sprawiają ogromną przyjemność. Ponadto otrzymaliśmy ręcznie wykonane przez dzieci kartki świąteczne z uroczymi wierszykami – pani Barbara pokazuje kolorowe prace stojące na szafkach przy łóżkach.

Z rozrzewnieniem także wspominają przedświąteczne odwiedziny uczniów pensjonariusze sandomierskiego DPS, kiedy młodzi wolontariusze przynieśli choinkę podarowaną przez Nadleśnictwo Staszów i wspólnie ubierali ją we własnoręcznie wykonane ozdoby. – To była bardzo wzruszająca chwila i niejednej osobie zakręciła się łza w oku – mówi B. Myl-Ciszkiewicz. Z wdzięcznością wspominają i podopieczni, i pracownicy DPS kleryka sandomierskiego Wyższego Seminarium Duchownego Damiana Bryka, który zapewnia oprawę muzyczną Mszy św., a także uczestniczy w nabożeństwach majowych lub różańcowych odbywających się w kaplicy domu. Uczniowie I LO odwiedzają pensjonariuszy DPS w Sandomierzu nie tylko z okazji świąt, rocznic czy innych wydarzeń, na które przygotowują specjalne programy artystyczne, ale także w zwykłe dni. Przyznają, że wybór akurat opieki nad osobami starszymi wynikał czasami z przypadku.

– Wiedziałam już od gimnazjum, że chcę gdzieś działać, coś robić – mówi Diana. – O wyjściach do DPS poinformowała nas nasza wychowawczyni, pani prof. Myl-Ciszkiewicz. Bardzo mi się to spodobało. Nie każdemu jednak przyszłemu wolontariuszowi propozycja odwiedzin w DPS przypadła od razu do gustu. – Początkowo byłam zdystansowana, słyszałam bowiem wiele stereotypowych, niepochlebnych opinii o tego typu placówkach – opowiada Anna Oszczędłowska, wolontariuszka z I LO. – Kiedy poznałam bliżej panujące tam warunki, nie chciałam już nigdzie indziej działać. Znalazłam tam autentyczne ciepło i mądrość. Chodzę do DPS nie tylko, by pomagać, ale również dla siebie. Wizyty te dają mi pewność, że można się zestarzeć pięknie i mądrze. I to doświadczenie pozostanie w nas na zawsze, nie zawiśnie gdzieś w próżni. Znaczenie wolontariatu docenia kierownik ZPO Maryla Fidrych. – Sama przez wiele lat byłam wolontariuszką, dlatego z całych sił popieram taką działalność. Pojawienie się wolontariuszy u nas jest prawdziwym świętem. Nic bowiem nie zastąpi serca drugiego człowieka. Bardzo cieszę się, że jest tak wielu młodych ludzi pragnących poświęcać innym swój czas. Słowa wdzięczności należą się również ich opiekunom, którzy pogłębiają w młodzieży wrażliwość na drugiego człowieka, zwłaszcza chorego i starszego – mówi.

TAGI: