Dobro dzielone na pięć

Agnieszka Małecka; GN 5/2014 Płock

publikacja 08.02.2014 06:00

Z kromek chleba, które rozdała ta organizacja, można by już pewnie ułożyć linię opasującą ziemski glob. Od 20 lat Katolickie Stowarzyszenie Pomocy im. św. Brata Alberta w Płocku nie tylko karmi głodnych i bezdomnych, ale też pomaga bezrobotnym i zapewnia opiekę dzieciom i młodzieży.

Świetlica prowadzona przez stowarzyszenie działa już od 18 lat zdjęcia Agnieszka Małecka /gn Świetlica prowadzona przez stowarzyszenie działa już od 18 lat

Kamienica przy ul. Kościuszki 5, w której toczy się codzienne życie stowarzyszenia, za swoją dość podłą fasadą ukrywa zaskakująco przyjemne pomieszczenia pięciu dobrych dzieł. Działają tu świetlica dla dzieci, klub profilaktyki środowiskowej, dom dziennego pobytu dla osób starszych, jadłodajnia „Kromki chleba” i Centrum Integracji Społecznej. – Na początku cieszyliśmy się ogromnie z każdej nowej otwieranej jednostki – wspomina minione 20 lat Anna Kozera, prezes Stowarzyszenia im. św. Brata Alberta, które jest najstarszą organizacją pożytku publicznego w Płocku. Przyznaje jednocześnie, że coraz trudniej jest dziś prowadzić taką działalność.

Dla każdego coś dobrego

Szaleństwo, jakie opanowało Polskę na punkcie tańca, daje się odczuć i w albertowej świetlicy. Starsze dziewczęta chętnie prezentują własne układy do melodii piosenki Shakiry, a młodsze całkiem udanie je naśladują. Tu mogą wyładować swoją energię; tu mogą też dobrze i pożytecznie spędzić popołudniowe godziny po szkole. Świetlica to jedno z najstarszych dzieł stowarzyszenia. Niektórzy z jej wychowanków spędzili tu sporą część swojego młodego życia. Obecnie przychodzi do niej 20 dzieci z Płocka w wieku od przedszkolnego do 13. roku życia, które spędzają tam czas pod opieką wychowawczyń: Moniki Kowalskiej i Magdaleny Tomczak. W świetlicy są pokój lekcyjny i sala zabaw, m.in. z komputerem i magnetofonem. Jest też sporo gier planszowych, są książki. Można odrobić pracę domową, pobawić się, zjeść wspólnie przygotowany posiłek. – Staramy się uczyć dzieci samodzielności, dbania o siebie i otaczającą przestrzeń. Gdy uporamy się z lekcjami, robimy podwieczorek. Dzieci raczej chętnie w tym uczestniczą, są dumne, że same coś zrobiły, i lepiej im wszystko smakuje. Zauważyłyśmy, że te młodsze, z klas I–III, są nawet bardziej samodzielne niż starsze – mówi pani Monika. W świetlicy jest podział zadań, obowiązują też dyżury, żeby było sprawiedliwie. – Nie ma tu przymusu – zaznacza jednak pani Magdalena. – Wszystko, co tu robimy, jest na zasadzie proponowania i zachęcania.

Na ścianie pracowni wisi spora galeria zdjęć. To fotografie z wycieczek, zabaw i wydarzeń, w których przez ostatnie lata uczestniczyli podopieczni. Obok dumnie prezentuje się dyplom potwierdzający udział dzieci ze świetlicy w miejskiej grze. Najbliższe plany to feryjny wyjazd do Stróżewka, wyjścia na pływalnię, do kina i na bal karnawałowy. Klub profilaktyki środowiskowej to z kolei „młodszy brat” świetlicy. Tu także panuje dyscyplina, ale udział w zajęciach jest dobrowolny. Jak przyznaje wychowawczyni tej jednostki, młodzież najchętniej korzysta z siłowni; zmienną popularnością cieszą się bilard i gra piłkarzyki. Co tydzień w ramach zajęć świetlicy są wyjścia na basen, ale to też nie jest dla wszystkich obligatoryjne. Dzieci lubią zajęcia kulinarne; przygotowują wspólnie ciasta, desery, sałatki. A jak przebiegają rozmowy profilaktyczne? – To nie jest tak, że siadamy przy stole i umawiamy się, że będziemy dyskutować na jakiś temat. Formuła szkolna odpada, natomiast najczęściej wychodzi to naturalnie, gdy sami gromadzą się i zaczynają rozmawiać. Wtedy można podjąć jakiś problem – wyjaśnia instruktorka. – Wielu z naszych podopiecznych ma za sobą historię, która nie jest przyjemna. Tutaj muszą odczuć, że można inaczej żyć.

Trudna codzienność

– Bardzo się cieszymy, że ta organizacja, która powstała z maleńkiego zalążka, tak się rozwinęła. Przez ten czas pomagaliśmy coraz szerszemu gronu osób, rzeczywiście zasługujących na pomoc. Trudno mi teraz powiedzieć, który z tych obszarów jest mi najbliższy. Kocham dzieci, kocham młodzież, którą można wyprowadzić na dobre tory, jeśli dobrze się nią zajmiemy. Ale też bardzo współczuję osobom starszym i tym najbiedniejszym. To one są najbardziej wierne i potrafią docenić, co się dla nich robi – mówi Anna Kozera. Jednak taka wielość przedsięwzięć, przy coraz bardziej okrojonych środkach, powoduje, że stowarzyszenie ma trudności z pokryciem bieżących wydatków. Okazuje się, że ci, którzy pomagali, sami tej pomocy teraz potrzebują. – Jeszcze kilkanaście lat temu było znacznie łatwiej pracować w stowarzyszeniu. Mieliśmy więcej wolontariuszy, było także więcej dotacji z zakładów pracy. Życie było tańsze. W tej chwili przybywa podopiecznych, bo przybywa biedy; zatem potrzeby są większe. Jednocześnie coraz droższe są media: światło i ciepło; z każdym rokiem dochodzą też nowe, nieprzewidziane wydatki – wyjaśnia pani prezes.

O ile jeszcze kilka lat temu do punktu żywienia „Kromka Chleba” przychodziło 130 osób, to w tym roku zgłosiło się już 200. Codziennie dostają w jadłodajni stowarzyszenia kilka posmarowanych pajd chleba i ciepłą herbatę. Dla wielu, szczególnie bezdomnych, to może być jedyny posiłek w ciągu dnia. Stowarzyszenie musi też zadbać o jedzenie dla wychowanków świetlicy, klubu i domu dziennego pobytu. W tym ostatnim trzeba było zrezygnować z obiadów z powodu zmniejszonych o połowę dotacji ratuszowych. Stowarzyszenie, jak przypomina Anna Kozera, jako organizacja pozarządowa pożytku publicznego, nie może zarabiać. Trudno więc o własne, dodatkowe fundusze na bieżącą działalność. Pewnym źródłem przez jakiś czas był 1 procent, z którego otrzymywali nawet do 35 tys. zł. Jednak ostatnio ten strumień ludzkiej ofiarności zaczął wysychać. W tamtym roku stowarzyszenie uzyskało z niego ok. 5 tys. zł. – My nie możemy powiedzieć ludziom: „Proszę nie przychodzić do nas, bo nie mamy pieniędzy” – mówi prezes. Na przykład dla pewnej grupy osób starszych, które korzystają z domu dziennego pobytu, to naprawdę taki drugi dom. Dostają tu posiłek; mogą się spotkać, poczytać, pograć w szachy, w karty, coś obejrzeć.

– Gdyby go zamknięto, trzeba by było inaczej wykorzystać ten czas, ale byłby jakiś brak, smutek – przyznaje pan Wojciech, który od wielu lat korzysta z tej placówki i nawet pomagał przy remontowaniu nowej siedziby. – Gdyby pani to widziała przed remontem! To była ruina, jak po powstaniu warszawskim! – opowiada. – Dzięki temu, że jest takie miejsce, można codziennie wyjść ze swoich czterech ścian i zmienić otoczenie. Ja mieszkam przy ruchliwej ulicy, więc tu przychodzę i odpoczywam. Dużo czytam – dodaje. Anna Kozera pokazuje piękny duży różaniec, który wisi na ścianie domu; to dar od pensjonariuszy. Problemem, z jakim boryka się stowarzyszenie, jest także stan budynku, który otrzymało od miasta w użytkowanie na okres 50 lat. Kamienica, którą zarządza MZGM TBS, jest częściowo zamieszkała przez indywidualnych lokatorów. Siedziby jednostek zostały wyremontowane, część od podstaw przystosowano do prowadzonej działalności, np. warsztatów Centrum Integracji Społecznej. Co jednak zrobić ze zdewastowanymi klatkami schodowymi, przez które wchodzi się do świetlicy czy klubu? – Jako organizacja nie mamy pieniędzy na remonty – mówi prezes.

Przyszłość nie bez obaw

W ubiegłym roku minęło 20 lat od powstania Stowarzyszenia św. Brata Alberta. W jego siedzibie czuje się jednak, że z niepewnością patrzy się tu w przyszłość. Pewne jest to, że nie brakuje chętnych do korzystania z pomocy. Poza wspomnianą rekordową liczbą osób, które przychodzą na „Kromkę”, dużym zainteresowaniem, przekraczającym możliwości organizacji, cieszy się oferta CIS. Centrum otrzymało niedawno pozwolenie od wojewody mazowieckiego na szkolenia na okres kolejnych pięciu lat. Ponieważ zgłosiło się 66 chętnych, liczba uczestników CIS została zwiększona do 44. Ale czy znajdą się pieniądze na instruktorów, doradcę zawodowego, pracownika socjalnego? Czy znajdą się też pieniądze na posiłki? Pani Anna przyznaje: – Dotacje, jakie otrzymujemy od miasta, nie wystarczają na bieżącą działalność. My się zadłużamy. Teraz najbardziej przydałby się sekretarz zarządu. Przydałyby się też pieniądze na księgowe, informatyka i prawnika, bez których prowadzenie takiej działalności jest jak balansowanie na linie. Jak akcentuje Anna Kozera, chociaż stowarzyszenie jest jedną z ponad 500 podobnych instytucji w Płocku, to przecież działa tu najdłużej i swoją pomocą obejmuje wielu mieszkańców miasta. I o tym naprawdę warto pamiętać.

TAGI: