Trzeźwy tupot bociana

Agnieszka Napiórkowska; GN 9/2014 Łowicz

publikacja 03.03.2014 06:00

- Kiedyś, idąc z mężem na bal, wiedziałam, że po imprezie będziemy mieli kilka cichych dni, które pozwolą mi zapomnieć jego pijackie błazeństwa. Dziś, wychodząc z domu, pytam jedynie, czy zabrał kluczyki od samochodu, którym jedziemy i wracamy z zabawy - mówi pani Anna.

Małżeństwa starały się dobrać stroje w parach Agnieszka Napiórkowska /GN Małżeństwa starały się dobrać stroje w parach

Po raz kolejny ponad 460 osób z diecezji w czasie karnawału bawiło się na balach bezalkoholowych. Imprezy odbyły się w Sieciechowie, Skierniewicach i Kutnie. Uczestniczące w nich małżeństwa i całe rodziny po raz kolejny udowodniły, że bez szampana zabawa może być szampańska, zwłaszcza gdy oprócz gorących rytmów nie brakuje na niej konkursów, aukcji, loterii i kulturalnych rozmów przy stolikach oraz wodzireja, który wciela się raz w Araba, raz w Murzyna...

Z serca, nie z płynu

– Idea takich bali zrodziła się dawno temu na jednym ze spotkań Domowego Kościoła – wyjaśnia ks. Mirosław Romanowski, organizator pierwszego balu bezalkoholowego w Skierniewicach, a później trzech podobnych w powiecie kutnowskim. – Ta nieco szalona inicjatywa od początku dobrze się przyjęła. Wsparły ją osoby, które wcześniej brały udział w „Weselach Wesel”, których ideą są przyjęcia ślubne bez alkoholu. Szybko się okazało, że nasze przedsięwzięcie było strzałem w dziesiątkę. Dziś, z perspektywy 11 lat śmiało można powiedzieć, że poza dobrą zabawą spełniają one także rolę integrującą parafie i są jednoznacznym świadectwem i zachętą do życia bez używek. Organizowanie imprez, na których drzwi są zamknięte jedynie dla napojów wysokoprocentowych, ma znacznie więcej atutów. – Zabawa na trzeźwo jest po prostu fajniejsza – zapewnia Zbigniew Caban, który od kilkudziesięciu lat nie pije alkoholu. – Człowiek uczy się na niej tańca, zabawy i radości bez pomocy wyskokowych płynów. Doświadcza radości płynącej z serca, a nie z napojów. Jak zgodnie podkreślają wszyscy duszpasterze biorący udział w imprezach bezalkoholowych, taka forma zabawy dziś nie ma dobrej prasy. Temat abstynencji zanika. – Ludzie, słysząc o balu bezalkoholowym, wyobrażają sobie, że będzie to spotkanie nudziarzy podpierających ściany. A tu proszę. Rzesza zadowolonych ludzi w różnym wieku, którzy świetnie się bawią całymi rodzinami – mówi z nieskrywaną satysfakcją ks. Rafał Babicki. – Rozmawiając o alkoholu, trzeba dodać, że sięganie po niego jest skutkiem, a nie przyczyną. Przyczyna tkwi w tym, że ludzie nie czują się kochani, szanowani, akceptowani, mają kompleksy i nie podejmują pracy nad sobą. Decydując się na trzeźwość, wiele osób podejmuje ją w intencji tych, którzy sobie nie radzą. Nie pijąc, chce się być jedną z czterech osób, które przez dach, na noszach, spuszczają przed Jezusa swojego chorego. Robi się wszystko, by dotarł on do Chrystusa i został uzdrowiony – przekonuje ks. Babicki.

Wygibasy i dziadek w potrzasku

Wszystkie trzy bale bezalkoholowe, które w tym roku zorganizowały parafie św. Jana Chrzciciela w Kutnie, NSPJ na skierniewickim Widoku i salezjańska w Woźniakowie miały wspólny mianownik. Była nim świetna zabawa, po której każdy z uczestników doskonale pamiętał, co robił. A trzeba przyznać, że wszędzie się działo. W Sieciechowie, gdzie odbywał się bal zorganizowany przez ks. Romanowskiego, wspieranego przez członków Odnowy w Duchu św. „Głos wołającego na pustyni” i Domowy Kościół, impreza odbywała się pod hasłem: „Bawimy się zdrowo i bezalkoholowo”. Wspólne pląsy rozpoczęły się od krótkiej modlitwy, którą poprowadził ks. Mirosław. Po oddaniu chwały Bogu do poloneza zaprosił wszystkich wodzirej Radosław Florczak, który nie dawał wytchnienia tańczącym. – To było istne szaleństwo! – mówi z zachwytem Henryk Dymczak, jeden ze współorganizatorów. – Wszyscy pląsaliśmy nie tylko przy polskich i światowych przebojach, ale także przy pieśniach wielbiących Boga. I, co ciekawe, do wszystkich utworów wodzirej proponował nam różnego rodzaju układy i wygibasy. Śmiechu przy tym było po pachy. Niemałą atrakcją było krótkie przedstawienie wiersza Juliana Tuwima „Rzepka”, na które wpadła jedna z rodzin. – Siedząc przy niedzielnym obiedzie, pomyśleliśmy, że fajnie by było jakoś się przebrać i coś zaprezentować – mówi Grażyna Kajewska. – Każdy z nas zrobił dla siebie strój. Ja byłam babcią, mój mąż – dziadkiem, córka – sroką, a zięć – bocianem. Kiedy zobaczyłam go w czerwonych rajstopach z dużym dziobem, z trudem powstrzymywałam się od śmiechu. Bez trudu przebraliśmy się za wszystkie postacie z wiersza. Cieszymy się, że nasz pomysł został tak dobrze przyjęty – dodaje pani Grażyna, której co chwilę weselsze momenty przypomina mąż Leszek. Mężczyzna nie ukrywa, że na początku lekko się zestresował. – Nie zrobiliśmy żadnej próby. Jak wyszedłem na środek z rzepką, myślałem, że zaraz dojdzie do mnie babka. A ta się ociągała. Co było robić? Zacząłem rzepkę podlewać i pielęgnować. Na szczęście dzięki moim wąsom nikt nie zauważył zmieszania – opowiada.

Indiański wódz i gwiazda szeryfa

Równie wesoło, pod wodzą tego samego wodzireja, było w Skierniewicach, gdzie po uroczystej Mszy św. w auli Zespołu Szkół im. ks. S. Konarskiego odbył się XI Bezalkoholowy Bal Karnawałowy. Po raz pierwszy był on imprezą kostiumową. Na parkiecie, obok piratów, Indian, królewskich rodzin, szeryfów, bawili się żołnierze, strażacy, kucharze, wróżki, a nawet hrabia Drakula, którego strój przywdział jeden z duszpasterzy. – Na początku trochę obawialiśmy się, czy pomysł zostanie dobrze przyjęty – mówi Piotr Bibik, współorganizator. – Dziś już wiemy, że był to strzał w dziesiątkę, mimo że to jedenasty bal. Sam jestem bardzo zadowolony, występując tu w stroju żołnierskim. Dzięki niemu czuję, że mam większy respekt – śmieje się. Uczestnictwo w balu kostiumowym było spełnieniem marzeń Tomka Chadamika, który od dziecka chciał być wodzem indiańskim. Jego marzenia były tym bardziej uzasadnione, że natura obdarzyła go iście indiańskim nosem. – Gdy się ma takie predyspozycje i pragnienia w sercu, wybór stroju sam się nasuwa. Pióropusz pożyczyłem od syna, a strój po przecenie kupiłem w Lidlu. Kiedy tam poszedłem, został tylko jeden, dokładnie w moim rozmiarze. Musiałem sobie tylko włosy wyhodować. Urosły... przez internet. Dodam, że obok siebie mam piękną żonę, Indiankę, która swój strój wykonała własnoręcznie – opowiada z satysfakcją wódz Tomasz. Nad porządkiem i bezpieczeństwem uczestników z różnych epok i stron świata wraz z żołnierzem Piotrem czuwał także szeryf Rafał ze złotą gwiazdą na piersi.

Chleb zamiast złotówki

Mówiąc o balach, koniecznie trzeba dodać, że imprezy te – poza promocją trzeźwości – uwrażliwiają także ich uczestników na problemy osób uzależnionych, które – mimo swojej choroby – nie przestają być ludźmi. Prawda ta szczególnie mocno podnoszona jest w parafii św. Jana Chrzciciela w Kutnie, gdzie tydzień po balu bezalkoholowym ks. Romanowski zorganizował obiad dla bezdomnych i uzależnionych. – Po poprzedniej imprezie wiele rzeczy nam zostało. Za tydzień z zamrożonych produktów przygotowaliśmy wystawny obiad. Było to wyjątkowe spotkanie przy stole, po którym wychodzące osoby dziękowały za rozmowę i życzliwość. Mówiąc o trosce o bezdomnych, warto dodać, że w parafii od poniedziałku do piątku wydawany jest chleb. Jego przywozem i rozdawaniem zajmują się Grażyna i Leszek Kajewscy – opowiada ks. Mirosław. – Robię to z wielką przyjemnością, bo sam jestem trzeźwym alkoholikiem. Kiedy poprzedni proboszcz zaproponował mi, bym pomógł w tej akcji, nawet przez chwilę się nie zawahałem, zwłaszcza że obok mam zakład. Kiedyś ci ludzie zaczepiali mnie, bym dał im złotówkę. Dziś mnie już o to nie proszą, za to chleb biorą bardzo chętnie. W swoim zakładzie też zatrudniam człowieka, który – tak, jak ja – kiedyś pił. Dziś jest on najlepszym pracownikiem, mężem i ojcem. Angażując się, ciągle wierzę, że przynajmniej niektórym uda się stanąć na nogi – mówi pan Leszek, którego całym sercem popiera żona. – Zawsze byłam wrażliwa na biedę ludzką. Nawet gdy jest ona spowodowana piciem. Od lat w naszym domu przy wigilijnym stole zasiada jakiś bezdomny. Jest honorowym gościem. Taka już jestem, że mam więcej radości z dawania niż brania. Uważam też, że człowiek nie może być głodny, nawet gdy poplątało mu się życie – dodaje pani Grażyna. Ma nadzieję, że w przyszłym roku na balu pojawią się osoby, którym dziś pomaga.