Zły sen

Agata Puścikowska

GN 11/2014 |

Dzieci nielegalnych emigrantów żyją w biedzie i poniewierce. Czy ktoś im pomoże?

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Zazwyczaj przedziwnych opowieści internetowych, przesyłanych mailowo, po prostu się nie czyta. A jeśli już, to nie traktując ich poważnie. Tym razem było inaczej. Internetową opowieść przeczytałam do końca. I dała do myślenia… Chodzi o kobiety żebrzące z dziećmi na polskich ulicach. Kobiety – zazwyczaj nielegalne emigrantki, siedzą w kucki przy ruchliwych ulicach, parkach, czasem kościołach. Łamaną polszczyzną proszą o datki. Na ich rękach śpi malutkie dziecko. Kilkumiesięczne, dwuletnie lub nawet starsze. „Daj pani na mleko!” – kto by nie dał… A dziecko śpi. No właśnie. Śpi. Godzinę, dwie, cztery? Cały dzień?

Każdy, kto miał małe dziecko, doskonale wie, że dziecko prócz snu – czuwa. I biega, płacze, bawi się lub chociaż rozgląda. A dzieci kobiet żebrzących – wciąż śpią… Wnioski z łańcuszkowego tekstu były następujące: żebracze dzieci zapewne są pojone alkoholem, względnie podaje się im narkotyki. Nie wrzucajmy więc pieniędzy kobietom – żebraczkom, to proceder zniknie. Nie wiem, co naprawdę się dzieje z biednymi dziećmi, którym dorośli kazali „zarabiać na życie” podczas żebrzącego snu. Jest jednak mocno prawdopodobne, że istotnie: dzieciom podaje się coś „na sen”. Na jakże przerażająco niezdrowy sen…

Jednak samo „niewrzucanie pieniędzy” żebrzącym dzieciom ulicy raczej nie rozwiąże problemu. Ich „opiekunowie”, nadal pozostawieni bez nadzoru, zapewne znajdą niejeden sposób, by na dzieciach zarobić. I taki paradoks. W Polsce coraz częściej odbiera się dzieci rodzinom za np. gorsze warunki mieszkaniowe, chorobę lub niezaradność życiową rodziców czy inne tego typu „przestępstwa”. Argumentuje się w takich przypadkach, że skoro rodzina jest „niewydolna” (nie chodzi o patologię), dzieci trzeba ratować. Przez inwigilację rodzin przez pomoc społeczną bądź też (wersja ekstremalna) umieszczając dzieci, zwykle ku ich rozpaczy, w placówkach zastępczych.

Tymczasem tuż obok, na polskich ulicach, w najlepsze trwa patologiczne ekstremum: dzieci „niczyje” – bo nielegalnych emigrantów – żebrzą i naprawdę żyją w biedzie i poniewierce. Dzieje im się realna krzywda, a ich zdrowie i życie są potencjalnie zagrożone. Prawdopodobnie jednak żadna instytucja pomocowa, państwowa lub nawet społeczna, nie interweniuje. Choćby przez przymusowe badania takich dzieci. I podejmowanie ewentualnych dalszych kroków… Nie nasze (żebracze) dzieci, nie nasza sprawa?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.