Zosiu przyjeżdżaj, ja rodzę

Justyna Jarosińska; GN 12/2014 Lublin

publikacja 01.04.2014 06:00

Jedni zachwalają, inni patrzą z dezaprobatą, jeszcze inni zwyczajnie z obawą. Bez względu na opinie porodów domowych z roku na rok przybywa.

 Iza Konasiuk od lat sama również pomaga rodzącym Justyna Jarosińska /gn Iza Konasiuk od lat sama również pomaga rodzącym

Coraz popularniejsze na świecie, ale także w naszym kraju staje się tzw. rodzicielstwo bliskości – filozofia, która jeszcze kilkanaście lat temu była oceniana jako swojego rodzaju fanaberia. Dziś nikogo już nie dziwią rodzice z niemowlakami w chustach. Ciągle jednak temat związany z rodzicielstwem bliskości, czyli porody domowe, traktowany jest jak coś marginalnego. A okazuje się, że coraz więcej małżeństw decyduje się rodzić w domu. Powody są różne, choć w większości przeważa pragnienie bezpieczeństwa i spokoju. I o dziwo, mimo ostrzeżeń ze strony lekarzy, młode matki wybierające poród domowy, bardziej od komplikacji i powikłań boją się szpitalnej atmosfery, obligatoryjnej oxytocyny, gdy poród się przedłuża, czy też, jak mówią, przedmiotowego traktowania.

Nigdy nie ryzykuje

W województwie lubelskim liczba porodów domowych w porównaniu z województwem mazowieckim jest niska. Jak podkreślają mamy, które rodziły w domu, wynika to głównie z faktu, że na Lubelszczyźnie jest tylko jedna położna, która odbiera porody w domu. – Co więcej, ta położna w zasadzie obsługuje całą tzw. ścianę wschodnią – śmieje się Grzegorz Konasiuk, tata piątki dzieci, z których czwórka przyszła na świat w domu.

Zofia Saj, bo o niej mowa, towarzyszy przy porodach domowych już prawie 30 lat. – Wiele widziałam także trudnych sytuacji – opowiada. – Wielokrotnie także musiałam odmówić przyjęcia porodu w domu, ponieważ nie były spełnione wszystkie konieczne warunki, jak choćby ostatnio, kiedy mama już pięciorga dzieci, z których dwójka przyszła na świat w domu, miała za słabą morfologię. Nigdy nie ryzykuję – podkreśla położna. Pani Zofia, mimo że chętnych na Lubelszczyźnie do rodzenia w domu jest coraz więcej, nie ma swoich następczyń. – Wynika to głównie z nastawienia środowiska lekarskiego na naszym terenie do porodów domowych – mówi. – Już zupełnie inaczej jest na Mazowszu czy na Śląsku. U nas niestety ciągle porody w domu traktowane są jak swojego rodzaju dziwactwo – komentuje.

Zofia Saj oprócz przyjmowania porodów domowych od lat prowadzi również szkołę rodzenia, która znajduje się w budynku należącym do parafii kościoła garnizonowego w Lublinie, i jako uczennica profesora Fijałkowskiego udziela również nieodpłatnie porad laktacyjnych.

Cztery razy i z przygodami

Iza i Grzegorz Konasiukowie już czternaście lat temu chcieli rodzić swoje pierwsze dziecko w domu – Nie lubię szpitali, nigdy w ciąży nie czułam się chora, uznaję moje ciąże za stan fizjologiczny – mówi Iza Konasiuk. – Niestety nie udało nam się na czas znaleźć położnej. Napisałam list do pani Irenki Chołuj, którą profesor Fijałkowski nazwał matką porodów domowych, ale odpowiedź od niej wraz z podaniem namiarów na Zofię Saj, przyszła już po narodzinach Lidki – relacjonuje pani Iza. Konasiukowie wiedzieli jednak, że następne dzieci będą rodzić się w domu.

Pierwszy w kolejce był Daniel – W domu cisza, spokój. Zdążyliśmy się jeszcze razem pomodlić. Poród książkowy – opowiada Grzesiek. – Położna na czas. Dwie godzinki i synek na świecie. Cudowne doświadczenie. Ale z Antosią nie było już tak łatwo – śmieją się małżonkowie. Pani Zosia nie zdążyła dojechać. – Pamiętam, miałam już skurcze parte, a Zosi ciągle nie było. Grzesiu bardzo się denerwował, ale równocześnie bardzo mi pomagał – wspomina Iza. W końcu chciał czy nie, młody ojciec na swoje ręce przyjął małą dziewczynkę, która sama wybrała sobie termin przyjścia na świat. – Z niczym się nie spieszyliśmy – mówią oboje – Wiedzieliśmy, że pępowiny nie trzeba od razu odcinać. Grzesiu położył Tosię obok mnie, a dziesięć minut później przyjechała położna i asystowała rodzinie przy rodzeniu łożyska. Oceniła stan dziecka i wypisała książeczkę zdrowia. 

Z czwartym dzieckiem, a właściwie już po jego narodzinach Konasiukowie trafili jednak do szpitala. Oboje pamiętają ten nieprzyjemny moment. – Po urodzeniu Ignasia czekaliśmy na moment urodzenia łożyska – wspomina Iza. Ono jednak nie chciało się rodzić. Po dwóch godzinach położna zadecydowała, że trzeba jechać do szpitala. Ignaś został z dziadkami. – To było dzień po wprowadzeniu ustawy, która mówiła m.in. o możliwości wyboru miejsca porodu – opowiada Grzesiek. – Niestety chyba nie wszyscy wiedzieli o tym przepisie, ponieważ zarówno pielęgniarki, jak i lekarz potraktowali nas jak przestępców, wzywając policję – relacjonuje. – Chodziło o to, że gdy już urodziłam to łożysko, personel szpitala zadecydował o konieczności łyżeczkowania, na które się nie zgodziłam. W ocenie mojej położnej nie było takiej konieczności – dodaje Iza. – Prawdopodobnie to był powód całej afery.

Z ostatnim, Andrzejem, Konasiukowie nie mieli już problemów. I choć bardzo cieszą się, że udało im się aż cztery razy zrealizować marzenie o rodzeniu w domu, to oboje podkreślają, że nie zdecydowaliby się na to, gdyby były jakieś przeciwwskazania natury medycznej.

Nie było powodów do obaw

Adaś jest czwartym dzieckiem Agnieszki i Wojtka Kołodyńskich. – Nigdy nie byłam zachwycona porodami w szpitalu – opowiada Agnieszka. – Jednak jakoś ciągle brakowało mi odwagi, by podjąć decyzję o rodzeniu w domu. Gdy zaszłam w ciążę z Adasiem, od początku nastawiliśmy się, że tym razem poród będzie wyglądał inaczej. I wyglądał inaczej – śmieje się Agnieszka. Zofia Saj o umówionej porze miała pojawić się w domu państwa Kołodyńskich. Wszystko było przygotowane. – Pamiętam, jak poszłam do łazienki, by skorzystać z toalety i nagle zdałam sobie sprawę, że zaczynam rodzić – opowiada Agnieszka. – Dobrze, że był ze mną Wojtek i zdołał od razu złapać Adama na ręce, bo nie wiem, jakby się mogło to skończyć – dodaje. W tym czasie oprócz taty w łazience pojawili się także dziadkowie i spóźniona na kulminacyjny moment położna. Jak się okazało pępowina łącząca małego człowieka z łożyskiem była przerwana. – Trochę się przestraszyliśmy, ale na szczęście Adam zaczął płakać. Wtedy odetchnęliśmy z ulgą – mówią małżonkowie. 

Jak mówią Kołodyńscy, planując poród w domu, nie brali pod uwagę, że coś złego może zacząć się dziać czy to z dzieckiem, czy z mamą. – Wszystkie moje porody były szybkie i przebiegały bez komplikacji, więc nie widziałam powodów do obaw – mówi Agnieszka. I dodaje, że do wszystkich swoich ciąż podchodziła w sposób jak najbardziej naturalny, nie uważając za konieczne odwiedzania ginekologa raz w miesiącu jak to zwykle ma miejsce. – Tylko u nas w Polsce jest takie podejście do ciąży, jakby to była jednostka chorobowa. W Anglii czy Holandii, jeśli ciążą przebiega prawidłowo, lekarza odwiedza się mniej więcej trzy razy i znacznie częściej niż u nas rodzi się w domu – mówi. 

Świadomie i z odpowiedzialnością

Monika i Tomek Karaś mają dwoje dzieci. Pierwsze w domu urodzili, jak opowiadają, ...przypadkowo – Jakoś nie mogłam się zdecydować, czy to już trzeba jechać do tego szpitala, czy nie – opowiada Monika. – Tyle się nasłuchałam, że dziewczyny jeździły za wcześnie, potem leżały na porodówkach i słuchały krzyków zza parawanów. Chciałam tego uniknąć. No i uniknęłam – śmieje się kobieta.

– Tymka urodziłam można powiedzieć w korytarzu. Mocne doświadczenie. Z drugim dzieckiem ośmieleni rodzice postanowili celowo zostać w domu. – Polecamy poród domowy, choć oczywiście należy podchodzić do tego z pełną odpowiedzialnością i świadomie – podkreślają zgodnie. – Najlepiej mieć wszystko przygotowane, czyli zrobione niezbędne badania i brak przeciwwskazań medycznych, męża przeszkolonego i zdecydowanego tak jak żona na poród w domu. Ważne jest, by decyzji o porodzie domowym nie podejmować pod wpływem kaprysu, ale też nie bać się, co ludzie o nas powiedzą, jeśli na poród w domu się zdecydujemy – zaznaczają Karasiowie.

Planowe porody w domu są dla zdrowych kobiet i ich dzieci, jak wyjaśnia Zofia Saj, porównywalne pod względem bezpieczeństwa z porodami w szpitalu. – Na pewno pozwalają urodzić dziecko bez często zbędnych interwencji medycznych Kiedyś obecność ojca przy porodzie była nie do pomyślenia. Czy wkrótce, podobnie jak w krajach znacznie bogatszych i wyżej rozwiniętych niż Polska i my będziemy traktować poród w domu jako coś naturalnego? Czas pokaże.

TAGI: